*jeszcze podczas podróży*
Wskoczył na jakiś głaz przy drzewach, by obserwować z góry klan odpoczywający podczas postoju. Na jego pysk wpełznął dumny uśmiech. Wyprężył się, unosząc do góry brodę. Gwiezdni może wygrali, ale Klan Wilka zawsze będzie górować w świecie żywych. Poczuł czyjś oddech na karku. Irgowy Nektar. Zamruczała pod nosem, siadając u jego boku.
— Stworzyliśmy azyl dla takich jak my — stwierdziła, przyglądając się Wilczakom. — Jeszcze trochę włożonego wkładu pracy i... Pogrzebimy wiarę w Gwiezdnych.
— Nie wątpię. Póki mamy kult i wkładamy energię w nieczyste dusze, dopóty nasza sprawa nie upadnie — po chwili westchnął. — Nie mam pojęcia, kto nadawałby się na zostanie przywódcą kultu. Mój syn jest uzależniony ode mnie. Nie mam pewności, czy będzie chciał dbać o kult po mojej śmierci. Gęsia Łapa jest odważny, potrafi pokazać wewnętrznego wilka i powstrzymać się od litości. Ale czekają go księżyce nauki. Wciąż ma w sobie wiele niedoskonałości.
— Jeszcze dużo życia przed tobą. I dużo czasu na decyzje — uśmiechnęła się kokieteryjnie, wymijając go. Podniosła ogonem jego podbródek. Obejrzał się za nią, uśmiechając się pod nosem. Wolnym krokiem ruszył za nią, znikając w gęstwinach lasu. Zatrzymała się przy drzewie, spoglądając w jego oczy. Podszedł do niej.
— Rozmawiałem z twoją wnuczką.
— I co mówiła? — przesączony sztuczną słodyczą głos zastępczyni rozbrzmiał w jego uszach.
— Jak chce zacząć działać dla kultu. Gardzi wyrzutkami. Podziwia tych, którzy najwięcej osiągnęli.
Zachłysnął się, gdy został popchnięty przez złotą na drzewo. Przewrócił oczami na jej igraszki; przeszywał go wzrok jej zielonych oczu.
— Wiedziałam, że z moich wnuków nie może wyjść nic plugawego… Chociaż, to się okaże — jej chytry i zwodniczy uśmiech nie umknął jego uwadze. Przyzwyczaił się do niego. Z kotki była prawdziwa aktorka. I to jak perfidna.
Uniósł brwi, gdy zbliżyła swój pysk do jego. Dotykali się nosami, patrząc sobie w oczy.
— Oby wyrosły tak przydatne jak ty.
— Schlebiasz mi. — położył uszy, gdy polizała go po pyszczku. Rozległy się kroki i szelest krzaków. Sosnowa Igła i wyszła z nich, ujawniając jedynie swój łeb. Jej wargi uniosły się do góry, jakby powstrzymywała chichot. Skarcona przez spojrzenie Irgi, natychmiast stanęła do pionu i obróciła się, znikając.
— Wścibskie spojrzenia dosięgną każdego, nie uważasz? — zamruczała złota. Gdy go wymijała, dostał jej ogonem po pysku. Zamrugał kilka razy i potrząsnął zirytowany głową.
Miała swój urok i zero wstydu. To było właśnie najciekawsze w jej osobie, a zarazem najbardziej denerwujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz