Kawka ziewnęła przeciągle. Wraz innymi kotami, w tym swoją mentorką, która została wyznaczona na dowódczynie, robiła obchód granicy. Co jak co, po wczorajszych treningach do późna wolałaby pospać dzisiaj dłużej. Śnieżna Gwiazda wybrała ją na członkinie porannego patrolu, a uczennica się nie śmiała sprzeciwić. W końcu patrol miał być też częścią treningu Kawki. Na szczęście im bliżej byli celu, tym bardziej czarna kotka była zaprzestania ziewania i całkowitego rozbudzenia. Szła na samym końcu, przyglądając się rozmawiającej cioci z Zajęczą Troską. Postanowiła im nie przeszkadzać. Nawet w trakcie drogi chciała trenować. Skupiła wzrok na łapach współklanowiczów odciśniętych w mokrej ziemi. Jako kociak trudno by było jej tego dokonać, jednak teraz będąc blisko ceremonii wojownika, z łatwością potrafiła określić ich właściciela. Te duże należały do kocura, mniejsze do Zajęczej Troski, a najmniejsze z trójki dorosłych należały do Sroczego Lotu. Zagapiona wpadła na Sarni Tupot w momencie, gdy kocur zatrzymał się nagle w miejscu.
— W-wybacz... — rzuciła, gdy niebieski fuknął na nią
— Jesteś na patrolu, więc się skup…
Może i na bitwie jej pomógł, wprawdzie tylko zawołał ją po imieniu, ale dzięki temu Kawka uniknęła stratowania przez samotnika. Chciała mu jakoś się odwdzięczyć, że to, jednak kocur dał jej jasno do zrozumienia, że najlepszym podziękowaniem będzie danie mu spokoju. Po tym jeszcze rzucił wytykając, że to była głupota brać niedoświadczonych uczniów ze sobą, przez których cały plan odbicia Brzozowego Zagajnika mógł legnąć w gruzach. Raczej nie uda im się znaleźć wspólnego języka, tego Kawka już była pewna.
W bliskiej odległości od patrolu coś zaszeleściło w zaroślach. Znajdowali się przy granicy, dokładniej styku granic z Klanem Burzy i Klanem Klifu.
— Cicho! — rozkazała nagle czarno-biała kotka.
Cała czwórka ze skupieniem przysłuchiwał się odgłosom dochodzącym z zarośli nieopodal nich.
Po ostatnich wydarzeniach Nocniancy byli wyczuleni na każdy odgłos, jak i zapach świadczący o przebywaniu na ich terenie kogoś obcego. Nikt nie chciał powtórki z rozrywki, kolejnego rozlewu krwi i utraty bliskich. Nawet jeśli grupa samotników odpowiedzialnych za zabójstwo wcześniejszej liderki została rozbita, zawsze istniała szansa, że może pojawić się kolejny wróg.
— To nie kot... Zbyt ciężko stawia kroki — zauważyła Kawka, na co jej mentorka przyznała jej rację. Dostrzegając jej wyraz pyska wnioskowała, że czarno-biała już wiedziała, na kogo wpadli.
Podeszli bliżej zwierzęcia, wciąż zachowując bezpieczną odległość, które krążyło w zaroślach, co chwilę przekraczając granicę klanów. Z jego czarno-białego pyska sączyła się krew. Nie była to jedna z ran. Borsuk został poważnie poturbowany przez inne zwierzę, bądź koty z sąsiednich klanów. Widząc powolne kroki stworzenia, jak i tępy wzrok, Kawka zrozumiała, że zwierzę jest bliskie śmierci. Szukało dogodnego miejsca, w którym będzie mógł znaleźć wieczny spokój. W pewnym momencie zwierzę przystanęło i uniosło pysk ku górze, węsząc. Na chwilę mignął błysk w jego oczach, w tym samym momencie borsuk wydał z siebie ostrzegający dźwięk. Zdał sobie sprawę, że nie jest tu sam.
— No patrzcie tylko! Ucieka! — rzucił kocur kpiąc z rannego zwierzęcia, które zaczęło się od nich oddalać, właśnie ponownie minęło granicę i znalazło się na terenach jednego z sąsiednich klanów
— To już nie nasz problem... I tak długo nie pożyje. — rzuciła liliowa vanka odchodząc od granicy, tracąc całkowite zainteresowanie borsukiem
— W Owocowym Lesie ostatnio było dużo przypadków zachorowań na wściekliznę. Oby ten borsuk nie był chory... Lub to, co go tak urządziło. Chodźmy dalej. — podjęła Sroka, gdy borsuk zniknął im całkowicie z oczu, a jego kroki pomiędzy zaroślami z każdą chwilą coraz bardziej cichły, stając się ledwie słyszalne
Na wspomnienie o wściekliźnie Kawkę przebiegł dreszcz po plecach. Okropna choroba. Miała nadzieję, że medycy znajdą kiedyś na nią lekarstwo, które nie tylko pomoże w leczeniu chorych, ale i również będzie przed chorobą chroniło.
— W-wybacz... — rzuciła, gdy niebieski fuknął na nią
— Jesteś na patrolu, więc się skup…
Może i na bitwie jej pomógł, wprawdzie tylko zawołał ją po imieniu, ale dzięki temu Kawka uniknęła stratowania przez samotnika. Chciała mu jakoś się odwdzięczyć, że to, jednak kocur dał jej jasno do zrozumienia, że najlepszym podziękowaniem będzie danie mu spokoju. Po tym jeszcze rzucił wytykając, że to była głupota brać niedoświadczonych uczniów ze sobą, przez których cały plan odbicia Brzozowego Zagajnika mógł legnąć w gruzach. Raczej nie uda im się znaleźć wspólnego języka, tego Kawka już była pewna.
W bliskiej odległości od patrolu coś zaszeleściło w zaroślach. Znajdowali się przy granicy, dokładniej styku granic z Klanem Burzy i Klanem Klifu.
— Cicho! — rozkazała nagle czarno-biała kotka.
Cała czwórka ze skupieniem przysłuchiwał się odgłosom dochodzącym z zarośli nieopodal nich.
Po ostatnich wydarzeniach Nocniancy byli wyczuleni na każdy odgłos, jak i zapach świadczący o przebywaniu na ich terenie kogoś obcego. Nikt nie chciał powtórki z rozrywki, kolejnego rozlewu krwi i utraty bliskich. Nawet jeśli grupa samotników odpowiedzialnych za zabójstwo wcześniejszej liderki została rozbita, zawsze istniała szansa, że może pojawić się kolejny wróg.
— To nie kot... Zbyt ciężko stawia kroki — zauważyła Kawka, na co jej mentorka przyznała jej rację. Dostrzegając jej wyraz pyska wnioskowała, że czarno-biała już wiedziała, na kogo wpadli.
Podeszli bliżej zwierzęcia, wciąż zachowując bezpieczną odległość, które krążyło w zaroślach, co chwilę przekraczając granicę klanów. Z jego czarno-białego pyska sączyła się krew. Nie była to jedna z ran. Borsuk został poważnie poturbowany przez inne zwierzę, bądź koty z sąsiednich klanów. Widząc powolne kroki stworzenia, jak i tępy wzrok, Kawka zrozumiała, że zwierzę jest bliskie śmierci. Szukało dogodnego miejsca, w którym będzie mógł znaleźć wieczny spokój. W pewnym momencie zwierzę przystanęło i uniosło pysk ku górze, węsząc. Na chwilę mignął błysk w jego oczach, w tym samym momencie borsuk wydał z siebie ostrzegający dźwięk. Zdał sobie sprawę, że nie jest tu sam.
— No patrzcie tylko! Ucieka! — rzucił kocur kpiąc z rannego zwierzęcia, które zaczęło się od nich oddalać, właśnie ponownie minęło granicę i znalazło się na terenach jednego z sąsiednich klanów
— To już nie nasz problem... I tak długo nie pożyje. — rzuciła liliowa vanka odchodząc od granicy, tracąc całkowite zainteresowanie borsukiem
— W Owocowym Lesie ostatnio było dużo przypadków zachorowań na wściekliznę. Oby ten borsuk nie był chory... Lub to, co go tak urządziło. Chodźmy dalej. — podjęła Sroka, gdy borsuk zniknął im całkowicie z oczu, a jego kroki pomiędzy zaroślami z każdą chwilą coraz bardziej cichły, stając się ledwie słyszalne
Na wspomnienie o wściekliźnie Kawkę przebiegł dreszcz po plecach. Okropna choroba. Miała nadzieję, że medycy znajdą kiedyś na nią lekarstwo, które nie tylko pomoże w leczeniu chorych, ale i również będzie przed chorobą chroniło.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz