Jakby co to odpis dwóch odpisów od Jeżyka
Miała tyle pytań w głowie bez odpowiedzi. Czemu Klan Gwiazdy zabrał następną duszę do siebie? Przez nią? Przez to, że złamała Kodeks Medyka? Od tego czasu tyle złego się wydarzyło... Duchy przodków wzywali ich wszystkich po kolei, każdego za każdym. Czy ten koszmar się skończy? Co jeszcze może się stać? Co...? Kto z jej przyjaciół straci jeszcze kogoś z bliskich albo sam umrze? Ile jeszcze będzie nieprzespanych nocy pełnych łez i dni zimnej żałoby? Czym zgrzeszyli? Byli czyści jak woda w leśnym strumieniu, żółtooka nie, ale jej bliscy tak...
Pogrzeb szylkretowej dobiegł końca. Konwaliowe Serce powędrowała do schowka medyka, nie patrzyła na nikogo. Zupełnie. Omijała ich szerokim łukiem, nawet swoich przyjaciół. Byłą cała spięta, w nerwach. Pękała. Z każdym uderzeniem serca była coraz bardziej wnerwiona. Wydawała z siebie nieświadomie przeróżne dziwnie dźwięki związane z tą emocją, warki, piski, syki... Czuła jak musi się na czymś wyładować, bo inaczej zrobi coś, czego później będzie żałować, jak i ona i inni.
Weszła do schowka medyka, patrząc na kamienne półki z ziołami oraz małe stosy różnych medykamentów. Wyciągnęła pazura, pierwszego i największego. Zaczęła przejeżdżać nim po ścianie zostawiając głębokie rysy oraz wydobywając niemiły dźwięk skrobania po kamieniu. W końcu jej łapa zatrzymała się na końcu ściany w rogu. Nie miała zamiaru na tym skończyć. Skupiła uwagę na ziołach. Jednym ruchem łapy rozrzuciła je i przewróciła kilka kamieni. Zaczęła się głośno śmiać, śmiać się i płakać. Nie wiedziała czy coś takiego jest w ogóle możliwe, ale jeśli coś takiego robiła to najwyraźniej istniało. Rozrzuciła następne zioła, zgniotła je pogryzła i doszczętnie zniszczyła. Tak, właśnie tak. Te ciężko zbierane w upały medykamenty potrzebne by uratować kogoś życie. Później było tylko gorzej nie umiała się powstrzymać. Przewróciła duży kamień, na którym zwykle leżały najpotrzebniejsze zioła i liście. Zostało po nim wgniecie w ziemi, z którego zaczęły uciekać mieszkając pod nim robale. Naskoczyła na małe istotki, zabijając je, jedne po drugim.
Rozejrzała się po dosłownie zrujnowanym jak po tornadzie schowku medyka. Nie czuła ani odrobiny empatii do leżących na ziemi zgniecionych przez nią ziół.
Oddychała głośno i szybko.
Spojrzała w róg schowka na zioła, mieszkał tam Nitek, pająk. Mały zrobił sobie pajęczynę i prowadził spokojne zrównoważone życie. Nic mu nie przeszkadzało ani nie obchodziło. Żarł muchy i inne latające gnidy. Wysunęła ponownie pazury i podniosła łapę zbliżając się do wielonożnego, drobnego zwierzaka. Już miała go zabić..., ale coś złapało ją za łapę i powaliło na ziemię. Odwróciła głowę w tył. Za nią stał przestraszony Jeżowa Ścieżka przytrzymujący ją swoimi kończynami przy ziemi. Wydał z siebie cichy jęk.
- C-co ty r-robisz...? - zadrżał czekoladowy.
Żółte oczy spojrzały na zniszczony schowek. Porozrzucane medykamenty i powywracane kamienie. Dopiero po kilku uderzeniach serca Konwalia zrozumiała co tak naprawdę zrobiła. Zadrżała i wytrzeszczyła na kilka chwil ślepia. Posmutniała na widok zrujnowanych roślinek.
- Czemu to zro-zrobiłaś? - miauknął niedowierzająco Jeżowa Ścieżka. Po chwili póścił swoją dawną uczennice
Nic nie odpowiedziała. Bezwładnie położyła się na ziemi wśród zniszczonych rzeczy. Z jej oczu wylała się fala łez, których nie umiała zatrzymać.
- P-przepraszam, Jeżyku... - miauknęła cicho z małą chrypką w głosie — Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - nie umiała przestać powtarzać jednego słowa. - Przepraszam..., przepraszam.
Syn Kacykowego Ogona stał zamurowany.
- N-nie mów tyle razy przepraszam... - odrzekł medyk.
- A-ale muszę, bo się n-należy. - rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Ciiiii... - odrzekł spokojnie starszy. - Posprzątamy to... - spojrzał na zniszczone zioła — I pozbieramy nowe rośliny... T-tylko nie rób tak następnym razem i nie próbuj więcej zabić Nitka..., bo... Bo będzie źle.
- Nie chodzi tylko o to... - miauknęła. - J-ja... - zakryła swoimi przednimi łapami pysk. - T-tak mi przykro, J-jeżyku, ja nigdy nie chciałam cię zawieść...
- Ale co się stało, Konwalio? - zapytał się zupełnie zdezorientowany kocur. - O-o co chodzi?
Pociągnęła kilka razy nosem. Wzięła głęboki oddech. W końcu coś w niej znów pękło.
- Chodzi o to, że kłamałam...! - zawyła. - Przedtem nie dostałam żadnego snu od Gwiezdnych, teraz też nie... i... i... Jak nie dostaje snu t-to żadna ze m-mnie medyka, w-więc j-jestem bezużyteczna... Wszystko po prostu się posypało...
- C-co? - wydukał niebieskooki.
- Och, tak mi przykro... - rozpaczała dalej łaciata — Tak mi przykro, Jeżowa Ścieżko... Tak bardzo przepraszam... Przedtem też kłamałam z tą całą wyprawą, by pomóc mojej bliskiej z siedliska Dwunożnych... K... B-b... - coraz trudniej jej było mówić. - Burza i S-stokrotka to moje dzieci... D-dlatego są takie podobne i... To n-ie k-koniec... Ja tak ba-bardzo przepraszam... Miałam trzy córki, a nie dwie, ale Noc oddałam ojcu k-kociąt... O-one... M-my ich nie chcieliśmy, były tylko wypadkiem...
Kocur zamarł na następną wypowiedź Kotki. Siedział cicho wpatrując się niedowierzająco w ścianę. Nic nie mówił.
Konwalia zdjęła łapy z twarzy, spojrzała zapłakana na przyjaciela. Nie wiedziała co dalej powiedzieć. Zamilkła, ale po kilku uderzeniach serca chciała się wtulić w sierść dawnego nauczyciela, tak jak dawniej, ale czy teraz wszytko będzie takie same? Kiedy nie ma Zajęczej Stopy? Kiedy wyznała prawdę? Czy Jeżowa Ścieżka jej kiedykolwiek wybaczy?
Wyciągnęła łapę w stronę czekoladowego, ale po chwili jednak ją schowała. Odwróciła pysk znowu w przeciwną stronę niż medyk.
- Przepraszam... Złamałam Kodeks Medyka... - z jej oczu poleciało następne kilka łez. - I może już nigdy mi nie wybaczysz oraz już się do mnie nie odezwiesz i się nie zdziwię, zrobiłam coś złego, sama nie umiem sobie wybaczyć... ale... A-ale ja zawsze będę tutaj... I-i zawsze będę czekać na to by znów byliśmy przyjaciółmi, j-jak przedtem... - miauknęła cicho łkając.
Rozejrzała się po dosłownie zrujnowanym jak po tornadzie schowku medyka. Nie czuła ani odrobiny empatii do leżących na ziemi zgniecionych przez nią ziół.
Oddychała głośno i szybko.
Spojrzała w róg schowka na zioła, mieszkał tam Nitek, pająk. Mały zrobił sobie pajęczynę i prowadził spokojne zrównoważone życie. Nic mu nie przeszkadzało ani nie obchodziło. Żarł muchy i inne latające gnidy. Wysunęła ponownie pazury i podniosła łapę zbliżając się do wielonożnego, drobnego zwierzaka. Już miała go zabić..., ale coś złapało ją za łapę i powaliło na ziemię. Odwróciła głowę w tył. Za nią stał przestraszony Jeżowa Ścieżka przytrzymujący ją swoimi kończynami przy ziemi. Wydał z siebie cichy jęk.
- C-co ty r-robisz...? - zadrżał czekoladowy.
Żółte oczy spojrzały na zniszczony schowek. Porozrzucane medykamenty i powywracane kamienie. Dopiero po kilku uderzeniach serca Konwalia zrozumiała co tak naprawdę zrobiła. Zadrżała i wytrzeszczyła na kilka chwil ślepia. Posmutniała na widok zrujnowanych roślinek.
- Czemu to zro-zrobiłaś? - miauknął niedowierzająco Jeżowa Ścieżka. Po chwili póścił swoją dawną uczennice
Nic nie odpowiedziała. Bezwładnie położyła się na ziemi wśród zniszczonych rzeczy. Z jej oczu wylała się fala łez, których nie umiała zatrzymać.
- P-przepraszam, Jeżyku... - miauknęła cicho z małą chrypką w głosie — Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - nie umiała przestać powtarzać jednego słowa. - Przepraszam..., przepraszam.
Syn Kacykowego Ogona stał zamurowany.
- N-nie mów tyle razy przepraszam... - odrzekł medyk.
- A-ale muszę, bo się n-należy. - rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Ciiiii... - odrzekł spokojnie starszy. - Posprzątamy to... - spojrzał na zniszczone zioła — I pozbieramy nowe rośliny... T-tylko nie rób tak następnym razem i nie próbuj więcej zabić Nitka..., bo... Bo będzie źle.
- Nie chodzi tylko o to... - miauknęła. - J-ja... - zakryła swoimi przednimi łapami pysk. - T-tak mi przykro, J-jeżyku, ja nigdy nie chciałam cię zawieść...
- Ale co się stało, Konwalio? - zapytał się zupełnie zdezorientowany kocur. - O-o co chodzi?
Pociągnęła kilka razy nosem. Wzięła głęboki oddech. W końcu coś w niej znów pękło.
- Chodzi o to, że kłamałam...! - zawyła. - Przedtem nie dostałam żadnego snu od Gwiezdnych, teraz też nie... i... i... Jak nie dostaje snu t-to żadna ze m-mnie medyka, w-więc j-jestem bezużyteczna... Wszystko po prostu się posypało...
- C-co? - wydukał niebieskooki.
- Och, tak mi przykro... - rozpaczała dalej łaciata — Tak mi przykro, Jeżowa Ścieżko... Tak bardzo przepraszam... Przedtem też kłamałam z tą całą wyprawą, by pomóc mojej bliskiej z siedliska Dwunożnych... K... B-b... - coraz trudniej jej było mówić. - Burza i S-stokrotka to moje dzieci... D-dlatego są takie podobne i... To n-ie k-koniec... Ja tak ba-bardzo przepraszam... Miałam trzy córki, a nie dwie, ale Noc oddałam ojcu k-kociąt... O-one... M-my ich nie chcieliśmy, były tylko wypadkiem...
Kocur zamarł na następną wypowiedź Kotki. Siedział cicho wpatrując się niedowierzająco w ścianę. Nic nie mówił.
Konwalia zdjęła łapy z twarzy, spojrzała zapłakana na przyjaciela. Nie wiedziała co dalej powiedzieć. Zamilkła, ale po kilku uderzeniach serca chciała się wtulić w sierść dawnego nauczyciela, tak jak dawniej, ale czy teraz wszytko będzie takie same? Kiedy nie ma Zajęczej Stopy? Kiedy wyznała prawdę? Czy Jeżowa Ścieżka jej kiedykolwiek wybaczy?
Wyciągnęła łapę w stronę czekoladowego, ale po chwili jednak ją schowała. Odwróciła pysk znowu w przeciwną stronę niż medyk.
- Przepraszam... Złamałam Kodeks Medyka... - z jej oczu poleciało następne kilka łez. - I może już nigdy mi nie wybaczysz oraz już się do mnie nie odezwiesz i się nie zdziwię, zrobiłam coś złego, sama nie umiem sobie wybaczyć... ale... A-ale ja zawsze będę tutaj... I-i zawsze będę czekać na to by znów byliśmy przyjaciółmi, j-jak przedtem... - miauknęła cicho łkając.
<Jeżyku? :c>
Mocne :(
OdpowiedzUsuń