— Maś takje faine pędzelki! — oznajmił mu jeden z potworków, znaczy kociaków Lisiej Gwiazdy.
Im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej miał wrażenie, że widzi przed sobą miniaturową kopię Cyprysowego Gąszczu. Kotki były niemal identyczne, jedyną różnicę jaką był wstanie stwierdzić liliowy to inny kolor oczu pociechy lidera niż martwej wojowniczki. Pewnie gdyby jego dawna uczennica żyła z podejrzanego podobieństwa kotek mogłaby wyniknąć jakaś dziwna afera...
— Podziękuj jej — szturchnęła go Berberys, widząc, że ten zawiesił się.
Spojrzał w dół i od razu napotkał wesołe, brązowe ślipia szylkretki. Nie potrafił w nich dojrzeć ani morderczych chęci, ani chłodu, z którym lider tak często na niego spoglądał.
Może faktycznie kociaki Lisiej Gwiazdy nie były takie straszne jak myślał?
— D-dzięk-ki — wymamrotał do Cyprys. — J-jak się n-nazywacie? — zapytał głupio, nie mając pojęcia o czym można rozmawiać z takimi kociaka.
W końcu cały klan znał ich imiona, a on o nie pytał jak ostatni mysi móżdżek.
— Jestem Nocek, śmierdzielu — zawołał wojowniczo czarny kocurek z małą, białą łatką na pysku. — Ta brzydka kupa futra to Żmija — przedstawił szylkretową siostrę. — A tamci frajerzy to Świst i Cyprys... A ty śmierdzielu jak masz na imię?
Liliowy wojownik widząc zlepiające się w niego brązowe oczy tego małego potworka niczym te Lisiej Gwiazdy zadygotał. Nocek z pewnością dogadałby się ze swoją starszą siostrą Wiewiórką.
— Ż-żywiczna M-mordka — wyjąkał, starając się nie okazać maluchowi jak bardzo się go boi.
Czarny kocurek zastrzygł uszami zdziwiony.
— Co to za idiotyczne imię? — miauknął drwiąco maluch. — Jaką mysią strawą musiałeś się oka... — urwał, widząc, że dorosły wojownik cały przed nim się trzęsie.
Na pysku kociaka zakwit uśmiech, którego liliowy zdecydowanie nie chciał zgłębiać. Wskoczył pośpiesznie za Berberys, mając zdecydowanie już dość kontaktu z kociakami Zachodzącego Promyka i Lisiej Gwiazdy. Na dziś już zdecydowanie mu starszy.
* * *
Pomimo dużej ilości kociąt w ich szeregach Klan Klifu uparcie dążył przed siebie, nie dając malcom forów. Taka wędrówka na pewno nie była łatwą rzeczą dla 3 księżycowego kociaka, jednak Lisia Gwiazda wydawał się innego zdania. Rozbrykane maluchy ciągle marudziły na obolałe łapki lub plątały się pod łapami Klifiaków doprowadzając nie jednego z nich do szału. W tym zdecydowanie Bluszczowy Poranek, który od śmierci swojego życiowego mentora stał zgryźliwy i marudny zupełnie jak Sroczy Żar.
— Co ciebie też zmęczyły te rozbrykane potworki? — mruknęła do niego przyjaźnie Borówkowy Nos, przyglądając się ciekającym po tymczasowym obozie maluchom.
Zatrzymali się na noc w niewielkim zagajniku. Sokole Skrzydło wraz z Szybującą Mewą wybrali się na poszukiwanie podbiału, a większość wojowników poszła na patrol łowiecki. Więc w tymczasowym obozie zostało jedynie paręnaście kotów oraz rozbrykana piątka kociaków. Żywica widząc podchodzącą do niego Zachodzący Promyk, przełknął nerwowo ślinę i zaczął się modlić do Klanu Gwiazd, by ta jedynie chciała się przywitać.
— Żywiczna Mordko, przypilnuj kociaków, idę na polowanie — poprosiła, a raczej zażądała od niego kotka.
Liliowy wojownik niewiele myśląc kiwnął łbem, nie chcąc jej podpaść. Słysząc piski oraz krzyki, dochodzące za krzaków, poprosił swoich przodków o odwagę i ruszył w stronę kociąt. Z każdym krokiem coraz bardziej żałował, że w jakikolwiek sposób nie spróbował się jej przeciwstawić, ale teraz już nie miał wyjścia.
— O śmierdziel! — zawołał Nocek, zeskakując z piszczącej Żmii.
<Cyprys? Żmijo? Świście?>
Klepię!
OdpowiedzUsuńJezu, kocham Nocka w tym wydaniu XD
OdpowiedzUsuń