*jakoś niedawno, zanim przyprowadzili Kosa*
W cichym, małym zaułku, zapomnianym przez większość kotów jak i dwunożnych, stał sobie szary kontener na odpady. Wokół niego zaś pozostawione samym sobie były czarne worki.Tak samo sama była Kalafior.
Koteczce już po pierwszym dniu skończył się kawałek sera, który znalazła gdzieś w śmieciach. Nie wyszła jednak ze znajomego terenu, by szukać pożywienia. Została, mimo, iż wiedziała, że Baptis ani Ogórek nie wrócą. Czekała na cud, głodna, zmęczona, zapłakana i brudna, bo nie chciała marnować sił na czyszczenie futra bardziej, niż to było konieczne. Tak też odrobina pyłu i ziemi spomiędzy płytek chodnikowych barwiła część jej futra na szarobrązowy odcień.
Wiedziała, że nie przetrwa sama. Nie umiała polować. A w zaułku nie było jedzenia.
Dlaczego więc została?
Bo trzymała się kurczowo nadziei.
Nadziei, która pozwalała jej zostać przy życiu.
Ową nadzieją byli znajomi jej matki. Pieszczochy z pobliskich domostw i kamienic, a także samotnicy, których ta leczyła za piszczki, gdy zaszła taka potrzeba.
Może któreś z nich przyjdzie. Odwiedzić Baptis, porozmawiać, albo spytać ją o cenę za uleczenie zranienia. Może się nią zaopiekują. Wezmą do siebie. Nauczą chociaż polować, by nie głodowała. Zapewnią jedzenie w między czasie. Albo chociaż podrzucą komuś innemu, kto pomoże jej w tej nowej, strasznej sytuacji, w przerażającym ją, okrutnym świecie, w którym teraz była całkowicie sama.
Niespodziewanie wychwyciła odgłos kroków. Dostrzegła koci cień. Ktoś wyraźnie kierował się w stronę zaułka.
Gdy tylko dostrzegła, jak ktoś wchodzi, bez namysłu wyszła z bezpiecznej kryjówki. I to był jej błąd.
Bo kot który stał tam i właśnie ją dostrzegł…
Nie był jej znany.
Od razu pobiegła pobiegła do kontenera. Wsunęła się pod niego, lecz samotnik był szybki. Tętent jego łap szybko ją dogonił, a ten wsunął się pod kontener. Mała, drżąca, biała kulka przycisnęła się do ściany, próbując zachować odległość między sobą a nim.
— Wyłaź mała. Dostaniesz nowe, lepsze życie. Taka okazja się nie trafi drugi raz — odezwał się do niej kocur. Wiedziała jednak, że mógł kłamać. Nie był znajomy. Nic nie wspomniał o Baptis ani o nikim innym kogo znała. Najpewniej chciał jej coś zrobić. Instynkt kazał jej uciekać, jednak nie wiedziała, gdzie. Przerażona zadrżała na jego wypowiedź. Nic nie odpowiedziała, skupiając się na odnalezieniu drogi ucieczki. Rozbieganym wzrokiem rozglądała się na boki. Dostrzegając szparę między workami uznała, że to mogła być jej szansa.
Obcy niespodziewanie zaczął się do niej przybliżać, tak też młoda rzuciła się do ucieczki. Nie zdążyła jednak pokonać więcej niż czterech długości puszki, nim obcy nie złapał jej za kark.
Zaczęła się wyrywać, jednak ten nie puszczał. Wyszedł spod śmietnika po czym skierował się do wyjścia z zaułka. Gdy tylko znaleźli się poza bezpieczną przystanią, przed nimi rozciągnęła się wąska uliczka. Kocur ruszył chodnikiem w nieznanym młodej kierunku. Biała czuła, jak ogarnia ją panika z każdym kolejnym pokonanym przez dorosłego krokiem.
— P-pu-puść m-mni-mnie, p-p-pro-proszę! — załkała, kuląc się w jego uścisku. Ten jednak nie zareagował. Już po chwili z oczu małej pociekły łzy, które po zamoczeniu jej policzków skapywały na chodnikowe płyty.
***
Przerażona, głodna, płacząca istotka została zabrana do miejsca, które nie przypominało niczego, co do tej pory znała. No może nie do końca.Wyglądało jak jedna wielka góra odpadków, na której były kolejne góry odpadków. Nie miała pojęcia, gdzie jest, ani co chciał zrobić dokładnie obcy. Ale wiedziała jedno. Nie było dobrze.
Przerażona rozglądała się swymi niebieskimi paczałami na boki, szukając pomocy. Nie znalazła jej jednak. Zamiast tego dostrzegła koty wyglądające spośród gór odpadków dwunożnych. Dostrzegła ich zainteresowane spojrzenia. Jednak tak szybko, jak ci obcy pojawili się, tak szybko zniknęły pod zwałami złomu, kiedy one, jak i sama biała dojrzały zbliżającego się burego, umięśnionego, dużego kocura, którego obecność od razu powiększyła jej przerażenie.
Niosący ją kot zatrzymał się przed nim, po czym rzucił Kalafior na ziemię jak nic nie warty śmieć, wprost pod łapy groźnie wyglądającego samotnika. Ból rozszedł się po ciele młodej, gdy tylko uderzyła w ziemię okrytą szczątkami różnych przyrządów wyprostowanych.
— Masz imię? — do jej uszu doszło pytanie ze strony burego, który nagle włożył jej swą łapę do pyska. Przerażona biała natychmiast odsunęła się, cała się strosząc i kuląc. Wtem jednak coś wbiło się w jej poduszkę a malutka pisnęła z bólu. Spojrzała na łapę, w którą wbił się odłamek... czegoś. Już po sekundzie przeniosła spojrzenie na obcego, jakby oczekując, że ten zaraz coś jej zrobi. Coś bardzo złego. Rozszarpie, wypatroszy, albo coś innego, na pewno jednak bolesnego i strasznego. Ten skrócił pomiędzy nimi dystans tak nagle, że nawet nie zdążyła się cofnąć. Tym razem przytrzymał ją łapą, aby się nie wycofała. Dopiero, kiedy skończył oględziny jej pyska, wytarł w jej sierść obślinioną kończynę.
— No? Mówże. Nie mam całego dnia, aby się z gówniarzernią użerać.
Mała zadrżała na jego słowa.
— K-ka-kalafior — pisnęła, kuląc się jeszcze bardziej. Usłyszała chichot gdzieś z boku, ale nie zwróciła na niego uwagi. Patrzyła zamiast tego na kocura stojącego przed nią szeroko otwartymi ślipiami. Na pysk burego wkradł się kpiący uśmieszek.
— Kalafior. Jakże oryginalne... — puścił ją, a następnie popchnął przed siebie. — Do przodu — rozkazał. — I nie radzę uciekać. Nie masz już dokąd.
Kocię ledwo utrzymało równowagę, zaraz idąc posłusznie przed siebie ze spuszczoną głową, spod nieco zasłaniającego jej oczęta futerka rozglądając się na boki w panice. Prowadzili ją na egzekucję? Rytualne poświęcenie?
Im dalej szła, tym więcej ogromnych gór metalu piętrzących się hen, hen w niebiosa widziała wokół, a krajobraz stawał się tym bardziej obcy. Duszący zapach rdzy, którego młoda do tej pory nie znała, gryzł ją po nosie. I pomimo tej nieprzyjemnej atmosfery, usłyszała niespodziewanie śmiech. Gdy tak szli, narastał. Dość szybko zorientowała się, iż głosy brzmiały na… kogoś mniej więcej w jej wieku.
I wtem, kiedy zagłębili się bardziej w nieprzyjazny teren, dojrzała grupkę brudnych rówieśników, którzy tarzali się po ziemi. Na widok jej, a raczej idącego za nią burego samotnika, zaprzestali zabawy, siadając w równym rządku, milknąc. Młoda od razu wyczuła, że coś miało się wydarzyć. Nim zdążyła wysnuć kolejnych tysiąc czarnych scenariuszy, została po raz kolejny pchnięta, a zaciekawiony wzrok reszty kociąt spoczął na jej sylwetce.
— To Kalafior. Wyłóżcie jej zasady — rozkazał stojącym przed nią kociakom dorosły kocur. Choć młoda nie patrzyła na niego, była w stanie dostrzec, że z jakiegoś powodu uwaga wszystkich skupiła się na srebrnym kociaku.
— Czemu znowu ja... — ten pogderał pod nosem, ale wystąpił przed szereg. — Witaj. Zasady są proste. Zero przyjaźni, śmiechów, miłości, radości, tylko ból i rozpacz — kiedy srogi wzrok obcego padł na dzieciaka, ten szybko się poprawił. — Taki żarcik. Ekhm... — odchrząknął, po czym jakby wyuczonym, poważnym, podniosłym tonem rozpoczął. — Wierność aż do śmierci. Służba twym nowym przeznaczeniem. Karą za zdradę jest śmierć w męczarniach. Wyrzeknij się uczuć, ku chwale obyczaju. Bowiem kodeks świętością, zasady twą myślą, a czyny zgodne z jego wolą.
Kalafior zrobiła wielkie oczy, nie rozumiejąc, co to miało znaczyć. Skuliła się jeszcze bardziej, bojąc się tego wszystkiego, tego, czego nie wiedziała. Czuła na sobie wzrok, wzrok stojącego za nią burego kocura. Nawet jeśli był cichy, słyszała jego oddech nad sobą, a serce dudniło jej jak młotem. Niespodziewanie, ten, bez słowa odwrócił się za siebie po czym bez słowa odszedł. Maluchy, gdy tylko ten zniknął, zaczęły szeptać, a srebrny kociak, który wcześniej wygłosił monolog, westchnął, rzucając im podirytowane spojrzenie.
— Myślicie, że naprawdę poszedł? — szmery ustały, gdy tylko te słowa opuściły jego pyszczek. — On zawsze nas obserwuje. Chodźcie — miauknął pręgowany tygrysio, po czym podszedł do Kalafior i popchnął ją w kierunku rozwalającego się kartonu, który leżał smętnie na boku. — Ty też. Tam. Wytłumaczymy ci wszystko w bezpiecznej przystani. Szybko — szepnął, po czym pognał za rówieśnikami, którzy już tłoczyli się w małej przestrzeni, tak jakby miała ochronić ich przed okiem dorosłego samotnika.
Biała kocię po chwili podniosło się, jeszcze raz rzuciło spojrzenie górze śmieci po czym ruszyła za resztą. Już po chwili wpakowała się do kartonu razem z innymi, kuląc się, zaciskając oczka i przytulając do pierwszego kociaka, jaki wpadł jej w puchate, poranione łapki. Tak bardzo się bała, tak bardzo chciała, by to wszystko okazało się złym snem. Było to jednak wszystko zbyt realistyczne. Ból w poduszce łapy po zetknięciu z ostrym odłamkiem. Zaciśnięty w supeł żołądek, który od dawna nie zaznał jedzenia.
— J-ja-ja ch-chce ż-żeb-żeby Ba-bap-baptis w-wró-wróciła — załkała, a z jej oczu znowu popłynęły potoki słonych łez.
<Myszko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz