*Pora Nagich Drzew, zanim Biała Śmierć wbił Zarannej nóż w plecy*
W Klanie Wilka pojawiła się nowa kotka, dawna pieszczoszka, która jakiś czas później wydała na świat czwórkę małych kuleczek. Ku zdziwieniu Jutrzenki, dość szybko dowiedziała się, iż ojcem małych kulek nie jest żaden piecuch, a sam Gęsi Wrzask, Kapłan kultu i wojownik pełniący jednocześnie funkcję medyka, przerażający, wrzeszczący na wszystkich kocur, którego Jutrzenka, nie można ukrywać, po prostu się bała. Mimo niewielu, praktycznie żadnych, interakcji z nową członkinią klanu, której zachowanie córka liderki poznała jedynie z obserwacji, szybko dostrzegła, iż ta była… bardzo miła. I przesadnie naiwna. Przypominała jej Liściaste Futro z ostatniego zgromadzenia, tylko…Trochę… mniej bystrą, ładnie mówiąc.
Dodajmy jeszcze do tego fakt, iż podobno ta uważała Gęsi Wrzask za swego partnera, mimo, iż ten, jak od dawna było wszystkim wiadomo, był z Chłodnym Omenem dłużej, niż Jutrzenkowa Łapa stąpała po świecie i mamy bardzo intrygującą, a zarazem dziwną sytuację. Jutrzenka była pewna jednak jednego – Gęś nie żywił żadnych uczuć do Alby, której było burej naprawdę żal. Wiedziała także, jaką funkcję najpewniej miały spełniać młode, które dopiero co zaczynały swe życie – miały zostać przyszłymi kultystami i przedłużeniem rodu Gęsi, tak jak Jutrzenka miała zostać kultystką i przedłużeniem rodu Irgowego Nektaru. Tak więc czuła z malcami pewną więź, bo wiedziała, co je czeka. Będzie ich… starszą koleżanką, zarówno w klanie, jak i w bardziej poważnej grupie, jaką był kult.
Jutrzenka z samego rana dostała zadanie – zanieść piszczkę do karmicielek, bo miała mieć wieczorny patrol, a Kostrzewa wyjątkowo uznała, że zrezygnują dzisiaj z treningu. Tak też Jutrzenka wzięła pożywienie, którego swoją drogą było niewyobrażalnie mało przez panującą mroźną porę, po czym skierowała się do żłobka. Liczyła na miłe spotkanie z kociakami, które tam poznała i może obserwacje nowych mieszkańców żłobka? W sumie… może nawet z nimi coś pogada?
Terminatorka weszła do kociarni ze zdobyczą w pysku, a do jej nosa od razu dostał się kojący zapach mleka połączony z cieplejszym niż na zewnątrz powietrzem. Zajęczo pręgowana niepewnie położyła przed najnowszą karmicielką zdobyć i przywitała się lekko, cicho, jąkając się.
— Dzień dobry, Jutrzenkowa Łapo, miło cię znowu widzieć — odpowiedziała jej zamiast szylkretowej spokojnie Gryka. – Pani Alba właśnie śpi, ale myślę, że bardzo doceni twoją zdobycz. Przekażę jej, że to od ciebie, jak wstanie.
— A-a… n-nie trze-trzeba… — miauknęła zakłopotana uczennica, na dodatek zawstydzona tym, iż wcześniej nie dostrzegła, że starsza kocica śpi.
— Nonsens – przerwała jej czarna kotka — Dobre czyny wymagają rozpoznania, czyż nie? Pani Alba będzie wiedziała, że jesteś miłą i odpowiedzialną uczennicą. Ah! — sapnęła nagle jednolita, czując, jak wpada na nią jedno z młodszych kociąt. — Ananasiku co się stało, popchnął ciebie ktoś? Chodź tu maleństwo — córka Ważkowego Skrzydła czule przygarnęła mniejszego kociaka łapą do siebie i zaczęła wylizywać mu czółko.
— O-oh.. gwar.. gwarno tu-tutaj — zauważyła nieśmiało Jutrzenkowa Łapa, rozglądając się wokół. Nieco ją stresował taki… chaos. W sumie między innymi dlatego uciekała ze żłobka, gdy sama była kociakiem, choć trzeba przyznać, że głównym powodem była jednak Świt, oraz popierający jej działania Brzask i Zmierzch.
Uwadze Jutrzenki nie umknęło spostrzeżenie, jak ciepła i opiekuńcza była Gryka.
— Bardzo trafne określenie — uśmiechnęła się do niej wspomniana mieszkanka żłobka, niewiele już mniejsza od samej uczennicy, co było dziwnym dla niej doświadczeniem. W końcu zapamiętała małą jako małego, uprzejmego acz dziwnie patrzącego się na nią kociaka… wyrosła od ich ostatniego spotkania. I to bardzo. — Boję się, czy maluchy... zwłaszcza kocurki, sobie poradzą, jak już opuszczę żłobek, żeby zostać uczniem. Nie będę ich tak często widywać… Już i tak mam na głowie Lawcie i Śnieżka.. — westchnęła cicho młodsza do samej siebie, po czym liznęła jeszcze raz dla pewności trzymanego Ananasika, zanim łagodnie wypuściła go z uścisku, żeby dołączył do rodzeństwa. Ten jednak nie ruszył się, tylko nadal siedząc pod zasłoną z jej bujnej sierści przyglądał się z wahaniem nowemu mu kotu.
— Cz...cześć A-ananasiku... — wyjąkała Jutrzenka, próbując unieść kąciki ust w przyjaznym geście. Wiedziała, jak to było się bać kogoś. Być strachliwym. Może i malec najpewniej nie był bojaźliwy do takiego stopnia, jak ona, ale przynajmniej na razie nie wyglądał jej na kogoś przebojowego. Był… podobny do niej. Czyli nie tylko ona urodziła się w kulcie nie mając odpowiadających mu cech tak dobrze, jak jej rodzeństwo.
— No dalej Ananasiku, co mówimy, jak ktoś się z nami wita? — ponagliła rudego kociaka z uśmiechem Gryka. – Małe są jeszcze trochę nieśmiałe, nie mieli zbyt dużo gości.
Jak się tak bardziej przyjrzała, to musiała przyznać, że z wyglądu maluch przypominał jej nie tylko Gęsi Wrzask, przez bycie pointem, ale także i Chłodny Omen, przez bycie rudym – najpewniej był to czysty przypadek, ale jednak… Tak w sumie, to była ciekawa, czy Wielki Kapłan jakoś bardziej interesował się kociętami. Zdawało jej się, że nie przychodził do nich za często, więc raczej nie… czyli on i Gęś raczej nie chcieli założyć szczęśliwej, kochającej się rodziny. W sumie… to nie było takie częste, jak tak o tym pomyśleć, w społeczności wierzących w Mroczną Puszczę. Szakal miała ich sama, mimo tego, iż część rodzeństwa postrzegała Bielik jako drugą mamę i partnerkę ich biologicznej rodzicielki. Tak samo Chłodny Omen nie wychowywał dzieci z Gęsią, z tego co przynajmniej Jutrzenka kojarzyła, bo miał je z Frezjowym Płatkiem, aby poszerzyć kult…
W zasadzie…
Czy ktokolwiek w kulcie stworzył szczęśliwą rodzinę, albo chociaż same kociaki powstały dla rodzicielskiego spełnienia, czy też młodzi kultyści powstawali tylko dla samego kultu?
Nie myślała już więcej, bo uznała, że musi się skupić na chwili obecnej. Bura pochyliła nieco głowę, by zrównać się z kociakiem.
— J-je-jes-jestem J-ju-jutrze-jutrzenkowa Ła-łapa, mi-miło mi ci-cię pozna-poznać — miauknęła przyjaźnie, starając się poszerzyć uśmiech.
— Dzi-dzień… dzień dobry — w końcu powiedział mały point.
— W… w c-co l-lu-lubisz si-się ba-bawić? — spytała, starając się jakoś zacząć miłą rozmowę. Większość kociaków miała swoje ulubione zabawy… ona sama mało się w dzieciństwie z rodzeństwem bawiła… ale z Ananasikiem mogło być inaczej.
Mały spojrzał jeszcze raz na pysk Goryczki, która skinęła mu głową zachęcająco.
— Lubię… lubię śpiewać — wyseplenił kociak.
— Ś-śpi-śpiewać? Ma-ma-mało ko-kotów u-umie ś-śpiewać… j-ja s-sa-sama ch-chyba ni-nie-nieumiem… — miauknęła. W sumie czy kiedykolwiek jakoś próbowała?
— Możemy cię nauczyć! Prawda, Ananasiku? — spytała malca Gryka, na co ten pokiwał energicznie główką. — To co zaśpiewamy? — dopytała jeszcze jednolita.
— Mały ptaszek, mały ptaszek, wleciał przez okienko… — zaczął Ananasik, z każdym słowem śpiewając coraz głośniej i pewniej.
— Mały ptaszek, mały ptaszek, wleciał przez okienko! — zawtórowała mu Gryka.
— Mały ptaszek, mały ptaszek, wleciał przez okienko i znalazł melasowe cukiereczki! — dodał najmłodszy kociak Alby radośnie.
W głowie Jutrzenki pojawiło się proste pytanie: co to u licha są melasowe cukiereczki?
Malec i nieomal już wyrośnięta na ucznia Gryka zaczęli śpiewać dalej. Jutrzenka nie była pewna, czy powinna się włączyć, mimo, iż ci chcieli ją nauczyć, jak się śpiewa. W końcu… często się jąkała… a jej głos był skrzekliwy… nie wiedziała, czy nadawałby się do śpiewu, nawet, gdyby mówiła płynnie…
— Sikoreczka, Sikoreczka wleciała przez okienko. Sikoreczka, Sikoreczka wleciała przez okienko. Sikoreczka, Sikoreczka wleciała przez okienko… — wbite zostało w nią spojrzenie brązowych oczu Gryki, jak i morskich ślipi małego Ananasika.
O na Mroczną Puszczę…
— I-i zna-znalazła me-mela-melasowe cu-cukie-cukiereczki… — starała się naśladować ich melodie bura, ale przez te swoje zacinanie się czuła się strasznie głupio, a zalał ją wstyd.
Jednak… ku jej zdziwieniu… czarna i rudy zdawali się zadowoleni. Śpiewali dalej, ciągle zachęcając ją do wtórowania im. Tak też w końcu Jutrzenka aktywnie włączyła się na dłużej w śpiewanie piosenki. Chyba jeszcze nigdy tak naprawdę nie śpiewała…
I o dziwo, z każdym powtórzeniem, z każdą zwrotką, szło jej to coraz lepiej.
— Mały ptaszek, mały ptaszek, wleciał przez okienko!
— Mały ptaszek, mały ptaszek, wleciał przez okienko!
— Mały ptaszek, mały ptaszek, wleciał przez okienko i znalazł melasowe cukiereczki! — zaśpiewała Jutrzenka z szerokim uśmiechem na pyszczku.
Po jakimś czasie przez te śpiewy obudziła się Alba, która od razu zaczęła im wtórować. I jak na początku obecność obudzonej kocicy nieco speszyła Jutrzenkę, tak później wróciła znów do o dziwo całkiem płynnego śpiewu.
I śpiewali tak sobie, póki w gardłach im nie zaschło.
***
*niedługo po mianowaniu Zarannej na wojowniczkę, może kilka dni czy coś tam*
Siedziała na uboczu obozu, z kamiennym wyrazem pyska. Jej chłodne oczy chłonęły to, co napotkały, analizując co się działo dookoła. Niedługo miała iść na patrol, o dziwo z dwoma uczennicami, ale bez ich mentorek, co odpowiadało burej. W końcu nie lubiła towarzystwa Ostatniego Świtu, a z matką jej relacja stała się… nieco napięta. Przez księżyce najpierw rozluźniła się, zmniejszając z każdym księżycem, a teraz była nie najlepsza. Świeżo upieczona wojowniczka sama nie była pewna, na czym ostatecznie do końca stanęło.Niedawno… zginęła też Alba. Nikt do końca nie wiedział, co się stało, ale mimo tego, iż ciało znaleziono na granicy z innym klanem, co bardzo jasno wskazywało na winowajcę… Zaranna Zjawa czuła, że mogło stać się coś innego. Coś, co sprawiało, iż przez jej kark mimowolnie przechodził dreszcz…
Wracając jednak do teraźniejszości, na patrol miały jeszcze iść dwa inne koty – Różany Step i Jabłoniowy Sad.
Tak więc gdy tylko na miejscu znalazła się siostra mistrzyni, córka liderki podeszła do niej, aby zaczekać na resztę patrolu. Niedługo potem przyszedł Jabłoniowy Sad, a po nim Gryczana Łapa. Ale… bez Lawendy.
Widząc, że reszta mało się do tego kwapi, najnowszy nabytek legowiska wojowników postanowił sam zadać ważne pytanie:
— Gdzie Lawendowa Łapa?
— Jest w legowisku medyka. Gorzej się czuje i nie może dzisiaj z nami iść.
Córka Szakal skinęła głową.
— Tak więc chyba ruszymy bez niej — stwierdziła w końcu Różany Step, po czym wszyscy skierowali się do wyjścia z obozu.
Gdy tak szli w stronę granicy, do umysłu burej napłynęły wspomnienia związane z Gryką. Szczerze musiała przyznać, że lubiła kotkę, darzyła ją jakąś sympatią. Nie zamierzała jednak zaczynać rozmowy. Gryka i ona szły na przedzie patrolu, jako iż starsza dwójka wojowników jakoś tak się do tego nie kwapiła, więc de fakto ten patrol prowadziły właśnie one. Jutrzenka z przymrużonymi chłodnymi oczyma obserwowała otoczenie, gotowa na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak, jednocześnie zwracała jednak uwagę na córkę Ważkowego Skrzydła idącą tuż obok.
<Gryko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz