Poprowadził go w miejsce, które odkrył, gdy chował szczątki samotnika. Było... straszne, ale wierzył, że kocurowi się spodoba. Nie wiedział, że kiedyś w tym miejscu żyły koty i ten cmentarz był ich smutną historią, która wydarzyła się przed wieloma księżycami. Miał nadzieję, że go zaskoczy. Chciał przecież tego, prawda? A jak mógł spełnić jego wole, gdy w głowie szumiało pustką? To coś mogło go wybawić od kolejnego zawodu, jaki mu przynosił.
Gdy dotarli na miejsce, wskazał ogonem na kocie szczątki, które walały się po ziemi, przyprószone śniegiem. Niektóre czaszki były otwarte, jakby w agonalnym krzyku, inne leżały bezwładnie na boku. Szkielety odpowiadały historię, której nie znał, lecz musiała brzmieć bardzo tragicznie.
Wojownik z podziwem przyglądał się zakamarkom tego miejsca.
— I co dalej? — mruknął, oczekując pewnie na coś jeszcze.
Zestresował się, bo nie wiedział właśnie co dalej. Liczył, że to zaskoczy kocura. W końcu było tu pełno szczątków kotów, które leżały sobie od tak na ziemi, niczym zastygnięte w czasie figury. Coś co lubił. Miejsce pełne śmierci.
— N-no znalazłem tu coś takiego... Wtedy, gdy chowałem samotnika. Sądziłem, że ci się spodoba...
Nerwy zjadały go od środka, czekając na jego słowa.
— No fajne, fajne — mruknął od niechcenia. — Ale liczyłem na coś jeszcze. Na coś więcej. Brakuje mi tu czego, wiesz? — zamruczał.
Nie za bardzo rozumiał czego mogło tu brakować. Spojrzał na niego pytająco, lecz zaraz wpadł na pomysł. Przecież Krwawnik lubił przyglądać się jak jadł samotników. Może o niego mu chodziło? Pewnie miał zostać tu przyniesiony, by spoczął wśród reszty martwych.
— Chodzi ci o martwego kota, którego jadłem? M-m-mogę go tu przynieść jeśli chcesz... — zaproponował.
— Nie, nie o niego mi chodzi, choć podoba mi się twój tok rozumowania — odrzekł. — Za to zdradzę ci, że jesteś blisko
Był blisko, ale nie był to martwy kot, którego jadł. Spojrzał na mentora, próbując wejść w jego skórę i zobaczyć świat takim jakim on go widział. Było to trudne, ale gdy zrozumiał, co mógł mieć na myśli, po grzbiecie przebiegł mu dreszcz. Co mogło mu się jeszcze podobać? Co by natchnęło go radością, której pragnął?
— J-ja m-martwy? — pisnął ze strachem.
— Oh, to jedno z większych marzeń, ale i tego nie mam teraz na myśli — odparł. — Ale wciąż jesteś blisko.
Nie miał pojęcia czy cieszyć się, że nie miał tego akurat na myśli, czy płakać, gdy dowiedział się, że to było jego marzenie. Czyli... Czyli tym dla niego był? Kolejną ofiarą? Wywalił szybko tą myśl z głowy, nie chcąc by dopadła go panika. Nie mógł tak się poniżyć. Nie, gdy kocur go obserwował.
Był blisko... Czego jednak mógł pragnąć?
— M-martwa Brzoskwinka? Chcesz władzy? — zasugerował.
On na przykład za nią nie przepadał, a gdyby był takim o psychopatą pozbawionym uczuć, to na pewno wziąłby na cel kogoś takiego jak ona.
— Aleś ty głupi — parsknął. — Nie. Nie potrzebna mi banda idiotów do kontrolowania, myśl... Bardziej szczegółowo.
Szczegółowo? Czyli to musiało być coś w tym miejscu. Przyjrzał się szkieletom, po czym wrócił wzrokiem do mentora. Jedyne co mógł uznać za szczególne, to szczątki. Nie miały jednak mięsa, więc nie mógł ich zjeść. Nie rozumiał! Liczył na podpowiedź, bo powoli dopadała go frustracja, a nie chciał rozryczeć się przed kocurem.
— Mam zrobić coś z tych kości? — zasugerował.
Mentor przewrócił oczami.
— Tak, puknij się jedną w łeb.
Posłał mu zdezorientowane spojrzenie, niemrawo zwracając wzrok na szczątki wojowników. Gdy się do nich zbliżył, Krwawnik cicho syknął.
— Nie mówiłem tego na poważnie. Jesteś mało domyślny, więc ostatnia podpowiedź. Ten śnieg jest za czysty. Zbyt biały. Nie uważasz, że w tak chaotycznym miejscu zbrodni brakuje nam jakiegoś... Urozmaicenia? Przydałoby się więcej kolorów...
Naprawdę chciał puknąć się nią w łeb! Nie zrozumiał ironii, przez co oblała go fala wstydu. Słysząc w końcu co miał tak naprawdę na myśli jego mentor, przyjrzał się śniegowi. Rzeczywiście. Było tu tak biało, czysto, a skoro pełno tu było trupów, zrozumiał w końcu, że mogło tu chodzić o rozlanie krwi. Tylko... czyjej? Na pewno nie mentora, bo wiedział, że prędzej by go stłukł na kwaśne jabłko, jak zresztą to już raz zrobił. A więc... Spojrzał na swoje łapy. Strach ścisnął go w piersi, ale musiał to zrobić. Dla niego.
— D-dobrze... Zrobię tu kolorowo — miauknął, wyciągając pazury i przejeżdżając sobie nimi po łapie. Ból był okropny, a pierwsza krew zabarwiła biel jego futra na czerwony odcień. Nie lubił tego zapachu. Kojarzył mu się z tym do czego został zmuszony.
Zaczął przechadzać się pomiędzy kośćmi, kulejąc i wycierając czerwień o śnieg, do czasu aż jego rana przestała cieknąć. Miał nadzieję, że zaimponował czarno-białemu i go pochwali.
— Lepiej? — zapytał, czekając na jego werdykt
Krwawnik spojrzał z powagą na skupisko splamionej bieli. Pokręciło nosem, a następnie uśmiechnął się lekko.
— Może. Ale brakuje mi tu jeszcze czyjejś krwi... — Podszedł zbyt blisko do niego, lekko wypinając klatkę piersiową do przodu. — Pozwól, by tę ziemię splamiła jeszcze i moja krew.
Otworzył z szokiem pysk. Jego krew? Gapił się na niego, nie wiedząc co zrobić. Miał go zranić czy zrobi to sam? Nie cierpiał tego. Nie chciał krzywdzić kocura, bo w wielu przypadkach go nie rozumiał, przez co popełniał głupie błędy. Gdy kazał się krzywdzić, miał przed oczami lanie jakie mu sprawił, szpecąc do końca życia. Bał się powtórki. Zadrżał, kiwając lekko głową, oczekując na jego decyzję w tej sprawie.
— W jakim celu wykonujesz gest zrozumienia, skoro teraz i tak stoisz jak jeż z dupą przymarzniętą do ziemi? — spytał z lekkim niedowierzaniem. — Zaatakuj mnie. Zrób mi krzywdę — wycedził.
Położył po sobie uszy, wysuwając pazury. Musiał skrzywdzić mentora. Nie chciał, ale kazał... Nie będzie przecież zły, skoro tego chciał, prawda? Jakie trudne było życie u jego boku, gdy nie rozumiał, czy ten dzień będzie jego końcem, czy może zrobi coś poprawnie. Wbił mu się w łapę, obserwując jak z rany cieknie czerwona ciecz. Poczuł od razu strach spowodowany wykonanym czynem, cofając się od mentora, spuszczając wzrok na swoje łapy.
— J-już...
Czarny pochylił głowę, patrząc na swoją łapę. Obserwował ją przez chwilę w milczeniu, nim odwrócił się gwałtownie.
— Marna robota. Nie będziesz jednak poprawiał, zawiodłeś mnie. Wracamy do obozu — oświadczył chłodno i ruszył we wspomnianym kierunku.
Zawiódł go. Zawiódł. Zawsze zawodził. Spuścił łeb smutny, kiwając głową. Zresztą nie chciał bardziej go krzywdzić! To było... okropne co zrobił! Nie powinien!
Nie przeprosił jednak, bo wiedział, że kocur tego nie chciał. Wrócili do obozu i tam rozeszli się do swoich spraw. Nie potrafił jednak o tym zapomnieć, przez co dzisiejszy dzień męczył go jeszcze przez długi czas.
***
Został wojownikiem, a teraz wędrowali ku nowym terenom. Musiał przyznać, że nieco odżył, gdy mógł spać nieco wcześniej w legowisku wojowników, kończąc raz na zawsze to tulenie się do niego córki Plusk. Gdy zmuszeni byli opuścić stare tereny, ta znalazła lukę w prawie i nie dawała mu spokoju. Ale... Ale ostatecznie z nią zerwał z czego się cieszył. To sprawiło, że było mu tak jakoś lżej na sercu.
Gdy zatrzymali się na postój, skierował łapy do dawnego mentora, siadając obok. Gdyby tylko wiedział co wyczyniał, to na pewno dałby mu po głowie, rzucając teksty, jak on go zawiódł. Musiał przyznać, że brakowało mu tych ich wspólnych treningów, nawet jeśli były strasznie wymęczające, a czasami nawet okrutne. Był z Krwawnikiem przecież od drugiego księżyca życia! Praktycznie go wychował. Na dodatek pamiętał, że mówił mu, że będą czasem wychodzić wspólnie w teren, gdy mu da znak.
— J-jak tam w-wędrówka? — zagadał do niego, licząc że uda im się gdzieś razem pójść.
<Krwawniku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz