Treningi z liderem-staruchem nie potrwały za długo. Jakieś koty wpadły do ich obozu i załatwiły wszystkich jak muchy. Kawcza Łapa sam nie mógł w to uwierzyć, że jakaś random banda tak ich rozłożyła. Przez tych całych najeźdźców nie mógł się uczyć. I z jedzenie też było średnio. Na dodatek tamci mu dokuczali. Ciągnęli go za ogon, czy za uszy. Upokarzali. Wyśmiewali. Im bardziej się na nich denerwował tym gorzej było. Z każdym dniem Kawcza Łapa coraz bardziej nienawidził swojego rodzinnego klanu.
Ciągle musiało tu być beznadziejnie.
Ciągle umierały jakieś koty.
Ciągle ktoś był nieszczęśliwy.
Jak można było żyć w takim miejscu?
Chęć ucieczki narastała z każdym dniem. Aż pewnej nocy w końcu zakradł się do szczeliny w ogrodzeniu. Nigdzie nie było słychać, ani widać najeźdźców. Wolność była parę kroków przed nim. Las kusił wejściem w niego. Kawka chciał wbiec w labirynt drzew, zostawiając to wszystko za sobą. Zostawiając cały Klan Wilka, a raczej to co z niego pozostało w wspomnieniach. Obejrzał się za siebie. Nikt prócz jego matki, by pewnie nawet za nim nie tęsknił.
— A ty co tu robisz?! — wrzask za nim nie zwiastował nic dobrego.
Kawcza Łapa rzucił się pędem w stronę lasu. Biegł ile sił w łapach przed siebie. Niebieski kocur niestety szybko go dogonił. Jego zęby boleśnie zacisnęły się na ogonie czarnego. Kawka pisnął. Ból był nie do zniesienia. Nie próbował się nawet wyrywać. Bał się, że najeźdźca urwie mu ogon.
— Mglista Ścieżko, chodź tu — zawołał kocur. — Spójrz Stwórca będzie miał kim się jutro zabawić — mruknął niskim głosem.
Kotka zaśmiała się wrednie.
— Ciekawe jak głośno będzie piszczał — miauknęła, spoglądając na niewielkiego Kawkę. — Wrzućmy go do dziury na razie. Nie wyjdzie, za mały jest.
Kocur kiwnął łbem i złapał za kark Kawkę. Ten z przerażeniem obserwował jedynie co się dzieje. Wpadł. Miał przechlapane. Stwórca surowo karał każdego kto łamał zasady. Kawcza Łapa do dziś pamiętał poranionego lidera. Zadrżał. Nie chciał umierać. Był za młody. Jeszcze prawie nic nie przeżył. Nie zdążył nawet zostać wojownikiem. Ciarki opanowały niewielkie ciałko. Cholernie się bał. Stres wypełnił jego łeb aż po same brzegi. Kawka jedyne co potrafił w tym momencie to dygotać. Przejęty myślami ledwo zarejestrował, kiedy znalazł się w dziurze. Jedynie ból barku uświadomił go, że został tu wrzucony. Brązowe ślipia rozejrzały się pospiesznie po nowym więzieniu. Ziemne ściany wydawały się być takie wysokie. Kawka czuł ze musi stąd uciec. Że wyrok Stwórcy może okazać się zbyt surowy. Podszedł na miękkich niczym mech łapach do jednej z ścian. Bijące jak szalone serce zagłuszało niemal myśli kocurka. Nie potrafił się skupić. Wbił pazury w miękką ziemię. Błotnisty gruz wszedł mu pod pazury. Chęć ucieczki była silniejsza niż rozsądek. Dlatego też Kawka nie poddał się i nadal próbował wyjść z dziury. Boleśnie upadł po wspięciu się zaledwie na długość ogona. Próba druga skończyła się podobnie. Tak samo jak próba numer trzy. Łzy pojawiły się w brązowych ślipiach. Czuł jak spływają po jego polikach. Był taki bezsilny. Nie mógł nic zrobić. Nie był w stanie sam uciec. Potrzebował czyjejś pomocy. Czyjejkolwiek. Nawet mamy, czy brata. Byle kogo. Nie chciał tu zostać do rana. Nie chciał umierać.
Jak można było żyć w takim miejscu?
Chęć ucieczki narastała z każdym dniem. Aż pewnej nocy w końcu zakradł się do szczeliny w ogrodzeniu. Nigdzie nie było słychać, ani widać najeźdźców. Wolność była parę kroków przed nim. Las kusił wejściem w niego. Kawka chciał wbiec w labirynt drzew, zostawiając to wszystko za sobą. Zostawiając cały Klan Wilka, a raczej to co z niego pozostało w wspomnieniach. Obejrzał się za siebie. Nikt prócz jego matki, by pewnie nawet za nim nie tęsknił.
— A ty co tu robisz?! — wrzask za nim nie zwiastował nic dobrego.
Kawcza Łapa rzucił się pędem w stronę lasu. Biegł ile sił w łapach przed siebie. Niebieski kocur niestety szybko go dogonił. Jego zęby boleśnie zacisnęły się na ogonie czarnego. Kawka pisnął. Ból był nie do zniesienia. Nie próbował się nawet wyrywać. Bał się, że najeźdźca urwie mu ogon.
— Mglista Ścieżko, chodź tu — zawołał kocur. — Spójrz Stwórca będzie miał kim się jutro zabawić — mruknął niskim głosem.
Kotka zaśmiała się wrednie.
— Ciekawe jak głośno będzie piszczał — miauknęła, spoglądając na niewielkiego Kawkę. — Wrzućmy go do dziury na razie. Nie wyjdzie, za mały jest.
Kocur kiwnął łbem i złapał za kark Kawkę. Ten z przerażeniem obserwował jedynie co się dzieje. Wpadł. Miał przechlapane. Stwórca surowo karał każdego kto łamał zasady. Kawcza Łapa do dziś pamiętał poranionego lidera. Zadrżał. Nie chciał umierać. Był za młody. Jeszcze prawie nic nie przeżył. Nie zdążył nawet zostać wojownikiem. Ciarki opanowały niewielkie ciałko. Cholernie się bał. Stres wypełnił jego łeb aż po same brzegi. Kawka jedyne co potrafił w tym momencie to dygotać. Przejęty myślami ledwo zarejestrował, kiedy znalazł się w dziurze. Jedynie ból barku uświadomił go, że został tu wrzucony. Brązowe ślipia rozejrzały się pospiesznie po nowym więzieniu. Ziemne ściany wydawały się być takie wysokie. Kawka czuł ze musi stąd uciec. Że wyrok Stwórcy może okazać się zbyt surowy. Podszedł na miękkich niczym mech łapach do jednej z ścian. Bijące jak szalone serce zagłuszało niemal myśli kocurka. Nie potrafił się skupić. Wbił pazury w miękką ziemię. Błotnisty gruz wszedł mu pod pazury. Chęć ucieczki była silniejsza niż rozsądek. Dlatego też Kawka nie poddał się i nadal próbował wyjść z dziury. Boleśnie upadł po wspięciu się zaledwie na długość ogona. Próba druga skończyła się podobnie. Tak samo jak próba numer trzy. Łzy pojawiły się w brązowych ślipiach. Czuł jak spływają po jego polikach. Był taki bezsilny. Nie mógł nic zrobić. Nie był w stanie sam uciec. Potrzebował czyjejś pomocy. Czyjejkolwiek. Nawet mamy, czy brata. Byle kogo. Nie chciał tu zostać do rana. Nie chciał umierać.
* * *
Poranek nastał szybciej niż się spodziewał. Po raz pierwszy w swoim życiu Kawka tak bardzo żałował, że słońce znów pojawiło się na niebie. Słyszał jak obóz powoli budzi się do życia. Jak ptaki wesoło świergotają. Jak mrówki pracowicie przemierzają ich obóz wędrując wokół mrowiska. Dzień zapowiadał się taki niewinny. Zbyt ładny na śmierć.
— Wstawaj! — wydarł się obcy głos.
Biało-bura kotka zdawała się nie móc doczekać co się zaraz stanie.
— Spróbuj coś kombinować, a kara dosięgnie i twojej rodziny — warknął czarny kocur obok niej.
Kawcza Łapa zbyt przejęty myślą, że zaraz zginie prawie nie rozumiał słów kotów. Jedno z kotów złapało go za kark i zaniosło na środek obozu. Wszyscy tam już byli. Kątem oka Kawka dostrzegł swoją matkę. Płakała. Błagała by to ją ukarano. Trzymał ją kocur, który wczoraj go złapał. Obok niej stał Wróblowe Serce i Borsuczy Krok. Oni też byli przytrzymywani. Wzrok siostry zdawał mordować najeźdźców. Kawka starał się odnaleźć Sarnią Łapę, lecz został wypuszczony z pyska. Boleśnie grzmotnął o twardą ziemię. Mimowolnie pisnął z bólu. Para czarnych łap nie zapowiadała niczego dobrego. Kocurek uniósł łeb, by ujrzeć pysk Stwórcy. Kocur zauważywszy, że ten próbuje się podnieść, przycisnął swoją potężną łapą łebek Kawki do ziemi.
— Zebraliśmy się tu, by ukarać tą wronią strawę — ogłosił podniosłym głosem. — Próbował zwiać, uznając nas za głupców dającym się wykiwać kocięciu — mruknął niezadowolonym głosem.
Pełne wstrętu brązowe ślipia kocura spotkały się z przestraszonymi Kawki. Gdyby nie biel na pysku Stwórcy i długość futra wyglądaliby tak podobnie. Kawczą Łapę przerażało to.
— A teraz czas na... — urwał tajemniczo kocur, przyciskając go mocniej do ziemi.
Kawka pisnął mimowolnie. Płacz jego matki stał się głośniejszy. Ktoś wrzeszczał. Kocurek nie był wstanie rozpoznać głosu. Słyszał jedynie swoje serce. Głośno bębniło, zagłuszając wszystko. Myśl, że zaraz umrze wypełniła jego łeb. Poczuł nagle ból. Coś na łbie boleśnie pulsowało. Ciepła ciecz splamiła jego pysk. Stwórca zacisnął zęby na jego drugim uchu i równie niczym nic oderwał je od łba Kawki. Kocurek zawył, wyrywając się z pod łapy Stwórcy. Ciało kazało mu uciekać, lecz ból nie pozwalał mu się podnieść. Skulony wierzgał się, piszcząc. Nigdy nie wyobrażało sobie, że może doświadczyć takiego bólu.
:(
OdpowiedzUsuń