Westchnął cicho, widząc minę Kawczej Łapy, jednakże nic już więcej nie mówił. Po prostu ruszyli powoli, tuż przy granicy z klanem klifu. Niedaleko musiał być patrol, toteż Igła uznał, że pokaże małemu szczylowi jak takowe wyglądają, coś było jednak nie tak. Lider przystanął, węsząc. Futro na jego grzbiecie najeżyło się, zaś pazury wysunęły samoistnie. Kawka przyglądał się z boku, zapewne zastanawiając się, co odchrzania ten staruch. Kocur jednak wiedział swoje. Nie było śpiewu ptaków, zamiast tego błoga cisza. Nauczył się już, że takie coś zwiastuje kłopoty.
— Klan Klifu — warknął do siebie, zaś jego źrenice zmalały do wielkości główki od szpilki — Ruszaj się! — syknął do ucznia, biegnąc w stronę, z której zapach przyniósł zapach wroga oraz krwi. Gdy byli niedaleko dało się usłyszeć krzyki oraz odgłosy szamotaniny. Gdy tylko dostrzegł jednego z tych przebrzydłych klifiaków, rzucił się na niego bez chwili wahania. Wczepił się pazurami w barki przeciwnika, gryząc i szarpiąc go za ucho. Kocur zawył, odrzucając za siebie liliowego, który ponownie zaatakował, wgryzając się w jego tylną łapę. W zamian jednak oberwał w pysk. Pod morskim okiem pojawiła się dosyć rozległa rana. Oba koty spoglądały na siebie gniewnie. Klifiak jednak nie zaatakował. Miauknął donośnie, zbierając do siebie całą bandę, po czym przeszli przez strumień, znajdując się znowu na swoim terytorium.
Przez kilka uderzeń serca zarówno klifiaki jak i wilczaki mierzyły się wrogimi spojrzeniami, nim obie grupy odeszły bez słowa.
— Nieźle — mruknął w stronę Kawki, który wypluwał ze swojego pyszczka sierść klifiaka, którą wyrwał mu przez zatopienie zębów w ogonie przeciwnika. Czarny uczeń zerknął tylko na niego, po czym strzepnął uchem, podążając za resztą do obozu.
* * *
Kuśtykał w stronę Miedzianej Iskry, by jakkolwiek dodać jej otuchy. Liznął ukochaną w czoło, mrucząc cicho, wprost do jej ucha. Z nienawiścią wpatrywał się w jednego z pachołków tego gnoja. Tak bardzo chciał mu się odpłacić... Dobrze jednak wiedział, że nie jest w stanie. Starość to jedno, zaś rany... Brak łapy mocno mu doskwierał, każda rana piekła i szczypała niemiłosiernie. Kilka z nich zaczęło się powoli babrać, jednakże Fasolka mogła opatrzeć je tylko powierzchownie. Tak, żeby nie zdechł.
Zastrzygł uchem, oglądając się. Na skraju legowiska siedział Kawcza Łapa pozbawiony uszu. Point przełknął ślinę w gardle, rzucając partnerce porozumiewawcze spojrzenie. Ta skinęła powoli łebkiem, zwijając się w ciasny kłębek.
— Zaraz do ciebie wrócę, najdroższa... — szepnął wprost do jej ucha, dotykając nosem czoła kotki.
Wyprostował się, po czym ruszył w stronę kocurka, który bazgrał coś łapką w ziemi. Westchnął cicho, siadając obok niego.
— Przykro mi — miauknął, spoglądając w ziemię przed sobą.
< Kawko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz