Kotka siedziała niezadowolona obok stosu z piszczkami. Ostatnio nieważne co zjadła miała mdłości, co nie zbyt dobrze wpływało na jej humorki. Wszyscy ją irytowali nawet bardziej niż zwykle. Na początku myślała, że to przez tą całą męczącą przeprowadzkę, jednak w jakiś sposób wystarczyło, że spojrzała na czyjś pysk, a już irytacja na cały świat magicznie się w niej pojawiała.
— M-może jednak coś z-zjesz? — zaproponował jej syn, przyglądając się uważnie matce. — Czeka n-nas j-jeszcze d-dług-ga podróż — dodał ciszej.
Kotka posłała liliowemu chłodne spojrzenie i westchnęła, spoglądając na swój brzuch. Miała dziwne wrażenie, że pomimo ostatniego odpuszczania sobie parę razy posiłków i tak przytyła.
— Jak mówię, że nie to znaczy, że nie chce i twoje prośby nic nie dadzą — syknęła, a jej ogon zawirował w powietrzu.
Kocur kiwnął łebkiem niepewnie, podniósł się i nieco koślawym krokiem podszedł do stosu z zwierzyną. Widząc jak młody wojownik wraca z dwiema myszami, prychnęła. Żywiczna Mordka położył uszy, ale i tak podszedł do matki. Położył przed nią gryzonia i usiadł przed niebieską kotkę.
— W-wiem, że n-nie m-masz ochoty, ale p-proszę c-cho...— urwał, gdy jego pysk spotkał się z pazurami Sroczego Żaru.
Liliowy pisnął, a w jego ślipiach pojawiły się łzy. Przyłożył łapkę do bolącego polika i z przerażeniem odkrył, że jest na niej krew. Jej drobne krople barwiły mu futro na bordowo. Wlepił pełne goryczy spojrzenie w matkę. Ta cicho westchnęła i pokręciła z zawodem łbem.
— Nie znaczy nie, Żywiczna Mordko — warknęła na syna i odwróciła się na pięcie, by odejść. — Naucz się tego w końcu!
Jednak nim zdążyła zrobić choć krok poczuła jak ktoś staje jej na ogonie. Zdenerwowana nonszalanckim zachowaniem syna, odwróciła się cała zjeżona. Jednakże zamiast dygającej liliowej kupy futra zobaczyła tą jego paniusie, Berberysową Bryzę, nową pupilkę Lisiej Gwiazdy.
— Czego? — prychnęła do niedoszłej synowej, wyrywając swój ogon z pod łap córki Gronostaja.
Jej żółte ślipia, wpatrywały się w nią ze złością,
— Przeproś Żywiczną Mordkę — zażądała szylkretowa kotka, zdająca się ani trochę nie obawiać starszej wojowniczki, co dodatkowo zirytowało Srokę.
Podeszła do nowej zastępcy Lisiej Gwiazdy, którą zapewne byle silniejszy podmuch mógłby zdmuchnąć, i podniosła pysk do góry, by spojrzeć tej kupie futra prosto w oczy.
— Bo co? — rzuciła zgryźliwie. — Jednak nadal chcesz go matkować? Myślałam, że już ci się znudził — mruknęła, obchodząc kotkę spokojnym krokiem.
Widząc zaskoczenie i zmieszanie na jej pysku, uniosła ogon dumnie do góry.
— Żywica nigdy mi się nie znudzi — warknęła zła, spoglądając na teściową spod łba. — Kocham go i przynajmniej nie traktuję jak jakąś mysią strawę — dodała z zarzutem, patrząc na niską wojowniczkę z góry.
Futro na grzbiecie Sroczego Żaru stanęła dęba. Mimowolnie wysunęła pazury, które następnie wbiła w ziemię. Ta gówniara coraz bardziej ją irytowała.
— Powiedziała zastępczyni największego lisiego łajna jakie chodzi po ziemi — mruknęła cicho, spoglądając a no na Żywicę, a to na Berberys, którą na uderzenie serca wmurowało. — No co się gapisz? Może jeszcze mi powiesz, że Lisia Gwiazda wcale nie jest potworem? — syknęła.
— Lisia Gwiazda wcale nie jest potworem, nie rozu... — urwała, widząc kątem oka podchodzącego do nich kota.
Nagle ku zdziwieniu zarówno Berberysowej Bryzy jak i Sroczego Żaru pomiędzy nie wszedł mazgający się Żywica.
— M-mamo... p-przestań... nie widzi — zaczął rozpłakany wojownik.
Tylko tego jej tutaj brakowało.
Rozryczanego kociaka.
— Zamknij się! — wydarła się na syna, odpychając go z drogi.
Widząc jeżące się futro szylkretki bez zawahania rzuciła się na nią.
Jakoś nie miała ochoty słuchać, więcej jazgotu i wymądrzania się tamtej.
<Berberysowa Bryzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz