Odprowadziła spojrzeniem znikające w ciemnościach czarne futro i westchnęła, kładąc uszy, wsłuchując się w szum rozmów, próbując rozpoznać w nim głosy medyków. Męczące. Ale chyba zrobili mały progres. Odwrócił wzrok, nie musieli walczyć na spojrzenia. Nie rzucił się na nią. Jest dobrze. Będzie lepiej. Na pewno.
***
— Psst, Lampart — szepnęła, łapą szturchając kotkę przez dziurę w legowisku medyków. Od dawna były ze złotą na poziomie uproszczonych imion, ku niezadowoleniu jej brata.
Uczennica mruknęła, ale podniosła się, rozpoznając głos koleżanki. I tak niedługo musieliby wstawać, żeby się wyszykować na podróż.
— Co jest?
— Kurkowa Łapa był u was z tymi ranami ze zgromadzenia?
— Nie. — otrzymała odpowiedź po chwili namysłu.
Prychnęła na to zirytowana. Poprosiła kotkę o zioła, tak po znajomości. Wprawdzie trochę minęło od walki, ale lepiej na wszelki wypadek to obłożyć; kto wie co stanie się po drodze, nie może ryzykować, że Smarkacz będzie miał gorączkę. A jej improwizacja z pajęczyną nie była wystarczająca. Zadowolona, z liśćmi w pysku, potruchtała na miejsce, gdzie mogła je schować. Potem zawróciła i prawie bezszelestnie wparowała do uczniowskiego legowiska.
— Kurkowa Łapo. — mruknęła, nie ryzykując dotykania go. Nie było nigdzie żadnego kija, żeby go szturchnąć na odległość. Uczeń drgnął, więc powtórzyła jeszcze raz, teraz mając pewność, że słyszy, dodała też, że idą na trening i ma zaraz wstać, bo inaczej będą uczyć się najnudniejszych rzeczy przez następne kilka treningów. Wyszła i czekała na zewnątrz, w mroku. Niedługo wstanie słońce, a do tego czasu mogą zrobić lekką rozgrzewkę. Jeśli będzie zmęczony, to nie powinno mu odwalać, bo ona nie zamierzała go ścigać.
Jakby cień wymknął się ze schronienia i wstała, od razu kierując się ku celowi, wpadając w ich milczącą rutynę, przerywaną tylko okazyjnym szelestem.
Odezwała się dopiero w połowie szkolenia.
— Słyszałam, że nie byłeś u medyków. — nie spojrzała na jego reakcję, znudzonym ruchem unikając ataku. Nie było potrzeby obserwacji, bo był przewidywalny. Fuknięcie i machnięcie ogonem. — Nie jest miłe, kiedy tak oszukujesz, szczególnie gdy obejmuje to twój interes. Gdybyś złapał infekcję, nie moglibyśmy trenować. — tym bardziej w połowie podróży, Krucza Gwiazda by nie chciała pewnie na niego czekać. Zostaliby oboje w tyle na śmierć. Albo magicznie rozbiliby głowy o kamienie.
Wywrócił oczami i trzepnął ogonem.
— Więc. Skoro czujesz się niekomfortowo z medykami, ten jeden raz zrobimy tak. Ja opatrzę ci to ucho, a ty nie będziesz marudził i w przyszłości będziesz normalnie do nich chodził.
Spojrzał na nią zaskoczony, jeżąc się.
Spomiędzy gałęzi iglaka wyciągnęła otrzymaną trybulę i trzymając ją w pysku, łapą strzepnęła pajęczynę sprzed paru godzin. Ukrycie cieszyła się, że nie był to skrzyp. Za dużo skojarzeń. Chociaż mógł być lepszy. Czy nie? Nie wiedziała, co miało lepsze działanie, skrzyp czy trybula. Nie znała się na tyle, wcześniej obchodziło ją tylko to, co było bliżej.
Z liśćmi w pysku nie mogła mu tłumaczyć co robi, ale nie wyrywał się, więc odetchnęła z ulgą. Kiedy tylko mogła, wypluła je i odeszła po pajęczynę.
Kazanie mu by nikomu nie wspominał o tym, spowodowałoby tylko odwrotny skutek, nic więc nie powiedziała, kończąc to, co nie było jej pracą.
***
Porwała Smarkacza w czasie kolejnej przerwy w marszu na trening. Las, w którym byli był liściasty, więc łatwiejszy do nauki wspinaczki niż jakby mieli próbować na starych terenach. Po chwili krążenia znaleźli pochylone drzewo.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz