Nie mogła zostawić swoich córek bez odpowiedniego wyszkolenia. Poza tym były młode. Miały ledwie szesnaście księżyców. To było tak mało, a zarazem tak dużo jak na ich poziom umiejętności. Prawda, coś upolować umiały, przez co obowiązek wyżywienia aż trójki żywych istnień licząc ją samą, częściowo z niej spadł. No i dzięki temu przetrwały Porę Nagich Drzew. Ale nie umiały walczyć. Co najwyżej Świetlik mogła komuś dać lepę w pysk, ale to by było na tyle. Nie umiały też leczyć, bo sama Noc tego nie potrafiła. Nie było więc większych szans na ochronę w zamian za leczenie od jakiegoś samotnika. Nie miały poza sobą nawzajem nikogo. Świetlik i Pierwiosnek miały jedynie ją, nikogo więcej. Nikogo, kto mógłby się nimi zaopiekować. Nikogo, kto dałby im choć mysz raz na jakiś czas albo sprawdził, czy nie zdechły pod jej nieobecność. A tym bardziej nikogo, kto by ich w razie czego bronił przed niebezpieczeństwem. Na pewno nie tak zajadle jak ona. Co ją bardziej uświadomiło o ich sytuacji, ostatniej Pory Nowych Liści pewna para młodzików znalazła miejsce, które w tamtym czasie służyło im za dom. Była to nora. Wdarli się tam, gdy ona wracała z polowania. A gdy przyszła mieli zabrać żarcie. Udało jej się przegonić ich dzięki własnym umiejętnościom, dość przerażającym wyglądzie oraz pomocy Świetlik, ale i tak! Udało im się zabrać wtedy jednego drozda i gryzonia, przez co nie starczyło po piszczce dla wszystkich tamtego wieczora. Od razu po tym incydencie się stamtąd wyniosły, ale Noc nie wiedziała, czy ktoś jeszcze nie zapragnie skorzystać z ich słabości. Ona jedna umiała na tyle, by móc zmierzyć się z kimś w walce. Księżyce obowiązkowych treningów u Chłodnego Omenu coś dały, nawet więcej niż coś. Pewną formę, wyrobiły jej lepsze mięśnie, niż dawniej. Dobrze, że się wtedy samodoskonaliła, bo było by teraz na pewno gorzej.
Wyczuła zapach już sobie od dawna znany. Pewna samotniczka kręciła się często w pobliżu. Nie stanowiła większego zagrożenia, Noc widziała ją w życiu tylko raz i to z daleka. Obie wycofały się szybko unikając konfliktu. Było jeszcze parę kotów, których zapachy częściej się jej przewijały, do tego kilku okazjonalnych wizytatorów i oczywiście włóczędze, którzy czasem się zapałętali do tego młodego lasu.
Osobiście, czy kogoś znała? Tylko jedną osobę. Smalca. Ale nie widziała go od dawien dawna. Czuła czasem jego zapach, jeśli zbliżyła się dostatecznie blisko Owocowego Lasu. Czasem nawet podkuszało ją na tyle, by poszła za tropem. Jednak nie udało jej się go ponownie spotkać.
Z jednej strony nie chciała dzielić się córkami. Z drugiej zaś Smalec był od niej młodszy i to na tyle, by mieć jeszcze siły się nimi zaopiekować po jej śmierci. I do tego znał zioła. Jego pomoc byłaby nieoceniona. Ale czy mogła o to prosić? To że ją niegdyś uratował, nie oznaczało od razu, że będzie chciał jakkolwiek zaopiekować się kotkami, jeśli coś im się stanie. Nie czuła się dobrze z dawaniem mu kociąt pod opiekę po takim czasie, on nie wiedział że ma dzieci, nie spodziewał się tego, nie pisał na to, może nawet miał już kogoś… choć wątpiła. Z jego temperamentem to raczej nie. Pewnie dalej miał te swoje zielska w jakiejś norze, którą zmieniał raz na jakiś czas, by uniknąć podkradania. Ona przynajmniej by tak zrobiła na jego miejscu.
Trzask gałęzi wybudził ją z rozmyślań o przeszłości. Spojrzała nad siebie. Ptak siedział na gałęzi tuż nad nią. Kawka obróciła głowę zaintrygowana, a Nocna Tafla westchnęła, patrząc dalej na ptaka, po czym ponownie opuściła głowę.
Ale gdy nagle usłyszała odgłos, jaki wydawał ten ptak zaalarmowany i furgot skrzydeł…
Ktoś rzucił się na nią. Spróbowała uskoczyć ale i tak została draśnięta. Spojrzała na obcego kocura. Rudy w plamy bieli. Wbił w nią nieustępujące, śmiałe spojrzenie. Jego pozycja wskazywała, że był w każdej chwili gotów zaatakować ponownie. Noc najeżyła się, wysuwając pazury. Zmarszczyła pysk, już miała syknąć groźnie gdy kocur jej przerwał.
— Oddawaj zwierzynę, którą upolowałaś — rozkazał z powagą. — Masz krew na łapach, wiem, że gdzieś ją masz.
— W twoich snach — odparła, niespodziewanie dla kocura atakując go. Walnęła w prosto w pysk. Kocur na moment stracił równowagę, a ona kontynuowała, zaczynając go okrążać po zwiększeniu odległości. — Nie chcę walczyć. I dobrze ci poradzę, ty też nie chcesz — dodała, machając czarną kitą.
— Pieprzona starucha! — zakrzyknął kocur, z którego pyska spływały teraz trzy strugi krwi. Rzucił się na nią, celując w jej bok, konkretniej to w żebra. Odskoczyła jednak, zmniejszając odległość. Wolała marnować jak najmniej sił, choć przypuszczała, że ten obcy jej na to nie pozwoli.
— Ostrzegam cię. Nie tylko mogę cię rozłożyć na łopatki, ale nie jestem też sama.
— Blefujesz rupieciu, przecież nie ma tu nawet zapa-
Nie dokończył, bo niespodziewanie zarówno dla niego jak dla Nocy, z pobliskich krzaków wyskoczyła liliowa kotka z bojowym okrzykiem atakując rówieśnika.
Kocur syknął z bólu, gdy Świetlik próbowała go przytrzymać. Noc wybałuszyła oczy. Nie zdążyła zareagować, gdy rudy chwycił przednią łapę córki, następnie wyginając ją pod nienaturalnym kątem z całej siły. Kotka wrzasnęła z bólu, dając się bez problemu zrzucić z kocura, który następnie uciekł licho wie gdzie.
Matka od razu podbiegła do długowłosej, szybko podnosząc ją na łapy po czym od razu oglądając jej łapę z paskudnym ugryzieniem.
— Świetlik, co ty tu do jasnej cholery robisz! — warknęła na młodszą, która położyła po sobie uszy na krzyk matki. — Na duchy, ty nie umiesz walczyć na tyle, by mieć większe szanse wygrać! Starczyło wyleźć z krzaków albo dać w ryj! — zaczęła lizać jej łapę.
— Mamo, to boli. Bardzo. — miauknęła kotka zaciskając oczy by nie ronić łez.
— Kurde, skąd ja ci wytrzasnę medyka? — bąknęła — To jest coś poważniejszego. To się samo nie odleczy.
— Mamo, ty naprawdę nie znasz nikogo, kto by znał się na ziołach? To bardzo nie rozsądne, sama mówiłaś, że urazy zdarzają się wszystkim.
— Nie cytuj mnie tu ty mały — pacnęła ją w bark, następnie rozpoczynając zastanawianie się nad kwestią, co cholera miała teraz zrobić.
***
Głupia postanowiła poczekać i było jeszcze gorzej, bo łapa spuchła, a ból nie ustąpił, promieniując na resztę kończyny, przynajmniej według słów Świetlik. Co ona cholera jasna miała zrobić? Nie znała żadnego uzdrowiciela poza tym cholernym Smalcem. Nawet go szukała, ale ten przepadł jak kamień w wodę. Tym razem jego zapachu nawet nie czuła, a nie miała zamiaru iść go szukać u owocniaków, to by było kurde szaleństwo. Może i pamiętała drogę do nich, którą on przemykał się nie raz, ale za nic w świecie nie polezie do kotów, których nie znała. Niby na zgromadzeniach podobno wydawali się normalni, ale wilczacy kiedyś też, a jacy byli naprawdę? No właśnie. Poza tym, nie wiedziała także, czy mają kodeksy uzdrowicieli czy jak tam nazywają swoich medyków. Za to o kodeksie medyka wiedziała trochę i pamiętała taką zasadę, że medyk ma obowiązek pomagać nie tylko kotom ze swojego klanu.Czy jej się to podobało? Za cholerę nie. Ale co ona miała zrobić innego? Szukać uzdrowiciela po całych najbliższych terenach?
***
Szukała uzdrowiciela na całych najbliższych terenach. I w końcu znalazła. Po czterech dniach ale znalazła. Mówił, że zatrzymał się w pobliżu na niedługo. Miał trochę ziół i znał się na rzeczy. Szybko wyleczył łapę Świetlik. Starsza starała się jak najwięcej spamiętać. Naprostował łapę, dał jakieś liście, wydawało jej się, że to bez, ale gdy spytała, czy ma rację, kocur nie potwierdził ani też nie zaprzeczył. Pewnie nie chciał zdradzać sekretu zielarskiego, ale starsza uznała brak zaprzeczenia za potwierdzenie. Podziękowały kocurowi, dały mu zapłatę i wróciły do domu, gdzie już czekała na nie Pierwiosnek. Swoją drogą, jakiś czas temu ona też była chora. I to dość poważnie. Wtedy nie mogła znaleźć uzdrowiciela, ale ta jakimś cudem nagle wyzdrowiała. Nie wiedziała, co dokładnie zaszło, ale przypisywała to ingerencji bóstw, za co złożyła im ofiarę ze zwierzyny oraz własnej krwi. Chociaż tyle mogła dla nich zrobić. Po wizycie u kolejnego uzdrowiciela, tym razem ze Świetlik, również złożyła ofiarę, dziękując bóstwom za to, że dały spotkać jej kogoś, kto mógł pomóc, co z tego, że za zapłatą. Także pokornie poprosiła o to, by jej córki zrobiły większe postępy w nauce… a szczególnie Pierwiosnek.wyleczeni: Świetlik (ze skręcenia przedniej łapy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz