— Dlaczego? — spytała zaskoczona. Mało kto odmawiał jej czułości. Nawet Srokosz zaczynał ulegać, a przecież nie tak dawno nazywał ją jednym z leśnych potworów. — Ktoś cię skrzywdził, że nie potrafisz teraz znieść cudzego dotyku? — dopytywała z przejęciem, nie dając mu czasu na odpowiedź. — To straszne! Ale nie martw się, ja jestem delikatna. Delikatna jak aksamit, bo tak mam na imię, wiesz? Aksamitna Łapa, ale dla ciebie mogę być Aksamicią — wymruczała, licząc, że jej przyjazne nastawienie udobrucha jego zlodowaciałe oblicze.
— Nie interesuję mnie bliskie poznawanie żadnego z was — poinformował ją, nie wchodząc w szczegóły swojego życia. — Uszanuj mą wole, Aksamitna Łapo. Jestem obcym ci kotem, to niestosowne co proponujesz mi pierwszego dnia życia w tym klanie — rzucił.
— Niestosowane? A co w tym niestosownego? — Dziwiła się mu dalej. — Właśnie dlatego chcę cię poznać, żeby nie było między nami niezręcznie. Mój mentor mówił mi, że coraz lepiej mi idzie i za niedługo może będę mianowana! Jak się do ciebie przeniosę, to zrobię sobie legowisko obok twojego, dobrze? — miauknęła podekscytowana. — Będzie super! — dodała, bo choć była zaskoczona jego natychmiastowym zostaniem pełnoprawnym wojownikiem, tak wiedziała, że i jej niedaleko do tego tytułu i wkrótce będzie mogła siedzieć mu niemalże na ogonie, a wtedy nie będzie mógł odmówić spędzania czasu z nią i niemalże od razu ją zaakceptuje.
— Gdy zbudujecie swój kąt w tych stronach, zadowolę się litą skałą, a nie posłaniem — powiedział, przybierając zmęczony wyraz pyska. — Nie lubię zwierzać się istotą, które pierwsze co robią, gdy mnie widzą, to liżą mnie po pysku — stwierdził, krzywiąc się. — Odejdź — polecił.
Nie podobało jej się to nastawienie. Chciała dobrze, marzyła o wspaniałym przyjacielu, a nie o jakimś bezbarwnym towarzyszu z neutralnym podejściem. Musiał mieć ukryte inne oblicze, znacznie ciekawsze od tego, czym aktualnie dysponował.
— Ale dlaczego jesteś wobec mnie taki niemiły? — burknęła. — Nic złego ci nie zrobiłam! No weź się uśmiechnij bucu, życie jest piękne! Ty też jesteś piękny, wiesz? Każdy jest — mamrotała z nadzieją na to, że bury w końcu przytaknie jej głową i przestanie się odizolowywać.
— To dziel się tym pięknem z innymi, a nie ze mną — rzucił sucho, odsuwając się od niej na długość króliczego skoku. Dalej wydawała się zdziwiona jego nastawieniem. Postąpiła o krok bliżej, nie rozumiejąc, dlaczego tak przed nią ucieka.
— Wyglądam groźnie? Boisz się mnie? — pytała. — Nie martw się! To tylko pozory, jestem bardzo milutka! — zapewniła, przylizując kosmyk futra, który akurat odstawał jej na piersi.
— Nie boję się ciebie — powiedział, siadając w innym miejscu. -— Widywałem gorszych od ciebie. Ty jesteś jak natrętna mucha. Nie przestrzegasz dystansu, stąd me odejście — wyjaśnił.
Porównanie do tego brzęczącego i upierdliwego owada nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem, ale nie zamierzała się akurat o to kłócić. Zapewne naprawdę się jej bał, tylko wstyd mu było się do tego przyznać.
— Gorszych? — Uniosła wzrok. — Czyli jestem i tak w jakimś stopniu straszna? Dziwne, wszyscy mi mówią, że wyglądam na uroczą i niewinną... — orzekła z żalem. Aż tylu ją okłamywało?
<Niedźwiedź?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz