Wciąż nie mogła wyjść z szoku, jaki świat był dziwny poza terenami, na których dotychczas żyli. Na świeżo po opuszczeniu granic, było jeszcze kolorowo i pięknie. Nie dała rady przywyknąć do ciemności panującej wśród jaskiń, nieustannie tęskniła za naturalną światłem, jakie dawało jej słońce. Za świeżym powietrzem, wiatrem przenikającym przez futro i miękkim gruntem pod łapami.
W ich aktualnym miejscu pobytu dominowała brzydka i nudna szarość. Skrzywiła się nieznacznie, ale postanowiła być miła dla gospodarzy i nie chwalić się głośno swoją opinią. Najwyżej pomarudzi później Miśkowi do ucha, jak już będą sam na sam. Im dłużej przyglądała się buremu, tym bardziej przekonywała się, że przy jego stanie to wydarzenie będzie raczej odległe. Wyglądał jej zdaniem na straumatyzowanego, co miałoby sens, patrząc na to, jak spinał zawsze mięśnie, gdy opowiadał o swojej przeszłości.
Nie mogła zrozumieć tego wszystkiego. I to od samego początku. Ufała Srokoszowi, a ten po takim czasie i wielu, mile spędzonych chwilach, uczynił jej coś okropnego. Przez cały czas niewoli powtarzała sobie, że kocur się po prostu pogubił w życiu, że źle czynił z tęsknoty za Wilczym Zewem. Wyjście na zewnątrz, ten cały spacer, dały jej złudną nadzieję, iż ich spór został zakończony. Wszystko wróci do normy i będą szczęśliwi.
A niebieski okazał się jeszcze gorszy. Chciał ją zabić, jednak nie samodzielnie, a z łap jej własnego partnera. Delikatne mrowienie przeszło wzdłuż jej grzbietu, powodując, że lekko się skuliła. Naprawdę nie była w stanie tego pojąć. Ot tak porzucili życie w klanie, zostawili tam swoje córki, a ona swoje całe dotychczasowe życie.
Zerknęła po raz kolejny na Niedźwiedzia. Nie wiedziała, że przy jego trybie życia, sprzeciw wobec władzy był czymś niemalże niesamowitym. Nie pojmowała, jak bardzo się dla niej poświęcił.
Trudno było jej się przyznać przed samą sobą, że czuła się zmęczona. Odkąd Srokosz omal nie przerzucił jej na drugą stronę rzeczywistości, jedzenie w pysku miewała tak rzadko, że zdążyła zapomnieć smaków poszczególnej zwierzyny. Tak długie tkwienie w bezruchu również jej nie sprzyjało, bo teraz, po tym całym marszu, od klanu aż do miasta, łapy odmawiały jej posłuszeństwa i ciężko było jej nawet siedzieć.
Nie chciała jednak narobić partnerowi wstydu przed jego drugim ojcem. Wypadało godnie się zaprezentować, nawet jeśli ledwo co kontaktowała. Starała się utrzymać wzrok na poziomie pyska starszego, jednak łeb nieustannie ściągał ją do dołu.
Czemu tak naprawdę tu przyszli? Bury nic jej nie powiedział, a ona przez całą drogę nie miała sił pytać.
— Bardzo tu ładnie — wypaliła w końcu, nie chcąc, by ta dobijająca ją cisza trwała dłużej. — Zdecydowanie ma pan gust, wybierając takie miejsce na dom — dodała, najuprzejmiej jak tylko potrafiła.
— Dziękuję. A więc... Przejdźmy do ważniejszych spraw. Aksamitko... Rozumiem, że poszukujesz azylu, gdzie ci, co pragną twej śmierci, nie będą cię niepokoić, czyż nie? — zadał jej pytanie niebieski samotnik.
Zawahała się, niepewnie w końcu przytakując głową. Ona dalej nie pojmowała tego całego zajścia, więc zdecydowała się udzielać prostych odpowiedzi. A gdy kocur mówił o tym w taki sposób, brzmiało to jeszcze okropniej.
— No powiedzmy, że tak — odparła, chociaż miała wrażenie, że Srokosza nie interesował za bardzo jej los i nie pędziłby teraz w ślad za nimi, by dobić ją na środku jednej z tych przerażających dróg, po których jeździły potwory dwunożnych. — Mi i Niedźwiedziowi po prostu przyda się chwila pobytu w stałym miejscu — mruknęła, powstrzymując się z trudem od ziewnięcia. To byłoby niegrzeczna, rozszerzać tak paszczę przed dopiero co poznanym kotem.
— Możemy użyczyć wam schronienia, tam, gdzie nikt nie będzie was niepokoił, jednakże... — Tu przerwał i przeniósł wzrok na burego. — Wszystko ma swoją cenę. Będziecie pod moją ochroną tylko pod warunkiem, że użyczysz mi zdolności Niedźwiedzia. Raz w tygodniu będzie coś dla mnie załatwiał. Ot zwykła praca, która zapewni wam spokój.
— A — wykrztusiła, zerkając na partnera, który przez cały ten czas dziwnie się kulił. Nie wyglądał, jakby chciał się odezwać, a ona nie była pewna, co o tym sądzi. — Um, to chyba nie będzie dla ciebie problem, prawda Misiu? Ty lubisz wykonywać polecenia innych — zauważyła.
— Jeżeli taka twa wola, uczynię co w mojej mocy, by zapłacić tę cenę — odpowiedział pokornie. Rybitwa przez ten czas obserwował ich obu uważnie, w milczeniu przysłuchując się tej wymianie zdań.
— Czyli mam rozumieć, że jesteśmy dogadani? — Spojrzał na Aksamitkę, uśmiechając się lekko.
Szylkretka podkuliła bliżej siebie łapy. Jej pewność siebie została zabita przez księżyce spędzone w zamknięciu i nie potrafiła bez większego namysłu powiedzieć mu "tak". Skoro jednak bury nie robił większych problemów, uznała, że swoje zaufanie może oprzeć o jego zachowanie.
— Tak sądzę.
Tylko tyle była w stanie powiedzieć. Nawet jej głupi móżdżek przeczuwał, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
<Misiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz