― Ej, Sokół, widziałeś? ― zapytał jego braciszek, Myszołów ― Masz siwe włosy na gębie.
Mocno zszokowany szary wojownik przybliżył pysk do przejrzystej tafli wody w kałuży. Niby wszystko w normie. Te same duże, pomarańczowe ślepia. Te same stożkowate, ostre, rysie uszy i niechlujnie ułożone, białe wąsy. W okolicach pyska, pod lewym okiem, w najmniej pożądanym miejscu jego oczom rzucił się siwy kłak.
Czyżby już wybierał się do grobu?
― Nie, niemożliwe ― powiedział, gwałtownym ruchem odsuwając się od kałuży.
― Prawdę mówię ― wydusił podekscytowany błękitnooki ― No patrz, pochyl się! Siwiejesz! Siwiejesz, dziadku Sokole!
Niechętnie zacisnął mocno oczy i pochylił się nad taflą wody. To na pewny koszmar, blado-siwy włos zaraz zniknie. Ostrożnie uchylił oczy, zamrugał. Żadnej zmiany. Zszokowany nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Myszołów nie przestawał chichotać niczym jakaś mała, kilkuksiężycowa gówniara.
― D-dziadek Sokół… Posiwiałeś przez Nostalgię?
Nawet wspomnienie o szylkretowej kotce nie sprawiło, żeby przestał stać nad tą nieszczęsną kałużą z półotwartą gębą i szeroko rozszerzonymi ślepiami. „Jeszcze nie umieram, jeszcze nie umieram” – pocieszył się w duchu. Ale czy aby na pewno? Opuścił wzrok na swoje łapy, spodziewając się, że zamiast nich ujrzy wypłowiałe nogi telepiącego się dziadka. Nic takiego nie zobaczył.
J-jak to możliwe, że już w tym wieku ma się siwe włosy? Ile żywota mu jeszcze zostało? Księżyc? Kilka dni? Już umiera? Nie, ten parszywy czarny futrzak nie może go przeżyć. Opamiętał się, pokręcił głową i trzepnął śmiejącego się Myszołowa w ucho, przywracając go do porządku. Czarny otarł łezkę spod oka.
― W-wybacz ― Sokół z łaskawą miną przyjął przeprosiny brata, jednak jego dalsza wypowiedź wcale mu nie pomogła ― Ale czy nie uważasz, że to dziwne, że kot już w tym wieku może posiwieć?
― To tylko jeden włos ― powiedział z uśmiechem srebrnoszary wojownik, bardziej próbując przekonać siebie aniżeli Myszołowa. Wizja jego samego za kilka księżyców gnijącego w legowisku starszyzny… Była przerażająca. Co z tego, że miał dopiero czterdzieści księżyców na karku? Najwidoczniej ktoś już wołał go na tamten świat.
― No niby tak ― rzucił lakonicznie jego braciszek, a gdy jego wciąż śmiejące się spojrzenie spotkało się z wściekłym wzrokiem Sokoła, spoważniał. ― No, ta! Jasne, że tak!
Tym bynajmniej nie poprawił mu humoru.
***
Gdy klan w końcu zatrzymał się na chwilowy postój, chyba tylko jeden kot nie był z tego faktu zadowolony. Sokół od razu rzucił się na posłanie
― Opowieeeedz baaajkę! ― ryknął mu prosto do ucha Kogut. Żadnych zbędnych „proszę” czy tam „mógłbyś?”, nie. Po prostu „rzucaj wszystko i opowiadaj bajkę”. Codzienne życie z młodszym, rozpuszczonym dzieciakiem. Podniósł się ciężko i rzucił młodemu rozłoszczone spojrzenie.
― Nie mam siły, dobra? ― odburknął, wciąż gorączkowo rozmyślając o tamtym siwym kłaku. ― Poproś mamę.
― Sokole, no co ty, umierasz? ― zapytał go spokojnie Horyzont, który akurat przechodził obok. Pytanie to miało być prawdopodobnie ironiczne, jednak nie dla Sokoła. Zachłysnął się powietrzem i gwałtownie wstał. Zrobił kilka kroków, przypadkiem wpadając na jakiegoś kota.
<idk co to jest, ale jeśli ktoś chce, to może zrobić odpis. Miałam wenę akurat na takie coś>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz