wiele księżyców temu
– Myślałam nad okolicami zrujnowanego mostu – rzuciła w odpowiedzi kotka. – O tej porze powinno tam być spokojnie i nikt nam nie będzie przeszkadzał. – uzasadniła.Na pysku towarzyszki przez moment dało się dostrzec zdziwienie. Jej powieki uniosły się, a źrenice zwężyły w zaskoczeniu, jednak wyraz ten zniknął razem z potrząśnięciem głowy kotki. Sroczy Lot zastanawiała się, czy powiedziała coś niestosownego, ale zanim zdążyła o cokolwiek zapytać, odezwała się Zajęcza Troska:
– Jasne. Chodźmy, nie ma co zwlekać. – palnęła vanka, której koniuszek ogona drgał niecierpliwie.
Czarno-biała zmrużyła oczy, ruszając ramię w ramię z drugą kocicą. Od uczniowskich czasów dużo się zmieniło i wszystko wskazywało, że ich relacja się ociepliła. Razem z resztą kotek należących do ich grupy spędzały dużo czasu ze sobą, ochoczo dzieląc się swoimi poglądami i doświadczeniami. Dzięki wojowniczce nawet Makowe Pole, do której niegdyś kocica miała sceptyczne podejście (z wzajemnością), przyjęła ją do ich grupy. Pszczela Duma i Cedrowa Rozwaga także nie miały nic przeciwko towarzystwu zielonookiej, dlatego w stosunkowo krótkim czasie wszystkie zaakceptowały ją jako jedną ze swoich. Nadal jednak ona i Zajęcza Troska pozostawały ze sobą najbliżej, na co Sroka nie narzekała. Szczerze lubiła jej towarzystwo, co dało się wyczuć bez używania żadnych słów.
Kiedy w końcu dotarły w okolice Zrujnowanego Mostu, słońce już chyliło się ku zachodowi. Jego blask odbijał się w nienaruszonej tafli wody, kiedy kotki powoli schodziły w dół koryta rzeki. Czarna skoczyła na przód, pełnymi gracji ruchami zsuwając się niżej, aż nie stanęła na samym brzegu. Jej łapy obmyła zimna, mieniąca się złotem woda. Obejrzała za siebie, obserwując, jak jej starsza koleżanka ostrożnie schodzi na brzeg. Przyjemny wiatr rozwiał zielonookiej futro, podczas gdy jej towarzyszka przystanęła obok niej.
– Słyszałam, że poranny patrol widział w tej okolicy parę kaczek. – szepnęła Sroczy Lot, a kąciki jej pyska na samą myśl o tak dużej zdobyczy uniosły się w górę. – O tej porze powinny wracać do gniazda. Jeśli będziemy mieć szczęście, może uda nam się jakaś złapać. Słyszysz, Zajęcza Trosko? – zapytała, unosząc wzrok znad wody.
Wojowniczka drgnęła, kiedy spojrzenie zielonych oczu się na niej zatrzymało. Odwróciła wzrok, skinięciem głowy dając znać, że dotarły do niej słowa kotki. Sroka nie zadawała więcej pytań, zanurzając się w chłodnej rzece. Drobne, zielone roślinki rozsunęły się na bok, kiedy kotka znalazła się po szyję w wodzie. Czuła, jak jej łapy tracą mulisty grunt. Za sobą usłyszała chlupot wody, świadczący o wchodzącej za nią Zajęczej Trosce. Złapała ostatni oddech na powierzchni, po czym rzuciła się w głębie rzeki. Pod wodą otworzyła oczy, przyzwyczajone już do warunków, w jakich polowała Sroka. Resztki światła nie docierały już o tej porze do dna rzeki, dlatego kotka obrała nieco inny kierunek. Rozejrzała się, próbując namierzyć pierwszą zdobycz. Była przekonana, że jeszcze zanim weszła do wody, gdzieś przy rosnącej na środku rzeki kępie trawy widziała ruch, toteż tam popłynęła. Nie musiała długo czekać, aż światło odbiło się od migocących na grzbiecie ryby łusek. Wynurzyła się na moment ponad taflę aby złapać oddech, po czym znowu zniknęła pod odbijającą słońce powierzchnią. Zaszła rybę od tyłu, okrążając mała, trzcinowa wysepkę dookoła. Zdecydowanym ruchem uderzyła w zwierzę łapą, zahaczając pazurami o jego skórę. Ryba szarpała się, okaleczając się jeszcze mocniej, przez wbite w nią pazury, które przy każdym ruchu coraz głębiej ryły w jej ciele. Sroczy Lot dosięgła jej zębami, zatapiając je w zdobyczy. Krew wypływająca z ran zadanych rybie zabarwiła wodę na szkarłat, wabiąc do siebie małe, zaciekawione wonią żyjątka. Sroczy Lot obróciła się gwałtownie, czując ruch wody za sobą. Ku jej uldze, ujrzała jedynie parę błyszczących, żółtych oczu. Białe łapy przebierały intensywnie w wodzie, a w pysku kotka dzierżyła zdobycz podobnej wielkości, co Sroka. Patrzyły na siebie przez jakiś czas, otoczone porastająca dno roślinnością, która plątała się między ich łapami. O potrzebie oddychania przypomniało Sroce dopiero charakterystyczne ściśnięcie w płucach. Prawie upuszczając z pyska rybę, wypuściła parę bąbelków, które poleciały do góry. Po wypłynięciu na powierzchnię kaszlnęła kilka razy.
"Wszystko w porządku?" – mówił wzrok Zajęczej Troski, która wynurzyła się tuż obok łaciatej. Sroka pokiwała twierdząco łbem. Kiedy dotarły na brzeg, upuściła rybę na piach, wypluwając kilka łusek, które zaczepiły się o jej kły.
– Już lepiej? – zapytała troskliwie liliowa, kładąc swoją rybę tuż obok towarzyszki.
– Tak, nic się nie stało. – rzuciła sucho Sroka, którą poczuła się zirytowana nadopiekuńczością koleżanki. Nie była przecież kociakiem, żeby Zając miała nad nią skakać!
Druga kotka nic nie odpowiedziała, otrzepując futro z wody. Sroka nie widziała jej pyska, ale czuła, że atmosfera się zagęściła.
– Z kaczek dzisiaj nici, ale przynajmniej udało nam się coś złowić. Może następnym razem wyjdzie… – mruknęła Sroka, przyglądając się ich zdobyczom.
– Następnym razem? – mimo, że głos kotki nie zdradzał żadnych emocji i pozostawał neutralny, złote oczy zalśniły ekscytacją, czego niestety odwrócona tyłem Sroka nie ujrzała.
– Oczywiście. Na pewno jeszcze kiedyś tu przyjdziemy. – odpowiedziała spokojnie Sroka, podnosząc swoją piszczkę. – Ściemnia się. Wracajmy do obozu.
***
teraźniejszość
Zając zdawała się być ostatnio inna. Dziwna. Taka nieobecna. Sroczy Lot nigdy przedtem nie widziała jej w takim stanie. Nawet w trakcie rozmowy potrafiła się odciąć, zupełnie ignorując swoje otoczenie. Nikt nie wiedział co spowodowało takie zmiany w kotce, jednak ona sama nie była chętna do dzielenia się tą informacją. Zawsze znajdowała jakieś wymówki, albo taktycznie zmieniała temat. Jej zachowanie zaczęło się zmieniać jeszcze porą nagich drzew.– Czy z ciocią wszystko w porządku? – zapytała Spieniona Łapa, zajmując miejsce obok matki.
Kotka obdarzyła córkę czułym spojrzeniem. Mimo, że nie posiadała ona czarno-białej sierści jak jej siostry, Sroczy Lot uważała, że została przez nią dobrze wychowana.
– Co masz na myśli? – odpowiedziała pytaniem na pytanie zastępczyni. Chciała wiedzieć, co tak zmartwiło liliową. Skoro i ona to widziała, oznaczało to jedno - z Zajęczą Troską było coraz gorzej.
Zielonooka pogrzebała pazurem w ziemi, układając w głowie swoją odpowiedź. Widać było, że martwi się o swoją mentorkę, ale jednocześnie nie chce jej sprawiać problemu.
– Ostatnio jest jakaś… inna, nie zauważyłaś, mamo? Często się zamyśla i czuję, że coś jest nie tak. Nie mówiłam jej tego, ale jej ruchy także są wolniejsze… – Spieniona Łapa wbiła zmartwione oczy w matkę. Łaciata trąciła uczennicę nosem w puszysty policzek.
– Porozmawiam z nią o tym, nie martw się – pocieszyła zielonooką – Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. – zapewniła, otaczając córkę ogonem.
Uczennica zamruczała z wdzięcznością, ocierając się brodą o bark zastępczyni.
– No, dość czułości, zmykaj coś zjeść, na pewno jesteś głodna po treningu! – upomniała liliową Sroczy Lot.
Kotka ze śmiechem pokiwała głową, po czym pobiegła w stronę sterty zwierzyny. Sroce trudno było uwierzyć, że to były te same, malutkie kocięta, które znalazła wiele księżyców temu pośród trzcin. Były już takie duże! I każdy z ich mentorów zapewniał ją, że świetnie się uczą, co napawało kocice dumą.
***
Minęło zaledwie parę wschodów słońca od rozmowy ze Spienioną Łapą, a sprawa sama się wyjaśniła. Jednak nie w sposób, jakiego oczekiwałaby Sroka. Pewnego dnia Zając po prostu nie wróciła do legowiska wojowników, a jej posłanie leżało nietknięte. Nie było to niczym dziwnym, wojowniczka często pełniła rolę nocnego wartownika. Dopiero rano po klanie rozeszły się zaskakujące wieści. Zajęcza Troska była w ciąży i przeniosła się do kociarni. Nie powiedziała o tym nikomu, nie wspomniała choćby razu. Zastępczyni Klanu Nocy czuła się zdradzona. Nigdy nie podejrzewałaby Zając, swojej Zając, o tak haniebne czyny. Ale teraz wszystkie jej zachowania układały się w jedną, spójną całość – Zajęcza Troska miała romans na boku i zdradziła swój klan. Te smętne spojrzenia z pewnością były kierowane do jej kochanka. Sroka nie rozumiała, jak jej przyjaciółka mogła zrobić to jej, zrobić to ich klanowi, któremu przyrzekała wierność! Co prawda Spieniona Łapa ani żaden z kotów nie donosił o wcześniejszych podejrzanych zachowaniach vanki, ale zielonooka dobrze ją znała, lepiej niż inni. W najśmielszych snach nie umniejszałaby jej umiejętnościom. Zając była sprytna i zaradna, do tego była też indywidualistką i już nikogo nie dziwiło, kiedy decydowała się samotnie kontynuować patrole i wybierać się na polowania w pojedynkę. Kto by jednak pomyślał, że miały one na celu spotkania z jakimś parszywym kocurem? Kto wie, ile czasu minęło, aż w końcu wpadli. Obcy pewnie wystawił kotkę, kiedy ta przyszła do niego z brzuchem, co było przyczyną jej nietypowego zachowania.– Poranny patrol poprowadzi Pchli Nos. Towarzyszyć mu będą Przyczajony Drozdoń, Cedrowa Rozwaga, Wodnikowe Wzgórze i Makrelowa Łapa. – wzrok kotki przesunął się po wszystkich wspomnianych kotach, aż nie zatrzymał się na srebrzystym uczniu. Nadal ubolewała nad tym, że nie udało się go jej naprostować, tak jak zrobiła to z Kawczym Sercem. Podobieństwo do Nastroszonego Futra było uderzające nie tylko przez zdobiące pysk zielone ślepia i rozczochrane futro, ale też ciągłe wodzenie oczami za kotkami. Na szczęście, na razie tylko jedną, ale po synu tego lisiego łajna spodziewała się różnych rzeczy. Westchnęła ciężko, po czym kontynuowała przemowę – Kawcze Serce poprowadzi patrol wieczorny. Razem z nią pójdą Wirująca Łapa, Tonący Pasikonik, Borsuczy Język i Ryjówkowy Urok.
Siostrzenica posłała jej ciepłe spojrzenie, podobnie jak Pchli Nos. Zastępczyni miała w zwyczaju rolę prowadzącego patrol powierzać swoim bliskim. Ufała ich raportom, dlatego często wysyłała z nimi koty, które ją ciekawiły. Nie przejmowała się tym, czy ktoś zauważy jej działania. Nikt zresztą nie miał siły jej podskoczyć, ani tym bardziej argumentów, mających podważyć słuszność jej wyborów. Otaczała się kotami silnymi, których umiejętności często przewyższały te posiadane przez większość Klanu Nocy. Zniesmaczona obserwowała, jak przygnębiony wzrok Makrelowej Łapy odprowadza krągły zadek Ryjówkowego Uroku, który po chwili zniknął w mroku legowiska wojowników. Kocur, pospieszony syknięciem Przyczajonej Drozdoń, ruszył za resztą porannego patrolu. “Wykapany tatuś” – pomyślała Sroczy Lot, gotowa do odwrócenia się i pójścia w stronę legowiska lidera. Jednak ku jej negatywnemu zaskoczeniu, prawie zderzyła się nosem z stojącą mysią długość dalej Makowym Polem.
– Nie porozmawiasz z nią? – wypaliła od razu srebrzysta, do której boku jak kleszcz przywarła Pszczela Duma.
Zastępczyni wiedziała dokładnie o kogo chodzi. Temat kotki był teraz na językach wszystkich plotkar Klanu Nocy, dlatego nie dziwiło jej, że Mak w końcu się do niej udała.
– Nie wydaje się być chętna na pogaduszki. – odpowiedziała krótko, starając się uciąć rozmowę i wrócić do swoich obowiązków.
Srebrna wywróciła oczami, niezadowolona z tego, że gorące ploteczki przeszły jej między palcami. Na szczęście miała wystarczająco godności, by nie drążyć tematu.
– Cóż, to i tak nie moja partnerka chodzi z obcymi po krzakach… – szepnęła, mijając Sroczy Lot.
Łaciata stanęła jak wryta. Była przyzwyczajona do takich zaczepek ze strony Makowej Pole, które lubiły uciekać z jej pyska, kiedy coś nie szło po jej myśli, ale te słowa uderzyły w nią jak rozpędzony potwór dwunożnych. Dlaczego nazwała Zając jej “partnerką” i czemu to ją zabolało? Potrząsnęła łbem, przy okazji poprawiając swoją posturę. Nie miała czasu na takie przemyślenia. Pewnym siebie krokiem ruszyła, kierując się do legowiska, w którym odpoczywała Mglista Gwiazda.
***
Wracała ze szkolenia z Kotewkową i Spienioną Łapą, którą ostatnio przyjęła pod swoje skrzydła. Przez niedyspozycje Zajęczej Troski, jej liliowa córka straciła mentorkę, dlatego natychmiast potrzebowała zastępstwa na to stanowisko, aby móc kontynuować naukę. Zastępczyni nie mogła jednak pozwolić, aby byle kto stanowił pieczę nad Pianką, dlatego w porozumieniu z Mglistą Gwiazdą, sama zajęła się treningiem zielonookiej, z czego ta była niezaprzeczalnie zadowolona. Jedynie Wirująca razem z Tuptającą Łapą patrzyły na to krzywo, zazdroszcząc siostrom czasu i uwagi, jaką otrzymywały od ich matki.Były na samym środku rzeki, kierując się do wejścia do obozu, kiedy z trzcin wypadł Pchli Nos, skacząc z rozbiegu do wody. Fala wywołana jego czynem uderzyła trójkę kocic w pysk, jednak nim któraś z nich miała szansę jakoś to skomentować, głos zabrał biały.
– Zajęcza Troska rodzi! – wypalił spanikowany, łapami głośno uderzając w taflę. Sroczy Lot pamiętała, jak kocur kiedyś panicznie bał się wody i ile czasu zajęło jej przekonanie go do niej.
Siostry posłały sobie znaczące spojrzenia i razem ze Sroczym Lotem przyspieszyły tempa, Czarno-biała skinęła do Pchlego Nosa, który razem z nimi popłynął na wyspę.
Czwórka przemoczonych kotów wpadła do obozu. Na ich czele szła zastępczyni, która nadal ociekała woda. Potrząsnęła łbem, udając się w stronę ukrytego między gęstymi gałęziami sumaków żłobka. W wejściu ujrzała wychodzącą ze środka Lecący Czas.
– Zajęcza Troska rodzi, nie powinno się jej przeszkadzać… – szepnęła, jednak dostrzegając jakim spojrzeniem obdarowała ją Sroka, umknęła z jej pola widzenia tak szybko jak mogła.
Zielonooka wparowała do kociarni bez żadnego zastanowienia. Dopiero w progu uświadomiła sobie, jak dziwnie się zachowywała. Skoro karmicielka przeżyła ostatni księżyc bez jej wizyt, dlaczego teraz się nią tak przejęła?
Zając nie zawiodła jej oczekiwań. Poród przebiegał w ciszy, mimo widocznego na pysku ciężarnej bólu. Jedynym co przerywało panujące wewnątrz żłobka milczenie, było ciężkie dyszenie i stękanie vanki oraz ciche głosiki schowanych za bokiem Źródlanego Dzwonka kociąt, którym matka wolała oszczędzić takich widoków.
– S-Sroczka…? – stęknęła Zając, której oczy z trudem się otworzyły.
Zielonooka dostrzegła w żółtych ślepiach przyjaciółki odbicie własnego strachu, jak i bijącą od białej ulgę. Poczuła za sobą ruch powietrza, wywołany przechodzącą obok Lecącym Czasem. Chciała odwzajemnić słaby uśmiech, malujący się na mordce wojowniczki, jednak przez ciało rodzącej przeszedł silny skurcz, wykrzywiający pysk córki Bławatkowego Potoku w bolesnym grymasie. Po kilku uderzeniach serca w żłobku rozległo się głośne kwilenie. Przez pysk Sroczego Lotu przewinęło się jednocześnie wiele skrajnych emocji, aż nie zatrzymało się na czystym obrzydzeniu. Zając, dostrzegając w przyjaciółce tę nagłą zmianę, skierowała spojrzenie w miejsce, w które tak intensywnie wpatrywała się zastępczyni i skamieniała. Ruda medyczka intensywnie wylizywała małe, pokraczne kocię, którego kolor sierści przynosił na myśl mokrą ziemię. Nikt nawet nie zauważył częściowo skrytego za matką malucha, który kwilił w niebogłosy, podczas gdy szylkretowa asystentka go myła.
– Sroczko…! – głos Zajęczej Troski zadrżał, kiedy odwróciła się do towarzyszki.
Źrenice w żółtych oczach były skurczone w obrzydzeniu i przerażeniu. Sroczy Lot otworzyła pysk, by po chwili go zamknąć. Nie mogła na to dłużej patrzeć. Czym prędzej wyszła ze żłobka, a niosący się za nią krzyk kociąt wypełnił cały obóz. Na sztywnych łapach doszła do legowiska, przez całą drogę czując padające na nią spojrzenia zdezorientowanych klanowiczów. Nie dowierzała temu co zobaczyła. Nie umiała się pogodzić z tym, że Zając urodziła czekoladowe kocię. I nie mogła się pozbyć obrzydzenia, jakie wypełniło ją, kiedy pierwszy raz je ujrzała. Nie chciała wyjść, nie chciała jej zostawić, ale jednocześnie nie wyobrażała sobie tam ani chwili dłużej zostać.
Od wczorajszego wieczoru przychodziło do niej wiele kotów, ciekawych stanu Zajęczej Troski. Kocica jednak ich wszystkich zbywała krótkim “dobrze” i “poradziła sobie”, nie chcąc o tym z kimkolwiek poza żółtooką rozmawiać. Rano wysłała swoje uczennice razem z Makowym Polem i Kawczym Sercem na wspólny trening, kiedy ona sama musiała zająć się istotniejszymi sprawami. Wzięła głęboki oddech jeszcze przed wejściem do kociarni, by po chwili zostać otoczoną przez jej mleczny, ciepły zapach. Widząc, że vanka śpi, zajęła miejsce w bezpiecznej odległości od niej, przyglądając się skulonym przy jej brzuchu kociętom. Najdalej od niej leżał znajomy czekoladowy kociak, którego narodzin sama doświadczyła, natomiast nieco bliżej mały, chudy, o cętkach w podobnym kolorze co jego starsze rodzeństwo. Najmilszym zaskoczeniem były jednak dwa, czarno-białe kocięta. Jedno o bardzo charakterystycznym ułożeniu plam nerwowo wierzgało, natomiast drugie, prawie całe czarne, spało spokojnie wtulone w matkę. Na ich widok z pyska Sroki uciekło ciche westchnienie, które zbudziło płytko śpiącą karmicielkę. Od razu kiedy dostrzegła, kto się im przygląda, chciała się wyprostować, jednak uczepione jej brzucha kocięta to utrudniły.
– Nie musisz! – zaprotestowała Sroka, uspokajając królową – …Myślałaś już jak je nazwać? – zapytała po chwili niezręcznego milczenia, starając się zacząć w ten sposób rozmowę.
<Zajączku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz