tw: opisy martwych ciał
Poranne promienie słońca wkradające się do obozowiska przez gęste gałęzie drzew oświetlały piekło zeszłej nocy. Oziębłe zesztywniałe ciała. Puste ślepia. Odór moczu.
Nikt nie wierzył, że malujący się przed nimi widok rzeźni był prawdziwy. Drżące łapy prowadziły ją do przodu. Szmer rozmów zapowiadał niedługo zastały widok. Łzy same wypełniały ślepia na myśl, iż słowa kotów miały się ziścić. Coś w niej kazał jej uciec. Uciec przed brutalną prawdą. Lecz łapy parły do przodu. Coraz bardziej załamując się pod jej ciężarem.
Niczym pogrążeni we śnie. Nieruchomi i zimni. Pozbawieni tej iskierki ciepła. Jej wzrok odnalazł ich pyski. Widok, na który nie była gotowa. Teraz ani nigdy. Nie wiedziała, kiedy z jej pyska wydobył się gorzki lament.
— M-mamo... — słowa ledwo opuszczały ściśnięty przez żal pysk.
Przylgnęła do martwej kotki, próbując ją obudzić. Szarpała sztywne ciało. Potrząsała nią, by zbudziła się. By to wszystko okazało się nieśmiesznym żartem. Kotka nie wstawała. Znieruchomiałe ciało nie drgnęło mimowolnie nawet na centymetr.
— M-mamo... proszę... — łkała w białą sierść matki, potrząsając zwiadowczynią.
— Traszko. — czyjś ciepły głos próbował ją oderwać od kotki.
Zignorowała go. Nie chciała się z tym godzić. To nie mogło być prawdą. Nie mogli tak po prostu odejść. Nie mogli jej zostawić. Przecież ona ich kochała, tak strasznie i niemiłosiernie potrzebowała ich do życia. Nie wyobrażała sobie dnia bez nich. Coś twardego uderzyło w nią. Pogrążony w agonii pysk ojca na zawsze wyrył się w jej pamięci. Przerażone żółte ślepia. Źrenice niczym ziarenka maku spoglądały bez nią bez wyrazu. Pozbawione duszy. Obdarte z niej. Traszka nie umiała stłumić pisku. Zrzuciła z siebie truchło ojca, by następnie pogrążyć się w kolejnej fali płaczu. Bez jego wsparcia była nikim. Zagubionym kocięciem, które nie radziło sobie w wielkim świecie. Została bestialsko obdarta z całego ciepła rodzinnego. Z całego wsparcia. Z połowy rodziny. Dusiła się własnymi łzami, niezdolna do zaczerpnięcia tchu. Nie kończyły się. Zalewały ją, sklejając futro w mokrą breję. Dławiła się własnym żalem, blokującym jej przepływ powietrza w gardle.
— Ciii... — słaby głos siostry dotarł do jej uszu.
Nie miała siły zwrócić się w jej stronę. Czuła, że widok jej zapłakanego oblicza potwierdzi jedynie ten koszmar. Tragedii, która nigdy nie powinna być miejsca. Widoku, którego nigdy nie chciała doświadczać.
Została oderwana od ciała ojca. Pomimo że się zapierała, łapy brata i siostry odciągnęły ją. Pomimo że błagała. Łkała żałośnie, żeby ją zostawili. Rozdzieli ją od nich. Odebrali od rodziców. Próbowała się wyrwać, lecz na marne. Dwa ciepła ciała otuliły ją z każdej strony, próbując uspokoić. Lecz fala płaczu się tylko nasilała, nie pozwalając jej zaczerpnąć tchu.
Niczym pogrążeni we śnie. Nieruchomi i zimni. Pozbawieni tej iskierki ciepła. Jej wzrok odnalazł ich pyski. Widok, na który nie była gotowa. Teraz ani nigdy. Nie wiedziała, kiedy z jej pyska wydobył się gorzki lament.
— M-mamo... — słowa ledwo opuszczały ściśnięty przez żal pysk.
Przylgnęła do martwej kotki, próbując ją obudzić. Szarpała sztywne ciało. Potrząsała nią, by zbudziła się. By to wszystko okazało się nieśmiesznym żartem. Kotka nie wstawała. Znieruchomiałe ciało nie drgnęło mimowolnie nawet na centymetr.
— M-mamo... proszę... — łkała w białą sierść matki, potrząsając zwiadowczynią.
— Traszko. — czyjś ciepły głos próbował ją oderwać od kotki.
Zignorowała go. Nie chciała się z tym godzić. To nie mogło być prawdą. Nie mogli tak po prostu odejść. Nie mogli jej zostawić. Przecież ona ich kochała, tak strasznie i niemiłosiernie potrzebowała ich do życia. Nie wyobrażała sobie dnia bez nich. Coś twardego uderzyło w nią. Pogrążony w agonii pysk ojca na zawsze wyrył się w jej pamięci. Przerażone żółte ślepia. Źrenice niczym ziarenka maku spoglądały bez nią bez wyrazu. Pozbawione duszy. Obdarte z niej. Traszka nie umiała stłumić pisku. Zrzuciła z siebie truchło ojca, by następnie pogrążyć się w kolejnej fali płaczu. Bez jego wsparcia była nikim. Zagubionym kocięciem, które nie radziło sobie w wielkim świecie. Została bestialsko obdarta z całego ciepła rodzinnego. Z całego wsparcia. Z połowy rodziny. Dusiła się własnymi łzami, niezdolna do zaczerpnięcia tchu. Nie kończyły się. Zalewały ją, sklejając futro w mokrą breję. Dławiła się własnym żalem, blokującym jej przepływ powietrza w gardle.
— Ciii... — słaby głos siostry dotarł do jej uszu.
Nie miała siły zwrócić się w jej stronę. Czuła, że widok jej zapłakanego oblicza potwierdzi jedynie ten koszmar. Tragedii, która nigdy nie powinna być miejsca. Widoku, którego nigdy nie chciała doświadczać.
Została oderwana od ciała ojca. Pomimo że się zapierała, łapy brata i siostry odciągnęły ją. Pomimo że błagała. Łkała żałośnie, żeby ją zostawili. Rozdzieli ją od nich. Odebrali od rodziców. Próbowała się wyrwać, lecz na marne. Dwa ciepła ciała otuliły ją z każdej strony, próbując uspokoić. Lecz fala płaczu się tylko nasilała, nie pozwalając jej zaczerpnąć tchu.
* * *
Patrzyła nieobecnym spojrzeniem na rodziców otulonych suchą ziemią. Otuleni swoimi legowiskami, ozdobieni piórami. Jaskółka głosiła mowę na ich temat. Opowiadała historie. Te zabawne, jak i smutne. Traszka nie była wstanie ich słuchać. Roztrzęsiona ledwo stała, wciąż nie wierząc. Wciąż czując się w niekończącym się koszmarze, z którego nie mogła się wybudzić. Pierwszego dnia nie była wstanie otworzyć ślepi. Przerażona, że oślepła prawie spadła z drzewa, gdyby nie szybka reakcja Borsuka.
— Traszko... — cichy głos siostry od jakiegoś czasu próbował przebić się przez jej myśli. — Chcesz się pożegnać? Zanim odejdą do Wszechmatki?
Traszka nie odpowiedziała. Czuła, że będzie żałować tego do końca życia, lecz nie była gotowa. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała tego urzeczywistniać. Nie była gotowa wytrzymać kolejnej fali płaczu, która już powoli rozsadzała ją od środka. Gorzki żal tłumił jej głos. Siostra wraz z bratem odeszli, pozostawiając ją samą. Pozbawioną jedynego ciepła jakie jej pozostało. Nie mogła ich poganiać. Nie mogła żądać by do niej wrócili. Jedynie patrzyła, jak powoli się oddalają. Jak znikają z jej zasięgu. Nie mogła wiedzieć kiedy i ich straci.
Czuła, że traci grunt pod łapami. Zapada się coraz bardziej pod siebie.
— Traszko... — cichy głos siostry od jakiegoś czasu próbował przebić się przez jej myśli. — Chcesz się pożegnać? Zanim odejdą do Wszechmatki?
Traszka nie odpowiedziała. Czuła, że będzie żałować tego do końca życia, lecz nie była gotowa. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała tego urzeczywistniać. Nie była gotowa wytrzymać kolejnej fali płaczu, która już powoli rozsadzała ją od środka. Gorzki żal tłumił jej głos. Siostra wraz z bratem odeszli, pozostawiając ją samą. Pozbawioną jedynego ciepła jakie jej pozostało. Nie mogła ich poganiać. Nie mogła żądać by do niej wrócili. Jedynie patrzyła, jak powoli się oddalają. Jak znikają z jej zasięgu. Nie mogła wiedzieć kiedy i ich straci.
Czuła, że traci grunt pod łapami. Zapada się coraz bardziej pod siebie.
* * *
Kolejna nieprzespana noc sprawiała, że ledwo trzymała się na łapach. Ziarna maku od Witki pomagały chwilowo. Wyciszały tymczasowo, lecz stłumione emocje powracały ze dwojoną siłą. Wspomnienia z rodzicami były wszędzie. Każde drzewo, każdy skrawek obozowiska. Wszystko przypominało jej o nich. Każdy krok w obozie spotykał się ze ścianą płaczu, jaki zalewał jej codzienność. Nie potrafiła dalej żyć. Nie bez nich. Nie radziła sobie bez ich wsparcia. Nie radziła sobie bez ich obecności. Bliskości. Żałowała. Tak strasznie żałowała, że nie spędziła z nimi więcej czasu. Że pogrążona w smutku po swoim głupim zauroczeniu marnowała ich wspólny czas. Wspólny czas, który okazał się tak krótki. Nie mogła sobie tego darować. Teraz już nie mogła tego nadrobić. Nie mogła tego cofnąć. Została z niczym. Z pustymi łapami i załzawionymi oczami. Sama, wśród obozowiska pełnego kotów.
Nienawidziła tego. Nienawidziła tego bezkresnego uczucia, które zalewało ją przy każdej myśli o rodzicach. Chciała zapomnieć. Wymazać to sobie z pamięci. Te wszystkie okropne sceny, które męczyły ją na każdym kroku. Ten ból, który zżerał ją od środka. Nie była wstanie tego znieść.
Nienawidziła tego. Nienawidziła tego bezkresnego uczucia, które zalewało ją przy każdej myśli o rodzicach. Chciała zapomnieć. Wymazać to sobie z pamięci. Te wszystkie okropne sceny, które męczyły ją na każdym kroku. Ten ból, który zżerał ją od środka. Nie była wstanie tego znieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz