— Ha! Ja? Wymięknąć? Pff... Co ty! Mam taką parę w łapie, że byś się zdziwiła — zadowolony zeskoczył z ławki, oczekując aż kotka do niego dołączy. Ah... Cudowne życie. Kochał je z każdym dniem coraz bardziej. — Zanim dołączyłem do gangu Entelodona to brałem udział w wojnie. Była potworna i krwawa. I wiesz co? Nie zmiękłem. Poradziłem sobie tak, że każdy uciekał z podkulonym ogonem. Szef wie ile jestem wart, nie brałby mnie, gdybym był jakimś zapchlonym samotnikiem co nic nie potrafi. Jestem najlepszy. W polowaniu, w pływaniu i walce. Jedynie szef ma większą parę w łapach ode mnie, ale tak to powiem ci, że gdy jeszcze nie należałem do jego gangu, to jakiś kocur mnie zaatakował. Okazał się jego generałem, a walczył jak typowy uczeń. Rozłożyłem go raz dwa na łopatki — przechwalał się zadowolony. — A ty? Dałabyś mi radę?
— Pod względem gadulstwa definitywnie nie dałabym ci rady — ucięła. — Wszyscy potrafią być mocni w gębie.
— Tak? To mogę zaprezentować, że moja gęba jest owszem mocna, ale mówi prawdę. — Ustawił się w odpowiedniej pozycji. — Dawaj, zaatakuj mnie.
Samotniczka przewróciła oczami.
— Zmarnowałeś już dość mojego czasu. Zbyt dużo spotykałam na swojej drodze gołosłownych kocurów.
— A tam, nie umiesz się zabawić — stwierdził, wracając do swojej nonszalackiej postawy, po czym zaczął kierować się żwawo w stronę Kasztelana, aby dowiedzieć się co takiego Śmierdziel wynalazł i czy to będzie warte jego czasu. Ale co się oszukiwał. Nie będzie, bowiem tam były takie piękne laseczki, że zaraz swój zawód zatopi w pięknych ramionach panienek.
Jego towarzyszka nie odpowiedziała na jego słowa. Ruszyła z gracją truchtem za nim.
***
Dotarł do celu, zaciągając się tamtejszym powietrzem. Uwielbiał to miejsce. Mógłby tam przesiadywać całe dnie, a być może nawet do końca swojego życia. Szybko się wślizgnął do środka i zaczął wypatrywać Śmierdziela. Łatwo akurat było go dojrzeć, bo właśnie ktoś sprzedawał mu soczystego kopa w zad, przez co prawie wleciał mu pod łapy. Odsunął się na bok, aby nie załapać od niego świerzbu, którym lubował się sprzedawać, po czym rzucił do niego rozbawiony.
— No nieźle. Czy to ten twój nowy specyfik tak ich zdenerwował? Też mam cię skopać? — zażartował, patrząc na niego oczekująco.
— Nie, nie. To co innego, ale cieszę się, że pytasz! Mam go! Najwspanialszą i jedyną w swoim rodzaju! Chodź, chodź — zaprowadził go na ubocze, po czym zniknął, wracając z reklamówką, którą ciągnął po ziemi. Gdy Śmierdziel wskazał mu ją łapą, spojrzał do niej i ujrzał dziwne opakowanie. Powąchał, ale nie czuł zapachu.
— Co to? Wygląda jak coś co należy do Dwunożnych — stwierdził.
— To sól... Zobaczysz, nie pożałujesz. Niezła po tym jest faza — zachęcał go do spróbowania.
Nigdy nie słyszał o soli, ale nazwa brzmiała czadowo. A kto nie próbuje ten był jeleń, dlatego też kiwnął łbem, zgadzając się spróbować tego czegoś.
Śmierdziel zaczął wydobywać towar, gdy dojrzał nadchodzącą Bastet. Mina mu zrzedła na moment, jak gdyby zastanawiał się czy to śmierć właśnie przyszła w jego progi.
Nastroszone Futro wybudził go z tego transu, widząc jak się zagapił na jego towarzyszkę.
— Spokojnie, jest ze mną — powiedział do kocura. — Chodź, Bastet. Patrz. To ten nowy towar Śmierdziela. — Wskazał łapą na reklamówkę.
— Tak... Tak... — zaczął nerwowo wskazany, rzucając Bastet błagalne spojrzenie, aby nie urywała mu głowy, wnętrzności, a najlepiej jakby go nie pogoniła za fakt, że sprzedawał swoje dziwne specyfiki na terenie jej szefa. — To nic takiego... Taka... sól...
— Podobno niezła — zwrócił się do niej Nastroszony, zanurzając pazur w białym proszku i znów go wąchając. Wciąż nie miał zapachu. Ciekawe...
Kocica spiorunowała Nastroszonego wzrokiem, gdy ten powiedział, że jest z nim.
— Nie zapominaj, kim jestem, Nastroszone Futro, i kim ty jesteś. Obowiązuje cię do mnie szacunek tak samo, jak do wszystkich innych kotów wyższych i równych tobie rangą. Nie jestem twoją koleżanką — upomniała go i skierowała spojrzenie na drugiego kocura. — Jafar wie o tym, że tu handlujesz?
Przewrócił oczami. Ale się rządziła. Tak naprawdę mogła mu naskoczyć. Nie należał do jej gangu, więc mogła sobie kłapać jadaczką ile wlezie. Był wolny. Nie będzie już nigdy uginał karku przed kotami, które na to nie zasługiwały. A Bastet... cóż. Była dla niego tylko samotniczką, nikim wielkim czy szczególnym. Dlatego też nic nie odpowiedział, skupiając jedynie całą swoją uwagę na worku.
— O-oczywiście! Wspaniały Jafar... Tak, tak. Mam pozwolenie, klnę się!
Gdy biedny Śmierdziel srał pod siebie ze strachu, co było interesującym widokiem, bo nie spodziewał się, że Bastet tak działała na koty, polizał tą całą sól, aby spróbować smaku. I była... słona! Zakaszlał, krzywiąc pysk.
— Ble — skomentował to, rzucając Śmierdzielowi mordercze spojrzenie. — Co to ma być? Smakuje jak morskie fale!
— Bo to trzeba nosem — doradził, uśmiechając się nerwowo do swojego klienta, wysypując trochę soli na ziemię. — Po opłatę przyjdę później. Chyba ktoś mnie wołał. — Po czym chwycił reklamówkę w pysk i dał nogę, nim Bastet domyśliła się, że ściemniał.
— Co za gość. Normalnie wariat. To co? Chcesz pierwsza spróbować? — zwrócił się do swojej towarzyszki.
<Bastet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz