Siostra na pewno przesadzała. Nie będzie przecież tak źle. No... Wiedział, że Gepardzi Mróz była słabą wojowniczką. Została wywalona z posady ucznia medyka będąc już taką straszną staruchą, że nie zdziwiłby się, gdyby została mianowana tylko z litości. Kto chciałby w końcu trzymać tak długo taką niedojdę? Ale jej zachowanie było nieodpowiednie. Widział to po reakcji mamy, która mierzyła ją niezbyt zadowolonym spojrzeniem.
— Ja... Ja sądzę, że może nie będzie tak źle — miauknął do siostry, która słysząc to aż się zapowietrzyła.
— Jak to nie będzie źle? Czy ty siebie słyszysz?! Chcą nas zniszczyć! Mamy być słabi, to chcą osiągnąć! To wina wiecie kogo — ściszyła nieco głos, aby nikt niepowołany nie dosłyszał jej klnienia na zastępczynie.
— Życie nie zawsze jest sprawiedliwe — odezwała się ich matka. — Sztukom jest jednak wykorzystać kłody rzucane pod łapy na wzrośnięcie w siłę. Nie przynieście mi wstydu. Nie chcę na was żadnych skarg. Już teraz czuje się obserwowana — miauknęła tak jakby jej to nie przeszkadzało, w końcu uwielbiała błyszczeć.
Westchnął, spuszczając po sobie uszka. Czekał ich prawdziwy test.
***
Tak jak na początku cieszył się z rozpoczęcia treningu i nie miał nic do swojego mentora, tak po tym co od niego usłyszał miał ochotę zawinąć się w mech i popłakać. Jego futro było brudne, pełne zaschniętej już ziemi. Postarał się nieco ogarnąć, bo matka przecież urwałaby mu głowę, gdyby ujrzała go w takim stanie, ale nie potrafił dosięgnąć do niektórych części na ciele. Dlatego też jego grzbiet, barki i tył szyi opływał w ciemnobrązowy odcień, a reszta mimo, że wyczyszczona, była i tak niezbyt dobrze ogarnięta. To, że Tropiący Szlak pozwolił mu się w ogóle umyć było cudem. Poczekał na niego jedynie dlatego, by wrednie skomentować to co robił. Starał się zapomnieć określeń jakimi go wtenczas nazywał, ale nie potrafił. Nawet to, że próbował go ignorować, nie pomagało.
Dlatego też, gdy powrócił do obozu, szybko zniknął w legowisku uczniów, wręcz do niego biegnąc, by schować się przed całym światem. Zakopał się pod mech i modlił się do Klanu Gwiazdy o pomoc.
Gdy pojawiła się siostrzyczka, jego łeb uniósł się w górę. Poczekał aż do niego podejdzie, a gdy już przysiadła i wbiła w niego wzrok, ujrzała jego posklejane i zaschnięte futro na grzbiecie i zaczerwienione od płaczu oczy.
— Lewku... Przepraszam. Miałaś rację. Jest okropnie. O-oni... O-oni nas nienawidzą. M-mówiłem ci... Mó-mówiłem, że... że się zacznie...
— Co ci zrobił? — warknęła, uderzając ogonem o ziemię.
— N-nie! Lewku! Nie mogę. Wygnają naszą rodzinę. Nie chcę, aby do tego doszło. Dziadek jest już stary. Nie poradzi sobie. My sobie nie poradzimy — miauczał przejęty. — Proszę. Pomóż mi się ogarnąć. Nie dosięgam grzbietu. Mama nie może się dowiedzieć. Ona pójdzie do liderki i zrobi aferę i nas wygnają.
<Lew?>
[449 słów]
[Przyznano 9%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz