Ledwie powstrzymała krzyk, kiedy Piórolotek bezwładnie uderzył o wyściółkę z mchu, brutalnie popchnięty łapą jej matki. Makowe Pole zawisła nad nim niczym piękny drapieżny ptak, odgradzając go od Rusałki i jej siostry; pomiędzy jej smukłymi łapami, których mięśnie kipiąca złość wprawiała w delikatne drżenie, dostrzegała jednak na tyle dużo, by widzieć, jak na głos kotki puszysta sierść malucha staje dęba na całej długości grzbietu.
— Gdyby się nie urodził, to nie byłoby problemu. Mogli go zostawić tej samotniczce, po co go zabrały? — warknęła kocica. Rusałka poszukała spojrzeniem ratunku u drugiej matki, jednak zawiodła się. Na pysku Pszczelej Dumy malował się ból, ale nie wstawała. Leżąca u jej boku Morze zaczęła poruszać się niespokojnie, starając się wyjrzeć ponad jej łapą na rozgrywającą się scenę.
— Sroczy Lot już na starość głupieje, tak samo jak liderka! Nie pozwolę, aby ten szczyl myślał, że jesteśmy jego rodziną! — znów zagrzmiał głos Makowego Pola. Stało się jasne, że to ostrzeżenie kierowane nie tylko w stronę drżącego u jej nóg Piórolotka, ale i do wszystkich zgromadzonych. Kiedy kotka już myślała, że matka ma zamiar znowu uderzyć kocurka, ta odwróciła nagle głowę i Rusałka wstrzymała oddech, przeszyta uważnym spojrzeniem jej chłodnych, zielonych oczu. — A wy się nawet do niego nie zbliżajcie.
Jej klatka piersiowa nagle stała się dla niej za ciasna. W obliczu straszliwej groźby, którą skrywał w sobie przecież ten wzrok, poczuła się niczym niezgrabny owad wobec bezlitosnych łap żądnego rozrywki kocięcia. Nie, to byłby los lżejszy niż tego, w którym oczy Makowego Pola doszukały się winy.
Zawsze trochę się jej obawiała. Może nie chciała przyznać się do tego przed samą sobą, ale to była prawda — kiedy matka sięgała po ostrzejszy ton, niejeden raz przechodziły ją dreszcze. Rozumiała jednak, kto jest przedmiotem jej nienawiści i by odegnać niepokój, sama pragnęła przydać się jej w walce z obmierzłymi kocurami, które przynosiły światu tyle zgryzot, panosząc się wszędzie tuż poza bezpiecznymi granicami żłobka. Skoro jednak je przekroczyła, zamiast hord niszczycielskich samców uderzyła ją nieczułość i okrucieństwo, którym w większości hołdowały nie kocury, a kotki; Makowe Pole, kiedy wreszcie mogła ujrzeć ją w akcie dominacji nad osobnikiem znienawidzonej płci przeciwnej, znęcała się nad bezbronnym kocięciem, które nie żyło jeszcze nawet księżyca. Nad jej Piórolotkiem, obok jego siostry jedynym symbolem dobroci i ciepła w tym mrocznym, zatrważającym świecie.
— Jakby ktokolwiek miał chcieć go oglądać — prychnęła z boku Biedronka, a Rusałka zacisnęła zęby. Już nigdy więcej nie da się wciągnąć w zabawę z siostrą podczas karmienia kociąt.
— Mamo — zaczęła cicho, błagalnie, zbliżając się do Makowego Pola o kilka ostrożnych kroków. — On przecież nic nie zrobił...
— Zrobił tyle, że się urodził! To już za wiele — usłyszała w odpowiedzi, wymówione z takim niepohamowanym wstrętem, że aż się skuliła. Zanim kotka znów się odezwała, jej oblicze nieco złagodniało. — Jesteś jeszcze młoda i może nie widzisz zagrożenia, jakie stanowią kocury dla społeczeństwa, ale kiedyś zrozumiesz, że to obrzydlistwo trzeba dusić w zarodku. Nie zgadzam się, żeby ktoś taki zatruwał życie wam i mamie Pszczółce.
Opuściła wzrok na Piórolotka, którego małe ciało, o kształtach niewidocznych niemal pod warstwą białego futerka, trzęsło się w spazmach z trudem hamowanego płaczu.
— No i na co wyjesz, smarku. — Kocica trąciła go ostro po głowie, kiedy ich uszu dobiegły pierwsze pojękiwania.
Klanie Gwiazdy, to nie mogło dalej trwać.
— Sama zatru... — W ostatniej chwili ugryzła się w język. Słowa same rwały się z jej pyska, nie mogła już znieść tego, na co patrzyła, ale w ten sposób nie da rady pomóc Piórolotkowi. Na myśl o tym, jak blisko posunęła się do rozpętania wojny z matką, przez jej ciało przemknął chłód. Wtem coś innego przyszło jej do głowy. — ...ję. Zatruję mu życie. Masz rację, mamo. Teraz widzę, jaki jest obrzydliwy, kiedy tak żałośnie płacze.
Na chwilę w żłobku zapadła niemal całkowita cisza, przerywana tylko cichutkim łkaniem kocurka. Najwyraźniej nawet Makowemu Polu trudno było znaleźć odpowiedź na taką nagłą przemianę, bo uprzedziła ją w niej mała Morze:
— Nie, Rusia! Nie! — odezwał się jej cichy, spanikowany głosik. Rusałka musiała skupić całą siłę woli, żeby się nie odwrócić. Zamiast tego, wymijając łapy Makowego Pola z największą nonszalancją, na jaką było ją stać, zbliżyła się do Piórolotka, i spojrzała z pogardą w jego okrągłe, przerażone ślepia.
— Ale myślę, że jesteś niesprawiedliwa — ciągnęła dalej, starając się, jak tylko mogła, by jej głos nie zadrżał — w tym, że zatrzymujesz go dla siebie. My z Biedronką też chciałybyśmy się pobawić, wiesz? Nasze koleżanki z legowiska uczniów na pewno ucieszą się, jeśli będą mogły pokazać temu... czemuś, gdzie jego miejsce.
— Nie chcę go nawet dotykać — padła z tyłu sucha odpowiedź Biedronki. Odwróciła głowę; siostra patrzyła na nią twardo, z tak nieprzejednaną podejrzliwością, jakby miała przebić ją na wylot. Uszy Rusałki uciekły do tyłu.
— ...Nie musisz. Ale Kruczej Łapie na pewno się spodoba, jeśli będzie mogła go trochę poturbować — odparła z wymuszoną słodyczą, albo przynajmniej czymś na jej kształt, po czym szybko wróciła do Makowego Pola... a przynajmniej spróbowała, bo gdy tylko spotkała się z matką wzrokiem, jej oczy natychmiast odbiegły gdzieś w dół. Wybrnęła z tego, obrzucając Piórolotka kolejnym wyuczonym spojrzeniem nieskrywanej odrazy. — Nie pozwolę mu zapomnieć, że to nie jego dom. Ani przez chwilę. To jak, mogę go sobie wziąć?
— W takim razie… Ależ proszę, młoda damo. — Makowe Pole popchnęła zapłakanego kociaka w jej stronę. Nie czekając, aż się rozmyśli, położyła na nim łapę. — Cieszę się, że zrozumiałaś. Może do Sroczego Lotu wreszcie dotrze, że nie chce go tutaj ani jeden kot.
— Mak! Nie możesz napuszczać ich na siebie! Przecież to okrutne — dobiegł jej z tyłu głos Pszczelej Dumy. Kotka zerkała na nich oczami szerokimi jak kwiaty słonecznika, jednocześnie siłując się z Morzem, która z całej siły próbowała jej się wyrwać. Serce Rusałki ścisnęło się, kiedy patrzyła na małą kotkę cierpiącą podobnie do niej samej jeszcze kilka kwart temu, ale nie mogła podarować jej i mamie nic oprócz rzuconego ukradkiem współczującego spojrzenia.
— Kogo ja napuszczam? Ewidentnie naszym dzieciom też przeszkadza obecność tego szkodnika, a skoro tak, to nie widzę powodu, żeby zabraniać im okazywania tego. Jeśli się pcha tam, gdzie go nie chcą, to musi się dostosować i tyle. Możecie już iść — zwróciła się do Rusałki, a ta kiwnęła głową, chwyciła Piórolotka za skórę na karku i nie zwlekając dłużej, wybiegła ze żłobka. Podążył za nią tupot łap Biedronki.
Na zewnątrz siąpił lekki deszcz. Radość, jaką poczuła z faktu udanej ucieczki, szybko ustąpiła miejsca napięciu. Jeśli prędko nie znajdzie dla kocurka odpowiedniego schronienia, cały plan legnie w gruzach. Ale gdzie go szukać? I jak zmylić trop? Ruszyła niepewnym kłusem w stronę grupki kotów przesiadujących pod legowiskiem wojownika, pod ciężarem kociaka ślizgając się nieco w błotnistej ziemi, kiedy coś dużego z impetem uderzyło w jej bok, pozbawiając ją tchu.
— Zdradziecka żmijo! — Usłyszała syk tuż nad swoim uchem. Na tle pochmurnego nieba sylwetka Biedronki stawała się jednym olbrzymim cieniem.
— Weź się odczep — sapnęła Rusałka, gramoląc się na nogi z błotnistej kałuży. Zdenerwowana, rozejrzała się za Piórolotkiem; leżał odrobinę dalej, w połowie pokryty błotem, podobnie jak ona sama. Przytuliła go do siebie opiekuńczo, mrucząc coś pocieszającego.
— Ty naprawdę zwariowałaś — wymamrotała Biedronka po chwili ciszy, po czym na bark Rusałki spadł kolejny dobrze wymierzony cios. — Jeśli myślisz, że to cię usprawiedliwia…! Oszukałaś nas! Okłamałaś mamę! I jeszcze bezczelnie wspominasz Kruczą Łapę, żeby przekonać mnie do pomagania tej bezużytecznej stercie kłaków!
— Nie było innego wyjścia! — prychnęła, ciaśniej otulając ogonem kocurka, który znowu drżał; poza tym nieznacznym ruchem wydawał się nie mniej bezwładny od kulki z mchu. Musiała jak najszybciej zapewnić mu ciepły kąt. — Słuchaj, możesz mnie okładać ile chcesz, ale zostaw w spokoju Piórolotka. On nic nie zrobił.
— Co mnie obchodzi jakiś Piórolotek! — niemal wrzasnęła Biedronka, pazurami żłobiąc ziemię. — To ty jesteś winna! Ty! I jeszcze popamiętasz!
Już spięła mięśnie, przygotowując się do przyjęcia kolejnego ciosu, ale siostra nie zaatakowała; odwróciła się tylko i odbiegła pasmem trawy w stronę żłobka.
Rusałka poczuła się, jakby stanęło jej serce.
— Co się tutaj dzieje? — Czyjś głos dobiegł jej uszu jakby z drugiego końca tunelu. — Czemu jesteście cali w błocie? Rusałka?
— Ciociu Kawko — wyszeptała bezwiednie, podnosząc wzrok na kotkę, która niezauważenie znalazła się tuż obok nich. Czy ona się nada? Wszystko dookoła się jej rozmywało; nie umiała się już nad tym zastanawiać. — Ciociu Kawko, błagam… Weź go, weź Pió… Piórolotka i… i… ach. Nie wiem! Nie wiem! Nie mam pojęcia!
— W porządku, wezmę, ale wciąż nie rozumiem, co się…
— Proszę! — Tylko na te słowa czekała. Na pożegnanie wtuliła pyszczek w sierść kocurka, dodatkowo mażąc go sobie błotem. Ze wszystkich sił starała się wykrzesać z siebie jakiś plan, ale strach paraliżował jej myśli. — Mama… Mama Mak chce mu zrobić krzywdę… Może mi zrobić krzywdę, jak się dowie… Ciociu! Musisz jej powiedzieć, że chciałam go zabić! Błagam cię! Ja już dłużej nie mogę!
I zanim kotka zdążyła zadać jej jakiekolwiek inne pytanie, Rusałka na łeb, na szyję odbiegła w stronę okalających obóz szuwarów, żeby skryć się pomiędzy ich łodygami.
— Gdyby się nie urodził, to nie byłoby problemu. Mogli go zostawić tej samotniczce, po co go zabrały? — warknęła kocica. Rusałka poszukała spojrzeniem ratunku u drugiej matki, jednak zawiodła się. Na pysku Pszczelej Dumy malował się ból, ale nie wstawała. Leżąca u jej boku Morze zaczęła poruszać się niespokojnie, starając się wyjrzeć ponad jej łapą na rozgrywającą się scenę.
— Sroczy Lot już na starość głupieje, tak samo jak liderka! Nie pozwolę, aby ten szczyl myślał, że jesteśmy jego rodziną! — znów zagrzmiał głos Makowego Pola. Stało się jasne, że to ostrzeżenie kierowane nie tylko w stronę drżącego u jej nóg Piórolotka, ale i do wszystkich zgromadzonych. Kiedy kotka już myślała, że matka ma zamiar znowu uderzyć kocurka, ta odwróciła nagle głowę i Rusałka wstrzymała oddech, przeszyta uważnym spojrzeniem jej chłodnych, zielonych oczu. — A wy się nawet do niego nie zbliżajcie.
Jej klatka piersiowa nagle stała się dla niej za ciasna. W obliczu straszliwej groźby, którą skrywał w sobie przecież ten wzrok, poczuła się niczym niezgrabny owad wobec bezlitosnych łap żądnego rozrywki kocięcia. Nie, to byłby los lżejszy niż tego, w którym oczy Makowego Pola doszukały się winy.
Zawsze trochę się jej obawiała. Może nie chciała przyznać się do tego przed samą sobą, ale to była prawda — kiedy matka sięgała po ostrzejszy ton, niejeden raz przechodziły ją dreszcze. Rozumiała jednak, kto jest przedmiotem jej nienawiści i by odegnać niepokój, sama pragnęła przydać się jej w walce z obmierzłymi kocurami, które przynosiły światu tyle zgryzot, panosząc się wszędzie tuż poza bezpiecznymi granicami żłobka. Skoro jednak je przekroczyła, zamiast hord niszczycielskich samców uderzyła ją nieczułość i okrucieństwo, którym w większości hołdowały nie kocury, a kotki; Makowe Pole, kiedy wreszcie mogła ujrzeć ją w akcie dominacji nad osobnikiem znienawidzonej płci przeciwnej, znęcała się nad bezbronnym kocięciem, które nie żyło jeszcze nawet księżyca. Nad jej Piórolotkiem, obok jego siostry jedynym symbolem dobroci i ciepła w tym mrocznym, zatrważającym świecie.
— Jakby ktokolwiek miał chcieć go oglądać — prychnęła z boku Biedronka, a Rusałka zacisnęła zęby. Już nigdy więcej nie da się wciągnąć w zabawę z siostrą podczas karmienia kociąt.
— Mamo — zaczęła cicho, błagalnie, zbliżając się do Makowego Pola o kilka ostrożnych kroków. — On przecież nic nie zrobił...
— Zrobił tyle, że się urodził! To już za wiele — usłyszała w odpowiedzi, wymówione z takim niepohamowanym wstrętem, że aż się skuliła. Zanim kotka znów się odezwała, jej oblicze nieco złagodniało. — Jesteś jeszcze młoda i może nie widzisz zagrożenia, jakie stanowią kocury dla społeczeństwa, ale kiedyś zrozumiesz, że to obrzydlistwo trzeba dusić w zarodku. Nie zgadzam się, żeby ktoś taki zatruwał życie wam i mamie Pszczółce.
Opuściła wzrok na Piórolotka, którego małe ciało, o kształtach niewidocznych niemal pod warstwą białego futerka, trzęsło się w spazmach z trudem hamowanego płaczu.
— No i na co wyjesz, smarku. — Kocica trąciła go ostro po głowie, kiedy ich uszu dobiegły pierwsze pojękiwania.
Klanie Gwiazdy, to nie mogło dalej trwać.
— Sama zatru... — W ostatniej chwili ugryzła się w język. Słowa same rwały się z jej pyska, nie mogła już znieść tego, na co patrzyła, ale w ten sposób nie da rady pomóc Piórolotkowi. Na myśl o tym, jak blisko posunęła się do rozpętania wojny z matką, przez jej ciało przemknął chłód. Wtem coś innego przyszło jej do głowy. — ...ję. Zatruję mu życie. Masz rację, mamo. Teraz widzę, jaki jest obrzydliwy, kiedy tak żałośnie płacze.
Na chwilę w żłobku zapadła niemal całkowita cisza, przerywana tylko cichutkim łkaniem kocurka. Najwyraźniej nawet Makowemu Polu trudno było znaleźć odpowiedź na taką nagłą przemianę, bo uprzedziła ją w niej mała Morze:
— Nie, Rusia! Nie! — odezwał się jej cichy, spanikowany głosik. Rusałka musiała skupić całą siłę woli, żeby się nie odwrócić. Zamiast tego, wymijając łapy Makowego Pola z największą nonszalancją, na jaką było ją stać, zbliżyła się do Piórolotka, i spojrzała z pogardą w jego okrągłe, przerażone ślepia.
— Ale myślę, że jesteś niesprawiedliwa — ciągnęła dalej, starając się, jak tylko mogła, by jej głos nie zadrżał — w tym, że zatrzymujesz go dla siebie. My z Biedronką też chciałybyśmy się pobawić, wiesz? Nasze koleżanki z legowiska uczniów na pewno ucieszą się, jeśli będą mogły pokazać temu... czemuś, gdzie jego miejsce.
— Nie chcę go nawet dotykać — padła z tyłu sucha odpowiedź Biedronki. Odwróciła głowę; siostra patrzyła na nią twardo, z tak nieprzejednaną podejrzliwością, jakby miała przebić ją na wylot. Uszy Rusałki uciekły do tyłu.
— ...Nie musisz. Ale Kruczej Łapie na pewno się spodoba, jeśli będzie mogła go trochę poturbować — odparła z wymuszoną słodyczą, albo przynajmniej czymś na jej kształt, po czym szybko wróciła do Makowego Pola... a przynajmniej spróbowała, bo gdy tylko spotkała się z matką wzrokiem, jej oczy natychmiast odbiegły gdzieś w dół. Wybrnęła z tego, obrzucając Piórolotka kolejnym wyuczonym spojrzeniem nieskrywanej odrazy. — Nie pozwolę mu zapomnieć, że to nie jego dom. Ani przez chwilę. To jak, mogę go sobie wziąć?
— W takim razie… Ależ proszę, młoda damo. — Makowe Pole popchnęła zapłakanego kociaka w jej stronę. Nie czekając, aż się rozmyśli, położyła na nim łapę. — Cieszę się, że zrozumiałaś. Może do Sroczego Lotu wreszcie dotrze, że nie chce go tutaj ani jeden kot.
— Mak! Nie możesz napuszczać ich na siebie! Przecież to okrutne — dobiegł jej z tyłu głos Pszczelej Dumy. Kotka zerkała na nich oczami szerokimi jak kwiaty słonecznika, jednocześnie siłując się z Morzem, która z całej siły próbowała jej się wyrwać. Serce Rusałki ścisnęło się, kiedy patrzyła na małą kotkę cierpiącą podobnie do niej samej jeszcze kilka kwart temu, ale nie mogła podarować jej i mamie nic oprócz rzuconego ukradkiem współczującego spojrzenia.
— Kogo ja napuszczam? Ewidentnie naszym dzieciom też przeszkadza obecność tego szkodnika, a skoro tak, to nie widzę powodu, żeby zabraniać im okazywania tego. Jeśli się pcha tam, gdzie go nie chcą, to musi się dostosować i tyle. Możecie już iść — zwróciła się do Rusałki, a ta kiwnęła głową, chwyciła Piórolotka za skórę na karku i nie zwlekając dłużej, wybiegła ze żłobka. Podążył za nią tupot łap Biedronki.
Na zewnątrz siąpił lekki deszcz. Radość, jaką poczuła z faktu udanej ucieczki, szybko ustąpiła miejsca napięciu. Jeśli prędko nie znajdzie dla kocurka odpowiedniego schronienia, cały plan legnie w gruzach. Ale gdzie go szukać? I jak zmylić trop? Ruszyła niepewnym kłusem w stronę grupki kotów przesiadujących pod legowiskiem wojownika, pod ciężarem kociaka ślizgając się nieco w błotnistej ziemi, kiedy coś dużego z impetem uderzyło w jej bok, pozbawiając ją tchu.
— Zdradziecka żmijo! — Usłyszała syk tuż nad swoim uchem. Na tle pochmurnego nieba sylwetka Biedronki stawała się jednym olbrzymim cieniem.
— Weź się odczep — sapnęła Rusałka, gramoląc się na nogi z błotnistej kałuży. Zdenerwowana, rozejrzała się za Piórolotkiem; leżał odrobinę dalej, w połowie pokryty błotem, podobnie jak ona sama. Przytuliła go do siebie opiekuńczo, mrucząc coś pocieszającego.
— Ty naprawdę zwariowałaś — wymamrotała Biedronka po chwili ciszy, po czym na bark Rusałki spadł kolejny dobrze wymierzony cios. — Jeśli myślisz, że to cię usprawiedliwia…! Oszukałaś nas! Okłamałaś mamę! I jeszcze bezczelnie wspominasz Kruczą Łapę, żeby przekonać mnie do pomagania tej bezużytecznej stercie kłaków!
— Nie było innego wyjścia! — prychnęła, ciaśniej otulając ogonem kocurka, który znowu drżał; poza tym nieznacznym ruchem wydawał się nie mniej bezwładny od kulki z mchu. Musiała jak najszybciej zapewnić mu ciepły kąt. — Słuchaj, możesz mnie okładać ile chcesz, ale zostaw w spokoju Piórolotka. On nic nie zrobił.
— Co mnie obchodzi jakiś Piórolotek! — niemal wrzasnęła Biedronka, pazurami żłobiąc ziemię. — To ty jesteś winna! Ty! I jeszcze popamiętasz!
Już spięła mięśnie, przygotowując się do przyjęcia kolejnego ciosu, ale siostra nie zaatakowała; odwróciła się tylko i odbiegła pasmem trawy w stronę żłobka.
Rusałka poczuła się, jakby stanęło jej serce.
— Co się tutaj dzieje? — Czyjś głos dobiegł jej uszu jakby z drugiego końca tunelu. — Czemu jesteście cali w błocie? Rusałka?
— Ciociu Kawko — wyszeptała bezwiednie, podnosząc wzrok na kotkę, która niezauważenie znalazła się tuż obok nich. Czy ona się nada? Wszystko dookoła się jej rozmywało; nie umiała się już nad tym zastanawiać. — Ciociu Kawko, błagam… Weź go, weź Pió… Piórolotka i… i… ach. Nie wiem! Nie wiem! Nie mam pojęcia!
— W porządku, wezmę, ale wciąż nie rozumiem, co się…
— Proszę! — Tylko na te słowa czekała. Na pożegnanie wtuliła pyszczek w sierść kocurka, dodatkowo mażąc go sobie błotem. Ze wszystkich sił starała się wykrzesać z siebie jakiś plan, ale strach paraliżował jej myśli. — Mama… Mama Mak chce mu zrobić krzywdę… Może mi zrobić krzywdę, jak się dowie… Ciociu! Musisz jej powiedzieć, że chciałam go zabić! Błagam cię! Ja już dłużej nie mogę!
I zanim kotka zdążyła zadać jej jakiekolwiek inne pytanie, Rusałka na łeb, na szyję odbiegła w stronę okalających obóz szuwarów, żeby skryć się pomiędzy ich łodygami.
<Mak?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz