UWAGA!
OPOWIADANIE ZAWIERA BRUTALNE SCENY ORAZ OSTRE WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
Szedł wściekły za zapachem wroga. Uszy miał ściągnięte w tył, każdy jego mięsień był gotowy, by rozszarpać komuś gardło. Obojętność poszła na bok, odrzucił ją bez wahania, jej miejsce zajęła natomiast wściekłość i żądza zemsty. Owszem, miał świadomość, że zginie, jednakże słodki smak zwycięstwa, gdy rozszarpie i wywlecze flaki z tych wszystkich zdrajców napawał go chorą wręcz ambicją. Jeśli zdechnie, cóż, zdarza się. Nie potrafiłby jednak wybaczyć sobie, gdyby musiałby walczyć z kimś u boku. Zbyt wielka hańba i ujma na honorze, o ile go miał, dla kogoś takiego jak on.
Wszedł do obozu klanu wilka niczym do siebie. Chaos, zapach śmierci, strachu... Wszystko mieszało się w jeden cudowny zapach, który przypominał mu o każdej wojnie, w jakiej brał udział. Wziął głęboki wdech, uśmiechając się obrzydliwie. Tak, zdecydowanie był to jeden z jego ulubionych afrodyzjaków. Oblizał pysk, czując już posmak krwi przeciwnika.
Piątka zdrajców zebrała się wokół niego niczym sępy wokół padliny.
Zaśmiał się pod nosem, wysuwając pazury.
— No proszę, ładne gniazdko sobie tu urządziliście — mruknął, obrzucając ich lekceważącym spojrzeniem. Gdzieś z tyłu mignęła mu bura sylwetka, wlepiająca w niego pogrążone w szoku błękitne ślepia. Lisia Gwiazda mógłby przysiąc, że było coś w nich znajomego... Potrząsnął łbem, czując jak coś przyjemnie strzela mu w kościach.
Minął żałosną straż, wchodząc na sam środek pobojowiska. Znudzony oglądał wszystko tak bardzo mu znajome. Przerażeni więźniowie, ślady krwi po walce... To było... nudne. Widział to tak często, że nic już nie robiło na nim wrażenia.
— O-OJCZE! — drgnął, słysząc znajomy głos, należący do znienawidzonego przez niego sukinkota — OJCZE! PRZYBYŁEŚ! — miauknął czarny kocur, podbiegając do niego na prędce. Lis wbił pazury w ziemię, czując obrzydzenie do niego. Każdy jego mięsień krzyczał, by zaatakował, oderwał mu głowę od ciała i pysznił się nią niczym trofeum.
Mimowolnie oblizał pysk wyobrażając sobie ten obraz.
— Widzisz? Zrobiłem to wszystko dla ciebie, ojcze! Jesteś teraz ze mnie dumny?! — wrzeszczał Nocna Puszcza, gdy rudy kocur podchodził do burego wojownika, który nadal wpatrywał się w niego z ogromnym szokiem. Nie dostrzegł jednak w jego ślepiach strachu. Dość interesujące... — JESTEŚ DUMNY OJCZE?!
Odwrócił się w stronę czarno-białego kocura, który chwiejnym krokiem zbliżał się do niego z każdą chwilą. Uniósł łapę, głaszcząc syna po policzku. Ten rozanielony gestem ojca, który uznał za aprobatę jego czynów, zamruczał, przymykając ślepia, wtulając się w łapę rudego lidera.
Lis wpatrywał się w ten żałosny obraz z obojętnym wyrazem pyska. Biedaczek... tak bardzo łaknął jego aprobaty... Wysunął jeden pazur, przesuwając nim po okiem własnego potomka.
Uniósł kącik pyska w przerażającym uśmiechu.
Odsunął łapę od jego policzka i nim Noc zdążył zareagować, uderzył go z całej siły, zostawiając kilka zadrapań pod okiem. Nie poprzestał na tym. Złapał go za pysk, szarpiąc i rzucając niczym szmacianą lalką. Nie przejmował się pazurami, które raniły jego ciało aż do krwi. W głowie miał jedynie chęć zemsty.
Oba koty złączyły się w śmiertelnym uścisku, sycząc wściekle i okładając się nawzajem pazurami. Cios za ciosem przesuwali się na środek obozu, co raz dalej od więźniów. W końcu Lis wyczuł okazję, złapał czarnego za wąsy, szarpiąc zajadle. Obóz wypełnił przerażający wrzask, gdy kawałek skóry oderwał się pyska stwórcy, zwisając z pyska lidera klanu klifu. Członkowie klanu wilka zaalarmowani zbili się w kupę, chroniąc najsłabszych mimo swych ran.
— CO CI KURWA MÓWIŁEM PO POGRZEBIE WSCHODZĄCEJ FALI?! ODPOWIADAJ DO KURWY! — wrzeszczał mu wprost do ucha. Mógłby przysiąc, że widział łzy spływające po czarnym futrze, jednakże mogła być to zwyczajnie iluzja. Piątka byłych klifiaków otoczyła ich z każdej strony, pusząc futro i ukazując zęby. Stwórca jednak milczał — Ach, tak pogrywasz... — szepnął mu wprost do ucha. Pod łapami czuł jak drży.
Bał się.
Tak, jak powinien.
Bez ostrzeżenia złapał go za ucho, odrywając je od głowy. Później to samo zrobił z kolejnym. Szaleńczy wzrok przesunął się na Zachodzący Promyk, na którą rzucił się kilka uderzeń serca później. Wpił pazury w jej pysk, zostawiając ślady na czole oraz dolnej wardze. Uderzył ją z całej siły w łeb, aż bura wojowniczka runęła na ziemię.
— Zawsze byłaś beznadziejna — mruknął, oddychając ciężko. Krew kapała mu z otwartych ran. Nadszarpnięte ucho zwisało bezwładnie. Stanął jej na gardle, z satysfakcją obserwując, jak ta zaczyna się dusić i walczy o każdy oddech.
— CZTERY WSCHODY SŁOŃCA. MASZ PIERDOLONE CZTERY WSCHODY SŁOŃCA ŻEBY STĄD WYPIERDALAĆ. INACZEJ CIĘ ZABIJĘ, GNOJU! — warknął w stronę syna, który nadal leżał na ziemi — Was też się to tyczy — wysyczał, zwracając się do garstki zdrajców — Chyba, że chcecie stać się zwierzyną, na którą będę polować — splunął wprost na nieprzytomną kocicę. Zdjął łapę z jej gardła.
Poczeka, poczuje większą radość z zamordowania tych gnoi, niż gdyby zrobił to teraz.
Ponownie poczuł na sobie czyjś wzrok. Te same niebieskie ślepia ponownie się w niego wpatrywały.
< Wróblowe Serce? >
Kocham Lisa! <3
OdpowiedzUsuńOmg yes please Lisku kochany więcej więcej
OdpowiedzUsuń