Już drugi raz ktoś musiał ratować go przed atakiem. Był aż tak beznadziejny, że nie potrafił nawet sam się obronić, tylko od razu poddawał się bez walki i inni musieli go ruszać mu na pomoc?
Otrząsnął się, wstał, następnie szybkim spojrzeniem spróbował ogarnąć sytuację. Jego podopieczny zaciekle trzymał wijącego się pod nim… właściwie to wijącą się napastniczkę. Dopiero teraz woń nakierowała Łabędzi Plusk na fakt, że tym zaciętym zabójcą była kotka.
— Kim jesteście i co tu robicie, krzywe mordy? — wycharczała, choć widać było, że ciężko jej mówić z pyskiem przyciśniętym do podłoża, a każde wypowiedziane słowo sprawiało trudności.
Kotka była naprawdę szczuplutka. Jej futro, teraz okurzone, było białe w dużą ilość czarnych i rudych łat. W zielonym spojrzeniu błyszczała determinacja. Point przełknął. Dałby głowę, że już gdzieś kiedyś ją widział… tylko niby gdzie?
— Czego chcecie, śmierdziele? Uch, naprawdę od was wali — powtórzyła, próbując wyzwolić się z uścisku, jaki tworzyły przytrzymujące ją kończyny Barwnikowej Łapy.
— N-niczego, z-zaraz s-stąd idziemy. — Łabądek zadziwiające dla samego siebie pierwszy zabrał głos. Spojrzał znacząco na ucznia, karząc mu tym samym zostawić szylkretkę i jak najszybciej wyruszyć w poszukiwaniu reszty Klanu Klifu.
Czarny, trochę niechętnie, jednak posłusznie odstąpił od sfrustrowanej napastniczki, która szybko podniosła się z poirytowanym prychnięciem. Otworzyła też pyszczek, jakby zamierzała rzucić w stronę dwójki kocurów kolejną nieprzyjemną wiązankę, jednak szybko go zamknęła, mrużąc oczy i uważnie przyglądając się wojownikowi. Ten wzdrygnął się, chcąc natychmiast się wycofać, jednak obawiał się, że obca może znowu go zaatakować. Nie mógł zrobić nic innego, jak w strachu czekać, aż skończy go podejrzliwie oglądać.
— Wyglądasz i zachowujesz się zupełnie tak, jak Łabądek, oczywiście w dużo starszej wersji, ale… nie, to nie możliwe, on na pewno zdechł kilka dni po naszym odejściu — mruknęła, odwracając się, by ruszyć w swoją stronę.
Zamarł.
— K-Koniczynka? — wydukał, niedowierzająco gapiąc się na kotkę. Nie, to nie mogła być ona… jedna z biologicznych dzieci Szponu, przywódcza i zawadiacka siostra o ciętym języku…
Kocica gwałtownie odwróciła głowę z powrotem w ich stronę, przez dłuższą chwilę po prostu patrząc na Łabędzi Plusk z niedowierzaniem. On sam był w ogromnym szoku. Już dawno stracił nadzieję, że jeszcze będzie mu dane zobaczyć swoją starą rodzinę… a tu proszę, Koniczynka zjawiła się po prostu znikąd, przy okazji chcąc zabić przybranego braciszka.
Przeszła kilka kroków, po chwili podeszła jeszcze bliżej, jeszcze kawałek, aż w końcu ich pyski oddzielało jedynie kilkanaście centymetrów. Wytrzymał ostre, pewne niepewności, nieufności, zaskoczenia, ale i garstki szczęścia spojrzenie szmaragdowych ślepi.
— Już nie Koniczynka. Sokół — miauknęła krótko, lekko zawstydzona odwracając wzrok. Właściwie to point jej się nie dziwił, sam nie miał zielonego pojęcia, jak zachować się w tej sytuacji. Takie spotkanie było pewnie ostatnią rzeczą, jakiej obydwoje się teraz spodziewali. — Nie poturbowałam cię mocno? — dodała po chwili milczenia.
— N-nie, je-jest d-dobrze. J-ja je-jestem t-teraz Ła-Łabędzi P-Plusk — wydukał, szybko napotykając się ze zdziwionym wzrokiem. — K-księżyc p-po ro-rozłące P-Paprotka… P-Paprotka zma… zma-zmarła, a j-ja t-trafiłem na K-Klan K-Klifu… t-te k-koty p-przyjęły m-mnie d-do s-swojego s-stada i otrzy-otrzymałem i-imię na ich za-zasadach.
— Paprotka nie żyje i to od tak dawna? Szczerze mówiąc prędzej spodziewałabym się, że spotkam ją, a to ty wąchasz kwiatki od spodu — mruknęła, już pewniejsza w rozmowie.
— Mentorze, kim jest ta kupa futra? — Nagle, rodzinne wspominki i przeżywany szok przerwał im Barwinkowa Łapa stojący tuż obok oraz totalnie zbity z tropu.
— Mentorze? Och, czyżby braciszek wydoroślał i szkolił kogoś? Może i byliśmy dzieciakami, gdy widzieliśmy się po raz ostatni, ale byłam przekonana, że jeśli przeżyjesz, to nigdy się nie zmienisz i do końca swoich dni będziesz tym samym, bojaźliwym nudziarzem!
— T-to m-moja przybrana s-siostra, z-za cza-czasów, gdy n-nie b-było mnie je-jeszcze w Klanie K-Klifu — odpowiedział, udając, że nie słyszał jej uwagi. Zresztą co miał zrobić, zacząć kłócić się, kiedy to widzieli się po raz pierwszy od trzydziestu księżyców?
Cóż, pobyt poza grupą klanu zdecydowanie się przedłużył. Do samego rana siedzieli, wspominali, a Barwinek co jakiś czas dorzucał swoje trzy grosze. Ale hej, jakoś trzeba było nadrobić ten czas rozłąki, tym bardziej, że krążyła nad nimi świadomość zbliżającego się czasu kolejnego rozstania, wielce prawdopodobne, że tym razem ostatecznego. Cała trójka doskonale bowiem wiedziała, że point i jego podopieczny nie mogą zostać na tym terytorium, a Sokół nie może dołączyć do Klifiaków. Wkrótce jednak pierwsze promienie słoneczne zawitały na niebie, ogłaszając nowy dzień. Wraz z jego nadejściem kocury nie miały już wyboru, musieli się zbierać, jeśli chcieli mieć w ogóle szanse na dogonienie reszty.
Łabądek mocno przytulił siostrzyczkę, rzucił kilka ciepłych słów na pożegnanie, a potem z łamiącym się sercem zabrał Barwinkową Łapę i ruszyli. Tak strasznie nie chciał opuszczać dopiero co odnalezionej siostry, mimo, że nie mieli zbyt dobrych kontaktów w dzieciństwie, to wciąż była jego rodzina… a poczuł się z nią jeszcze bliżej, gdy dowiedział się, co stało się z pozostałymi. Kociaki swojej zaginionej matki nigdy nie odnalazły, Grad zmarł niedługo po rozpoczęciu poszukiwań, zatruł się jagodami cisu. Natomiast Miodek, czyli najukochańszy brat wojownika, opuścił szylkretkę w wieku 10 księżyców. Nie zdradził jej swoich zamiarów i motywacji, aczkolwiek ponoć odszedł do Dwunogów. Ale z Dwunogami czy nie, Łabędziemu Pluskowi było jakoś lżej na serduszku, gdy miał świadomość, że buras prawdopodobnie ma się dobrze i prowadzi spokojne, szczęśliwe życie.
***
Pogoda nie oszczędzała podróżujących. Choć wydawało się, że są już naprawdę blisko, słońce potwornie grzało, jednak dla kontrastu lał rzęsisty deszcz, niekiedy zacierający ich ślady. Wędrówka więc stała się jeszcze trudniejsza, a jeśli tym razem ktoś by się zgubił, mógłby faktycznie już nie trafić z powrotem na swój klan. Łabędziego Pluska aż dreszcze przechodziły na tą myśl. Jeśli razem z Barwinkową Łapą znaleźliby się w tamtej sytuacji w tych warunkach, pewnie już by ich tu nie było. Och, co by się wtedy z nimi stało?
Klan Klifu zatrzymał się na krótki postój. Point postanowił wykorzystać ten moment, by umyć swoje futro. Przysiadł więc w sporej odległości od reszty grupy, a następnie rozpoczął pielęgnację, delektując się wszech otaczającą go ciszą. Ta jednak nie trwała zbyt długo, bo już po chwili przy kocurze znalazł się jego uczeń. Łabędzi Plusk został więc zmuszony do przerwania higieny. Czarny przysiadł tuż zaraz obok niego. Przez dłuższą chwilę trwali w milczeniu.
— Łabędzi Plusku, jak myślisz, gdy dojdziemy na miejsce, zostanę w końcu mianowany? — odezwał się w końcu, zadając pytanie, które z jednej strony było bardzo błahe, ale z drugiej bardzo ważne. Cóż… wojownik już zdążył zapomnieć, że Barwinkowa Łapa przecież nie może być wiecznym terminatorem i prędzej czy później powinien otrzymać nowy tytuł.
— Z-zrobię w-wszystko, b-by t-tak s-się stało. Zasłużyłeś s-sobie n-na t-to, już d-dawno — oznajmił, a w jego głosie było tyle szczerości i ciepła, że aż sam się sobie dziwił.
Ale cóż, przecież dopiero niedawno do niego dotarło, jak ważny jest dla niego ten kocurek, który z początku wydawał się być potworem i największą karą, lecz wkrótce przemienił się w naprawdę zaufanego i dobrego towarzysza.
<Barwinkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz