Niósł w pysku tłustego ptaka. Był to ulubiony okaz, który najbardziej smakował Mrocznej Gwieździe. Właśnie odpoczywali na kolejnym tego dnia postoju, kilka dni po masakrze jakiej się dopuścił na Spasionej Świni. Dalej czuł smak krwi i to co zrobił z Gęsią Łapą z kawałkiem jej ciała. Na samą myśl, ogarniał go jakiś podejrzanie radosny humor.
Lider zajął całkiem przestronny krzak, do którego wszedł bez zapowiedzi, jak to miał w zwyczaju, gdy nie obawiał się złości kocura, kładąc mu posiłek pod łapy. Przestał przejmować się tą całą karą. Była w większości to zasługa partnera, który dość dobrze odciągał jego myśli od tej paskudnej rzeczywistości. Zresztą... Po tym co zrobił, wszyscy schodzili mu z drogi, co było bardzo satysfakcjonujące. Powinien zignorować to, że musiał wszystkim usługiwać, dając jasno do zrozumienia starcowi, że przywykł i to nie robiło już na nim żadnego wrażenia. Skoro nie chciał go bić, bo uznał, że była to dla niego swego rodzaju pochwała, to mógł przekuć swoją słabość w broń, która szybko odbiję się rykoszetem w vana.
— Zjedz coś, bo schudłeś — mruknął do kocura, kładąc się naprzeciwko niego z lekkim uśmiechem na pysku.
— Śmiałość, tak jakbyś uważał, że spłaciłeś swój dług — zauważył ojciec, bezceremonialnie zaczynając przebijać ptaka zębami, by dorwać się do jego mięsa. — Cóż, szczerze mówiąc nie sądziłem, że będziesz na tyle rozsądny, by zgłosić się do jej zabicia — dodał spokojnie, nie zaszczycając go spojrzeniem.
Miał najpewniej na myśli Spasioną Świnie. Prawda. To było wielkie zaskoczenie, ale był pewien tej decyzji. Nie żałował jej, a nawet z chęcią by jeszcze raz to powtórzył.
— Nie myślę, że coś spłaciłem. Wiem, że to jest za duży dług, by zrobić to jednym czynem... — mruknął, obserwując jak się zajada jego prezentem. — Miałem już dość jej stękania. Nadepnęła mi na odcisk. Zasłużyła na ten los — dodał, strzepując uchem.
— Ano zasłużyła — potwierdził, przeżuwając kęs jedzenia. — Szczerze mówiąc, już dawno zabiłbym te dwie, ale mogły się jeszcze przydać do prac i dodatkowo by nas wzmocniły. Ale Spasiona nawet do tego się nie nadawała. Żałosne, jak roszczeniowe są te wszystkie ,,feministki". Cokolwiek nie zrobisz, jakkolwiek ich nie skrzywdzisz, i tak mają czelność pyskować. Tak jak ta mała... Różana Łapa. Mam ją na oku.
Mroczna Gwiazda rozgadał się, co było dobrym znakiem. Pamiętał nadal jego wyraz pyska, gdy przyszedł się do niego kajać. Teraz był w lepszym nastroju. Nie spodziewał się, że tak mu się zbierze na pogaduszki. Ale to nawet lepiej. Czas było się trochę mu po podlizywać. Miał do tego odpowiedni wzór, jakim był Gęsia Łapa oraz Szpetny Pysk. Ta dwójka była w tym mistrzami, więc zamierzał nieco dogodzić staruchowi, by uspokoić jego niezdrowe żądzę.
— Mówiła mi, że ciebie nie szanuje — miauknął od razu z błyskiem w oku. — Ale nie budzisz w niej strachu. Wręcz gardzi, tak jak Bezzębny Robal. — zdradził.
Zauważył jak kocur wysunął pazury.
— Jakim cudem po tym co im zrobiłem się mnie nie boją?! — podniósł głos. — Nie martw się, dopilnuję, by Robal srała pod siebie na mój widok. Po tym, jak zobaczyła mięso swojej siostry latające po całym obozie, nie może nie czuć strachu.
— Też tego nie rozumiem. Nawet ja poczułem do ciebie strach, a one? Takie na samym dnie łańcucha? Zresztą... Bezzębny Robal ciągle ryczy za swoją siostrą. Widziałeś jak jej wygarnąłem wtedy? Zabijesz ją, prawda? — zapytał, przysuwając się odrobine, jak gdyby zmieniał tylko swoją pozycję.
— Zabić? — uśmiechnął się. — Och, tu nie ma mowy o zabiciu. Przygotowałem dla niej coś o wiele lepszego... Dla mnie przynajmniej. — Nie skomentował jego przysunięcia, lecz musiał je zauważyć.
Trudno było coś przed nim ukryć, zwłaszcza że kocur był dość spostrzegawczy.
— Coś lepszego od śmierci? Masz na myśli to co spotkało Słodką Myszkę? — dopytywał, kładąc się na boku, pyskiem skierowanym w jego stronę.
Ciekawiło go w sumie, co u niej słychać. Czy już gryzła piach? Na pewno. Z takimi ranami nie odeszłaby daleko, a żaden klan raczej nie wziąłby ją ze sobą, gdyby natknął się na nią po drodze.
— Coś w tym stylu — Uśmiechnął się. — Ale pozwolę jej cierpieć dwukrotnie. Pozwolę, by to od jej córki zależało, jak zostanie potraktowana... Czy jest gorsze cierpienie, niż patrzeć, jak własne dziecko próbuje ci pomóc, a skazuje cię tylko na większy ból? Czy jest gorsze cierpienie, widząc własną matkę gotującą się do wbicia w nią kłów? Końcowo i tak umrze, a ja... ja się pobawię.
Mmm... zabawa niewinnymi kotami. Najwidoczniej nigdy mu się to nie znudzi. W zasadzie powoli pojmował, co on w tym widział. Gdy rozrywał Spasioną Świnię na kawałki, czuł pewien rodzaj satysfakcji i rozrywki. A te miny klanowiczów...? Bezcenne.
— Brzmi... Ciekawie — mruknął, przewracając się na grzbiet, tak że łbem był tuż obok niego, widząc go do góry nogami. — Niech cierpi najdłużej i najmocniej. Ona i ten jej bachor. Nie wiesz jak kusi, by coś tej pokrace zrobić... To takie... ciężkie... — wyznał.
Tak bardzo chciał zrobić coś Różanej Łapie. Pazury go świerzbiły od potraktowania jej tak, jak jej ciotki. To małe było takie wredne, a ego było porównywalne z tym Trującej Łapy; jego brata od siedmiu boleści.
— Nie martw się, dostanie na co zasłużyła — stwierdził ojciec, a następnie uderzył go łapą w pysk, widząc jak się do niego podsuwa. — Łasisz się jak popielica.
Uśmiechnął się. Czyli zauważył, co robił. Czekał na jego reakcję, a gdy dostał po pysku, stwierdził, że to dobry znak. Wcale tym sposobem nie badał stopnia wybaczenia, jakie ukrywał przed nim ojciec. Wcale. Zdawał sobie sprawę, że czasem robił coś specjalnie, by go poddenerwować. Jednak skoro nie syczał, nie prychał i nie odsuwał się, to już się na niego nie złościł.
— Dawno się nie widzieliśmy. Stęskniłem się. — rzucił na swoje usprawiedliwienie. — Jeszcze raz.— nadstawił pysk, ciesząc się z jego uwagi.
Lider przewrócił oczami i wysuwając pazury, przejechał nimi po policzku syna; na tyle lekko, by nie zostawić po sobie blizny, ale by go zabolało.
— Nie licz, że w ten sposób kupisz sobie szybsze odwołanie kary.
Ból był taki przyjemny. Rozszedł się po jego pysku, powodując dziwne uczucie euforii, które powoli znikało, gdy policzek przestał go piec. Jego słowa go nie zraziły. Wręcz czuł we wnętrzu radość, bo van pokazywał mu tym sposobem, że był bliżej niż dalej, zniesienia mu tego okropnego imienia. A jeśli miał dalej się podlizywać, by ten uznał, że wystarczająco pocierpiał, był na to gotów.
— Nie liczę na to. Przyszedłem, bo jak już wspomniałem, tęskniłem. Tak za tobą, tobą. Za naszymi rozmowami i spędzaniem czasu — poinformował, ocierając się o jego łapę głową.
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz