Przez to, że rano trenował, zaczął doceniać popołudnia z rodziną. Tak bardzo tęsknił za żłobkiem, w którym świat zdawał się lepszym miejscem. Teraz odkrył prawdę, która kryła się za Klanem Burzy. Jaki brud skrywają jego członkowie, którzy pogardzali jego podobieństwem do Piaskowej Gwiazdy. Oczywiście, że się tego domyślał, lecz zetknięcie się oficjalne z negatywną energią mentora sprawiało, że czuł się mały i bezbronny.
Najlepszym zapomnieniem o bolesności życia była mama. Ona się nie zmieniła. Stanowiła bezpieczną ostoje, w której mógł się skryć, nienękany przez nikogo. I chociaż Lew jeszcze za kocięctwa tłumaczyła mu, że nie powinien pokazywać takiego przywiązania do rudej, nie potrafił jej odepchnąć. Nie, gdy przy niej czuł się znacznie lepiej niż przy reszcie klanu. Nawet dziadek wprawiał go w dyskomfort, a ona? Ona znała go na wskroś, nawet wtedy, gdy starał się dla niej być kimś innym.
Dlatego też leżał przy jej boku, kołysany do snu przez jej ciche mruczenie. Troski i zmartwienia od razu odchodziły w cień. Była tu w końcu dla niego.
— Mamo? — zwrócił jej uwagę, tuląc się do jej sierści.
— Tak, Piasku? — Kotka wygładziła mu sierść na łebku, dostrzegając odstający kosmyk.
— Opowiesz mi coś? — poprosił.
Może to było dziecinne zachowanie, ale naprawdę musiał zająć czymś myśli. A ostatnio bardzo dużo przelatywało mu ich przez głowę. Czuł jakby od tego miał eksplodować. Ciągłego napięcia nie dało się ukrywać w nieskończoność. A tym bardziej, ignorować całą sprawę.
Kocica ułożyła się wygodniej, otaczając go swoim ogonem. Teraz był znacznie większy, przez co nie mógł spać w jej ramionach, ale i tak trwał u jej boku przez całą noc. Jej zapach go uspokajał, relaksował i pozwalał odetchnąć.
— Opowiem ci historie o odważnym uczniu z Klanu Wichru. Miał piękną, płomiennorudą sierść, ale życie go nie oszczędzało. Koty szydziły z niego uważając, że zrodził się z płomieni. Na każdym kroku przypominały mu, że nie był kotem, a potworem, który powinien wrócić skąd przybył. — Chociaż słuchał z uwagą słów matki, łeb oparty miał na przednich kończynach, a wzrok utkwiony w ziemię. Mógłby utożsamić się z tym uczniem. On także czuł się niczym niechciany potwór, który kojarzył się wszystkim tylko i wyłącznie ze złem. — Płomienista Łapa, bo tak zwał się nasz bohater, starał się pokazać wszystkim, że się co do niego mylą. Był chodzącym ideałem, ale to wciąż było za mało. Zawsze znalazło się jakieś ale, coś co podcinało mu skrzydła. Aż nie zrozumiał jednej ważnej rzeczy, która zmieniła wszystko... — przerwała na moment, by zrobić napięcie. — Oni się go bali. To właśnie strach powodował w kotach to zachowanie. Niegdyś potężny pożar spustoszył wrzosowiska, zniszczył to co cenne. Obawiali się, że Płomienista Łapa był zdolny do podobnego czynu, chociaż z ogniem miał tyle wspólnego co mysz z wodą.
— I co zrobił? — Spojrzał w oczy Zięby chcąc poznać, jak to się wszystko skończyło.
— Skoro nie mógł zwalczyć w nich strachu, niszcząc przy tym swoje zdrowie, zaakceptował to kim był. Gdy ktoś z niego żartował, wytykając mu ogniste pochodzenie, nie zaprzeczał. Z uśmiechem przyjmował swoje dziedzictwo, narzucone przez społeczeństwo. To bardzo zaskoczyło koty, ale co się dziwić, skoro to oni sami doprowadzili do tego. Płomienista Łapa został Płomienistym Wichrem i wspaniałym wojownikiem. I chociaż budził strach w klanie ze względu na swój kolor futra, to także i inne klany się go obawiały. Nikt nie śmiał zaatakować terenów, na których żył ten wojownik z obawy, że wywoła prawdziwe tornado ognia. I to co było słabością, która dławiła go i przygniatała do ziemi, stało się jego atutem. Lider zaczął doceniać to, że był ich sojusznikiem, a nie wrogiem — zakończyła, wpatrując się w niego uważnie.
Cóż... Nie wiedział jak na to odpowiedzieć. Wyglądało to tak, jakby kotka oczekiwała jakiejś reakcji z jego strony. Schował pyszczek w jej sierść, zamykając oczy.
— Dobranoc — miauknął tylko, zadziwiając tym samym kocicę. W końcu było jeszcze jasno, a on właśnie układał się do snu. Nie miał jednak ochoty na rozmowy. Pragnął zatopić się w błogiej ciemności.
— Dobranoc mój słodki książę — szepnęła mu do ucha. — Od jutra czeka cię ciężka praca... — Otuliła go szczelniej ogonem, tworząc tym samym barierę, odgradzającą go od całego świata.
***
Nie miał pojęcia co kryło się za jej słowami. Rano niechętnie wstał na trening z mentorem, który okazał się jak zawsze okropny. Powoli męczyło go to, że kocur ma do niego problem. Chciał bardzo, aby Tygrysia Gwiazda go wymieniła, lecz groźba uznania za rasistę wciąż wisiała w powietrzu. Możliwe, że to właśnie to spowodowało, że niechętnie podchodził do sprawy z udaniem się do liderki. Co oznaczało, że musiał tam cierpieć. Przynajmniej ten żartowniś, nie zaczął karmić go króliczymi bobkami. Raczej by tego nie przeżył.
Dzisiaj trenowali długodystansowe biegi i szczerze? Wysiadł po pierwszym okrążeniu Upadłego Potwora. Biegł, owszem, ale płuca paliły go potwornie, gdy ostatecznie padł na ziemię, próbując nie zemdleć. Mentor oczywiście wyśmiał jego kondycję.
— Gdyby w odległych czasach wiedziano, że wielka Piaskowa Gwiazda to słabiak, który łapie zadyszkę po biegu, to raz dwa by ją sprzątnęli.
— Nie jestem nią! — syknął, czując jak irytacja zaczyna w nim królować.
— No tak... Bo uszy to masz po matce. Wyglądają jak rogi. Może byłoby ci lepiej bez nich? — zasugerował wojownik. — Wtedy przynajmniej wyglądałbyś jak zwykły rudzielec, a nie ta wariatka.
— Ah, tak? A co z dziećmi Różanej Przełęczy i Powiewem? Oni też mają takie uszy. Sądzę, że zastępczyni się ucieszy jak o tym usłyszy — prychnął, zostając nagle podniesiony na łapy przez starszego.
— Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz smrodzie. Lecisz kolejne kółko. Jazda. — Popchnął go.
Zmuszony do treningu kontynuował bieg. Ale nie dlatego, że mentor mu kazał. Chciał wybiegać frustrację, która z każdym dniem w nim narastała.
***
Matka układała mu futerko, gdy siedział nienagannie prosto, wpatrując się w przechadzające się po obozie koty. Chociaż był zmęczony i nic mu się nie chciało, kocica zaproponowała wspólne spędzanie czasu. Iskrzącej Łapy jak i Lwiej Łapy jeszcze nie było, co pozwalało im na chwilę prywatności.
— Musisz być silny — usłyszał nad uchem. — Zręczny, a także sprytny. To są cechy prowadzące ku wielkości.
— Nie umiem — rzekł z goryczą w głosie. — Chciałem dać szansę mentorowi, ale on jest... mysim móżdżkiem. Nie zasłużył na ucznia.
Nie powinien nawet w ogóle piastować pozycji wojownika. Kocur łamał jak nic kilka zasad kodeksu. Był... niczym rozpuszczony bachor, który znalazł sobie zabawkę. Kojarzył mu się z Szeptem. Kimś kogo traktowałby z pogardą za samo przebywanie w jego towarzystwie. I choć może Tropiący Szlak nie wkładał mu mokrych palców do ucha, tak prezentował sobą ten sam poziom, co syn zastępczyni.
— Prawda. Jesteś wyjątkowy synu. Decyzja Tygrysiej Gwiazdy była błędna — mruknęła kocica.
— Lew twierdzi, że to z winy Różanej Przełęczy mamy nierudych mentorów — przypomniał jej o czym mówiła siostra. — Już w żłobku nas nienawidziła. Mamo... — Spojrzał na rudą. — Dlaczego się urodziłem? Czemu właśnie tata? Gdybyś związała się z innym rudzielcem, nie uznawaliby mnie za potwora...
— Och, synku. — Przytuliła go do swej piersi. — Jeżeli wątpisz w swe siły, powierz je mi. Ja wiem co dla ciebie najlepsze kochanie. Chodzi mi wyłącznie o twoje dobro. Czasem, aby chronić najbliższych posuwamy się do okropnych czynów, ranimy ich, ale to pozwala ustrzec ich przed potwornym bólem, który nadszedłby, gdybyśmy się nie wtrącili. Dlatego twoje siostry powiedziały mi o tym, co przede mną ukrywasz. — Zamarł słysząc te słowa. Ile wiedziała? Czy zorientowała się co robił Tropiący Szlak? — Nie jestem zła. Podejmując decyzję o kłamstwie, także kierowałeś się naszym dobrem. Zrobiłeś coś złego, ale by ustrzec nas przed bólem, który nosisz w piersi. — Pociągnął nosem czując jak szklą mu się oczy. Nie zmienił jednak swojej pozycji, wciąż siedząc prosto. — Pamiętasz historię, którą ci opowiadałam? — Jak mógł nie pamiętać? Dosłownie to działo się wczoraj. Kiwnął niemrawo głową. — Będziesz kimś wielkim, Piasku — powtórzyła słowa, które znał na pamięć. Ciągle mu je powtarzała. — Wkraczasz w dorosłość. Czas popracować nad swoim wnętrzem. Pomogę ci — usłyszał jej szept przy uchu. — Teraz jesteś gliną, którą każdy może lepić do woli, ja wsadzę cię w płomienie i utwardzę. Musisz tylko mi zaufać.
Myśli szalały mu w głowie. Nie za bardzo wiedział co takiego miała na myśli. Był jednak zmęczony tą ciągłą walką. Chciałby odetchnąć i zapomnieć o wszystkim, choćby na małą chwilę.
— Nie chcę być taki jak prababcia — wyznał szeptem.
— Nie będziesz — mruknęła kocica, liżąc go po łebku. — Będziesz kimś znacznie lepszym.
— Czyli kim? — zapytał jakoś co do tego nieprzekonany.
— Wojownikiem. — Ujrzał w jej oczach błysk. A następnie nadstawił ucha, gdy matka zaczęła tłumaczyć mu, co powinien zrobić.
[1371 słów]
[biegi długodystansowe]
[Przyznano 27+5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz