- Mglista Łapo! - krzyknął za czarno-białą. Udając się w kierunku głównej izby legowiska medyka, spojrzała na niego zmęczonym jeszcze wzrokiem.
- Tak? Znowu coś się stało któremuś z twoich kociaków? - podniosła lekko rozbawiona brew. Była zmęczona, więc na więcej mogła sobie pozwolić. Jednak mina Jesiona mówiła sama za siebie. To z czym przyszedł do niej ojciec Kaczorka, to coś poważnego. Tego była pewna.
- Co robiłaś wczoraj przed i po porodzie? - zaskoczyła ją bezpośredniość w słowach kocura, a jeszcze bardziej same jego słowa. Co to miało znaczyć? Była już prawie medyczką, mogła robić, co chciała! Szczególnie gdy była wyczerpana po porodzie grożącej wszystkim kotki!
- Coś... się stało? - spojrzała trochę zdezorientowana na towarzysza.
- Pstrągowa Gwiazda nie żyje... - odburknął - gdzie byłaś?
- J-jak to? - przerażona niemal wyszeptała. Poczuła, jak krew odpływa jej z głowy. Zrobiło się czarno przed oczami i znów poczuła się jak ten nieporadny i bezbronny kociak. Czuła, że głowa niemal wybuchnie jej od myśli. Nie mogła uwierzyć w to, że jej prababcia nie żyje! Nie przepadała za nią, fakt, ale nie życzyła jej śmierci! W dodatku to jej rodzina. Znienawidzona, ale jednak rodzina. Poczuła coś na kształt współczucia. Dlaczego? Poza tym skoro kocur pytał się o pobyt medyczki, musiał ją podejrzewać o... o zrobienie czegoś liderce. Ona nigdy przecież nikogo by nie skrzywdziła! Była medyczką, miała ratować koty, a nie je zabijać! Poczuła, jak coś ściska ją za serduszko. Czemu ktoś myślał o niej w taki sposób?...
- J-ja - zająknęła się, nie wiedziała co robić. Była w szoku, że jej prababcia nie żyje. Uspokój się przynajmniej teraz, potem będziesz sobie płakać-powiedziała w myślach do siebie i wzięła głębszy oddech. - Przed porodem byłam tutaj... i układałam zioła razem z Poranną Zorzą... - kocur zmierzył ją bezuczuciowym spojrzeniem.
- A po?
- To również tu byłam, a gdzie indziej miałabym być?
- No właśnie tego próbuje się dowiedzieć. - poważnie miauknął nowy zastępca.
- Zaczynał robić się wieczór i byłam zmęczona. - odburknęła niemal obojętnie - poszłam spać.
- Ktoś to potwierdzi?
- Poranna Zorza.
- A skoro byłaś zmęczona porodem, to pewnie on też. Zapewne nie mógł nie spać całą noc - Mgiełka napotkała podejrzliwy wzrok kocura.
- To o noc też się pytasz? Pff - strzepnęła ze złością uszami.
- A była po porodzie? Jeśli tak, to tak.
- A może o dzisiaj też? - teraz w Mgiełce obudziła się jej przyjaciółka-złość. Czemu ten ją podejrzewał? Czy ona mu coś kiedyś zrobiła?
- Zamierzasz kiedyś odpowiedzieć? - z irytacją upomniał uczennicę.
- Jak wiadomo, Poranna Zorza ma swój wiek. Jest on nooo dosyć... - nie wiedziała jak to ująć, więc postanowiła walić prosto z mostu - starszy. Starsze koty często cierpią na bezsenność i nawet jeśli o dziwo zasnął, to zapewne budził się w nocy i mógł mnie widzieć. - spojrzała wyzywająco na kocura.
- Ach tak?... - uniósł jedną brew.
- Możesz się go zapytać - odparła z uśmieszkiem
- A żebyś wiedziała, że tak zrobię.
- Masz okazję - wskazała łapą na wchodzącego akurat medyka.
- Tak, była tu w nocy - włączył się do rozmowy i zmierzył morderczym wzrokiem Mglistą Łapę.
- Poza tym - Mgiełka wtrąciła się - Jestem uczennicą medyka. Jestem, żeby pomagać, a nie zabijać. Gdybym nie chciała leczyć, tylko pozbawiać życia inne koty, wybrałabym ścieżkę wojownika. Tam się mordujecie nawzajem z innymi klanami. - ze złością odburknęła. Za grubą skorupą złości właśnie grasowało tornado, zmiatając wszystko ze swojej drogi. Mgiełka czuła jak traci kawałek po kawałku własną siebie. Już jej prawie nie było, rozpadała się...
Jesionowy Wicher zmierzył ją wzrokiem i wyszedł, za to Poranna Zorza podszedł do kotki.
- Ja ci dam na Klan Gwiazdy starego, wtedy popamiętasz! Zobaczysz, jeszcze zatańczę na twoim grobie! Sama jesteś stara! Czep się! - rzucił w jej kierunku i obrażony odszedł.
- Zazdrościsz mi! - z uśmiechem spojrzała w jego kierunku. Lubiła gburowatego mentora. Przyzwyczaiła się do niego i nie potrafiłaby teraz wyobrazić sobie legowiska medyka bez niego.
- A czego tu zazdrościć?! - rzucił i już całkiem zmył się z widnokręgu Mgiełki. Spojrzała jeszcze raz w tamtą stronę i upewniwszy się, że medyk nie patrzy, rozpłakała się. Po prostu. Wybiegła z legowiska i gdy jej łapki dotknęły białego i zimnego puchu, można było usłyszeć niemal niemy krzyk bólu Mgiełki. Jej serduszko było rozdzierane na wszelkie możliwe kawałki. Jej prababcia nie żyje, a ta nigdy nie okazała jej, choć odrobinę sympatii. Była na siebie wściekła. Nienawidziła siebie i nie mogła na siebie patrzeć. Nie chciała. Nie chciała być sobą. Była okropna. Przypomniała sobie słowa liderki, wypowiedziane do niej za kociaka. Kim ona była? Jaką jest medyczką? Niech spojrzy na siebie... nie była nikim. W zasadzie była nikim. Nie miała bliskich kotów, wolała trzymać się na dystans. Wolała grać złą i gniewną, żeby nikt jej już nie zranił. To wszystko przez cień. Przez cień się taka stała! To jego wina! Wolała obwinić kogoś innego, niż sama zmierzyć się z prawdą. Przecież mogła zareagować inaczej, ale wolała w ten sposób... to była jej wina... nie! To wina cienia! Tej okropnej pokraki! Nie mogła pohamować łez, cisnących się do jej oczu. Nie mogła ze sobą wytrzymać. Nie, nie wytrzyma już dłużej. Wstała i ze łzami w oczach wybiegła z obozu. Musiała być sama. Nikt nie mógł jej widzieć w tym stanie.
- To przez ciebie! Nienawidzę cię! - wrzasnęła, gdy była już na tyle daleko, żeby nikt jej nie usłyszał. Zatrzymała się. Nie miała siły. Śnieg mroził jej poduszki łap, a śnieg lawirował spokojnie koło czarno- białego futra kotki. Zdawał się płakać za liderką, jednak był taki spokojny. Zamknęła oczka, trzęsąc się z zimna.
- To twoja zasrana wina... - wycharczała.
- A skąd! - otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą znajomy kształt. Cień. Pojawił się. Znowu.
- Twoja i nie możesz się z tym pogodzić! - wrzasnęła i obróciła głowę. Nie mogła na niego patrzeć.
- Oj... zachowujesz się jak przerośnięty kociak. Cały czas... nic się nie zmieniłaś...
- Nie pieprz głupot! Gadaj, czemu to zrobiłeś?
- Czemu zabiłem liderkę? To nie ja... i dobrze o tym wiesz.
- To kto?!
- A skąd mam to wiedzieć. - wydawała się taki opanowany... - jednak wiem to, że to ty nie chciałaś jej poznać i to ty jej nienawidziłaś, nie ja. Teraz gdy umarła, nie możesz sobie tego wybaczyć- nie skończył, bo przerwała mu zrozpaczona kotka.
- To twoja wina! Pogódź się z tym!
- Kto tu ma się z czym godzić? - zaśmiał się.
- Zostaw mnie! Nareszcie mnie kurde zostaw w spokoju! - wrzasnęła i znów wybuchła płaczem.
- Jaka słaba... jak już mówiłem ci za każdym razem, nie mogę. To tyle w temacie, bo już zaczynasz mi się nudzić. Przyjdę znów, gdy zacznie się dziać coś ciekawego. - rozbawiony spojrzał czerwonymi oczami na Mgiełkę - Powiem ci tylko jedno... Ze swoją ciemnością musisz uporać się sama. Nikt ci nigdy w tym nie pomoże...
- Pieprz się! - wrzasnęła i kopnęła łapką w powietrze, gdzie przed paroma uderzeniami serca, był cień. Nie było go. Zostawił ją znowu samą na skraju wytrzymałości. Bała się, że miał racje... nie, nie mógł mieć! Przecież to cień! Podły łgarz! Mgiełka skuliła się na śniegu. Miała gdzieś, czy zachoruje. Nie potrafiła się teraz tym przejmować. Po prostu. Znów czuła się jak bezbronny kociak. Złość opadła, pozostawiając tylko po sobie żal i smutek. Zaczęła cicho szlochać właśnie tak skulona na samym środku śniegu. Nie wiedziała gdzie była, nie to teraz się liczyło. Jeśli będzie chciała, jakoś wróci. Jednak to jeszcze nie był na to czas. Bała się reakcji, jeśli inni zobaczyliby ją w takim stanie...
<Jeśli ktoś jest chętny do zobaczenia Mgiełki w nietypowym stanie, to może dokończyć c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz