Jeżeli sądził, że Tropiącemu Szlakowi znudzi się dokuczanie mu co krok, to się mylił. Wraz z kolejnym treningiem kocur pokazywał, że miał do niego zerowy szacunek. Ciągle opowiadał jaka to jego prababcia była okropna, jak pewnie i on znęcał się nad nierudymi kotami, bo miał to we krwi.
Jak dobrze, że nie wiedział o Wilczej Zamieci, bo rzeczywiście w jego słowach czaiła się sama prawda. Zrobił to. Doprowadził staruszkę do płaczu, a nawet dał jej po pysku. Ale... Ale nie miał wyjścia. Rodzina nakładała na niego presję, a poczucie winy przeszkadzało mu spełniać ich ambicje. Bo miał być kimś wielkim i wspaniałym. Dla mentora za to powinien jeść piach i nie prosić o więcej. Dlatego też wstawanie na treningi było prawdziwym piekłem.
Co dzień modlił się do Klanu Gwiazdy o to, aby bury przestał się nad nim znęcać. Każdego dnia jego modlitwy nie zostały spełniane. Nic więc dziwnego, że zaczął wątpić w ich istnienie. Bo czy przodkowie nie powinni chronić dobrych kotów? A może uznawali, że Trop ma rację i zasługiwał na takie traktowanie? Mijające dni dość szybko sprawiły, że zaczął czuć poczucie winy z powodu swojego koloru futra. Jego samoocena poleciała na łeb na szyję, a obraźliwe komentarze wojownika dźwięczały mu co noc w uszach. To było straszne zderzyć się z taką rzeczywistością. Z jednej strony mama i siostry, które go kochały i wmawiały mu wielkość, z drugiej mentor, który przywracał go na twardy grunt.
Normą stało się to, że wracał z treningów ubłocony. Raz w panice wręcz błagał kocura, by pozwolił mu się obmyć w rzece, a ten widząc to jego przedziwne zachowanie zaczął drążyć, czemu się tak przejmował własnym wyglądem. Nie chciał mu mówić, że matka go bije jeżeli nie spełnia się w swojej roli, którą mu narzuciła. A miał być zawsze idealny. Nienagannie czysty i pachnący. Dlatego też sprzedawał mu kit, że po prostu nie cierpi brudu, co wywoływało salwę śmiechu i komentarzy z burego pyska. Nic więc dziwnego, że mentor nie porzucił tego procederu. Czy to trening walki, czy polowanie, czy zwykły obchód, wojownik upewniał się, że wracał z tego brudny.
Dzisiaj miał poznać technikę polowania na króliki, specjał serwowany w Klanie Burzy.
— Ugnij łapy, ciało nisko przy ziemi... — Tropiący Szlak tłumaczył mu pozycję łowiecką. Zrobił tak jak mówił, a kocur zaczął kręcić łbem. — Źle. Bardziej do ziemi. — Pociął mu łapy co spowodowało, że się przewrócił. — Nie aż tak... Beztalencie z ciebie. A podobno pisana jest ci wielkość. Leszcz — skomentował to wszystko.
Powstrzymał się przed rzuceniem w jego stronę komentarzem i potulnie ponowił swoją próbę. Tym razem mentor uznał, że za wysoko trzymał ogon, innym razem, że łapy zbyt słabo ugięte. Ciężko mu było połapać się w tym wszystkim. Ostatecznie jednak wojownik podjął dalszą próbę wytłumaczenia mu sposobu na polowanie i dał mu wolną łapę. Miał upolować królika. Zdawał sobie sprawę, że było to niewykonalne, zwłaszcza że mentor rzucał dość niedbale informacje, pozbawione szczegółów, które by mu się teraz przydały. Zapytany jednak o to, został przez niego wyśmiany.
— Nie gadaj tylko działaj, no już maminsynku — pogonił go naprzód.
Westchnął, zaczynając nieudolnie tropić zwierzynę.
***
Oczywiście, że mu się nie udało. I to wiele razy. Jak już widział królika i w pełnym skupieniu się do niego zakradał, jego mentor wszystko psuł. A to kaszlnął, a to tupnął, a nawet zagwizdał. Tak bardzo go to irytowało. Zdawał sobie sprawę, że Tropiący Szlak za nim nie przepadał, ale powinien wziąć ten trening na poważnie! Chciał zostać wojownikiem, nie chciał zawieść rodziny. Jeżeli będzie odstawał od rodzeństwa, znów zostanie zawodem.
— Czy mógłbyś tak nie robić? — poprosił, gdy kolejny raz z winy starszego, posiłek dał nogę.
— Co niby? — palił głupa.
— Płoszysz mi zwierzynę...
— Sam ją płoszysz swoim futrem rudzielcu — prychnął wojownik, krzywiąc swój pysk.
Położył po sobie uszy. Znowu zaczął komentować jego kolor sierści. A podobno to jego rodzina była rasistami. Wychodziło na to, że nie zawsze rudy miał problem do nierudego, nierudy też zachowywał się czasami okropnie. Coraz bardziej czuł niechęć do znajomości z jakimkolwiek przedstawicielem ich ubarwienia. Może jedynie Srebrny był fajny, ale był przecież kociakiem. Zawsze mógł się zmienić na gorsze. Myśl o stracie przyjaciela bolała. Nie powinien zawracać sobie tym głowy.
— Idź się wytarzaj w błocie to może będziesz miał większe szansę na złapanie czegoś — dodał bury, popychając go na ziemię.
Pragnął, aby pogoda się wreszcie unormowała i nie lało. Gdy skończy się deszcz, mentor nie będzie zmuszał go do nurkowania w kałużach. Teraz jednak nie miał wyjścia. Udał się ku jednej z nich, niszcząc swoje ułożone futro.
***
Nawet w błocie ciężko było upolować królika. Te były takie szybkie, a go łapała zadyszka, przez co stawał i nabierał oddech. Tropiący Szlak oczywiście to wyśmiał. Nie byłby sobą, gdyby nie skomentował jakoś jego porażki.
— Ale jesteś delikatny. Już się boję co będzie, gdy zaczniemy trening walki. Łapkę sobie zwichniesz? — prychnął do niego.
Położył po sobie uszy, nie komentując tej sprawy. Nauczył się ignorować większość tego co miauczał mentor. Chciał skupić się całkowicie na treningu, a nie jego zachowaniu.
— Złapie go — zapewnił tylko, po czym nie zważając na zmęczenie, po raz kolejny spróbował upolować królika.
Bury obserwował go z oddali. Gdy wyłapał zapach, dość szybko przypadł do ziemi i zaczął się skradać. Starał się iść cicho. Błoto maskowało jego zapach, ale czujne uszy zwierza były bardzo wrażliwe. Widząc ich charakterystyczny ruch, który sygnalizował gotowość do poderwania się do biegu, wyskoczył. Znów zaczęła się walka o to kto był szybszy. I nic dziwnego, że królik wygrał, gdy czmychnął do nory. Padł przy niej, mając dość już tego jak na jeden dzień. Nie był w stanie tego zrobić. Był za słaby.
— Zdechłeś tam? — usłyszał nad sobą. — Leć goń go w norze — i zanim zdziwiony zapytał, że co takiego, ten już go wepchnął do środka. — Jesteś mały to się zmieścisz. Lecisz. Odetnij mu drogę.
Nie słyszał o polowaniu w taki sposób, ale wykrzesał z siebie siły i zaczął czołgać się przed siebie. Jeżeli prawdą było, że królik nie miał drogi wyjścia, to może istniała szansa, że go dorwie. Ale, gdy tak parł przed siebie, w ciemność, zaczął powątpiewać w słuszność tego wszystkiego. Czuł może intensywnie zapach królika, ale z każdą chwilą, ziemia ukazywała mu swoją potęgę. Robiło się duszno i nieprzyjemnie. Nie chciał tego kontynuować. Zaczął więc się wycofywać. Strach by wejść głębiej w nieznane wygrał nad chęcią złapania zdobyczy.
Gdy łapą wyczuł pustkę, odetchnął z ulgą. Właśnie dotarł do wyjścia. Zaczął się wiercić, by wyleźć na zewnątrz, ale nagle stwierdził coś zaskakującego. Utknął...
— Halo? Mentorze? — zwołał, licząc na to, że kocur gdzieś tam był i na niego czekał. Raczej by go tak samego nie zostawił? Prawda? — Mentorze?! — powtórzył wołanie, gdy odpowiedziała mu cisza.
Znów zaczął walkę z ziemią, zapierając się przednimi łapami, by się wydostać z pułapki.
Nagle złowrogi syk przeciął pusty tunel, a sierść na karku mu się zjeżyła. Wąż... Na Klan Gwiazdy tu był wąż!
— Mentorze! Pomocy! Przestań! To nie jest śmieszne! Tu jest wąż! Pomóż mi! — piszczał spanikowany, gdy słyszał coraz wyraźniej gada. Nie chciał tu umrzeć, nie chciał! Gdy dojrzał jego spłaszczoną głowę i chodzący język, wrzasnął przestraszony. I w tym momencie poczuł, że ktoś go wyciąga z nory. Był o włos od ataku tego stworzenia.
Przytulił się mocno do swojego wybawiciela, czując jak serce zaraz wyskoczy mu z piersi. To było przerażające doświadczenie. Wąż na szczęście nie wypełzł z nory, został tam, a do jego uszu doszedł śmiech Tropiącego Szlaku.
— Ale masz minę. Niezły żart nie? — miauknął mu nad uchem.
Zamarł i uniósł wzrok na burego, do którego się przykleił.
— Ż-ż-żart?! — pisnął niedowierzając w to co słyszał.
— Gdy tak nurkowałeś w norze znalazłem wyjście, przez które uciekł królik. Dojrzałem węża to ci go tam wrzuciłem i musiał przepełznąć całą tą odległość do ciebie. Zawsze chciałem to zrobić! Tylko nigdy nie miałem takiego szczęścia, aby znaleźć jakiegoś gada — wojownik wytłumaczył świetnie się bawiąc.
Miał dość. Nie spodziewał się, że kocur to sobie zaplanował i że jeszcze go to bawiło. Nawet jeśli nie znał się na żartach, to wiedział, że przesadził.
— Wracam do obozu — powiadomił go, odsuwając się od niego ze zbolałą miną.
— Ej, no! Nie mów, że nie znasz się na żartach? Kto ci takiego kija wsadził, co? A chciałem być chociaż raz miły — prychnął swoje, jakby nie uważał tego za coś złego.
— Nie chcę byś był miły i robił żarty. Nie chcę mieć z tobą żadnej relacji. Chcę byś mnie tylko szkolił i dał mi spokój — w końcu wydusił z siebie.
Tropiący Szlak zmierzył go uważnym spojrzeniem.
— Bo co? Bo jestem nierudy?
— Nie! To nie ma nic z tym wspólnego. Jesteś wredny i okropny! A podobno to ty twierdzisz, że ja jestem całym złem tego świata. Lepiej spójrz na siebie — i nie czekając na jego odpowiedź, odbiegł.
***
Wymył się w rzece i dopiero, gdy był czysty wrócił do obozu. Od razu dostrzegł mentora, który rozmawiał z Tygrysią Gwiazdą. Jego sierść uniosła się i przerażony wpatrywał się w tą scenę. Czy właśnie kocur kablował na niego liderce? W końcu uciekł, a nie powinien. Przestraszony wpatrywał się jak kotka kiwa łbem i odchodzi. Tropiący Szlak widząc, że wrócił i był świadkiem tej rozmowy, skierował do niego kroki.
— Zamknij buzie, bo połkniesz muchę — rzucił do niego zaczepnie.
— Co... O czym z nią rozmawiałeś? — szepnął poddenerwowany.
— No wiesz... — Bury wzruszył ramionami. Nachylił się i szepnął mu do ucha. — O twoim wygnaniu. — To słowo sprawiło, że zamarł. Z przerażeniem wbił w niego wzrok. Trop wytrzymał tylko kilka uderzeń serca z poważną miną, gdy wybuchnął nagle śmiechem. — Żartuje. Zauważyła, że wróciłem sam to musiałem coś powiedzieć. Nie sikaj pod siebie maminsynku. — Przewrócił oczami, a następnie odszedł zostawiając go z kolejnym zawałem serca tego dzisiejszego dnia.
Nie wiedział ile jeszcze z nim wytrzyma nim padnie.
[polowanie na króliki]
[1594 słów]
[Przyznano 32%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz