Biegł przed siebie, łzy spływały kocurkowi po policzkach, gdy tylko gdzieś tam z tyłu jego głowy odzywała się myśl, że to już jego koniec. Nie widział nic, żaden zapach do niego nie docierał. Jedyne czego był świadom, to przeraźliwe wrzaski, które ani trochę nie cichły. Leśna ściółka szeleściła, gdy stawiał na niej chaotyczne kroki, desperacko próbując się ocknąć, wyjść jakoś z amoku. Z każdym uderzeniem serca wrzaski stawały się przybierać na głośności. Bez cienia wątpliwości - ktoś za nim biegł.
Leszczynowa Bryza przyśpieszył kroku, rozchlapując wodę, która zmoczyła jego futro, strumyk był płytki, jednakże pełen kamieni na swym dnie. Uciekinier potknął się o jeden z nich, upadając pyskiem na trawę. Zamknął oczy, zasłaniając się łapami, będąc pewnym, że to już koniec. Zginie jako zakała rodziny. Tchórz.
— WYPIEPRZAĆ Z NASZEGO TERYTORIUM, ZDRAJCY! — rudy kocur zbladł, gdy spomiędzy palców dostrzegł najeżoną i wściekłą sylwetkę Lisiej Gwiazd, który odwrócił w jego stronę pysk, ukazując na bliznę na pół jego głowy oraz lekko wyłupiaste, zamglone oko. Zrobiło mu się słabo. Lider wrogiego klanu wrzeszczał coś do niego, lecz Leszczynowa Bryza go nie słyszał. Zemdlał z wyczerpania, nerwów oraz przegrzania, którego nie wyleczył.
* * *
Ocknął się dwa, może trzy dni później, czując na swym czole zimny okład z mchu nasączonego wodą. Powoli otworzył oczy, nie rozumiejąc co się dzieje. Czyżby wrócił do domu? Kaszlnął głucho, czując suchość w gardle. Tak bardzo chciało mu się jeść i pić... Podniósł głowę, mając wrażenie, że waży ona z tonę i zaraz złamie mu kark.
Rzeczywistość dotarła do niego szybciej, niż się spodziewał. Smród klifiaków przyprawił go o kolejne zawroty głowy oraz wymioty.
Nie. Nie! NIE!
Nie mógł znaleźć się w niewoli u klifiaków! Nie teraz, gdy jego klan był w niebezpieczeństwie! Zerwał się na równe łapy, natychmiast tego żałując. Coś boleśnie strzeliło w dolnej części jego kręgosłupa, powodując, że kocur upadł ponownie.
— Na twoim miejscu bym się oszczędzał — usłyszał pocieszne miauknięcie, przez chwilę miał wrażenie, że trafił do klanu gwiazdy. W takim miejscu? Przyjazny medyk? Odwrócił głowę w stronę dobiegającego głosu. Niebieski, pręgowany kocur z dużą ilością bieli spoglądał na niego z łagodnym uśmiechem na mordce — Zaraz przyjdzie Lisia Gwiazda — miauknął powracając do przygotowywania jakiejś papki. Leszczynek zadrżał na samą myśl, że jeszcze chwila i będzie musiał rozmawiać z krwiożerczym tyranem pysk w pysk. Resztki niestrawionego jeszcze pokarmu podeszły mu do gardła ze stresu. Jakby tego było mało, kocurek prawie zemdlał, gdy tylko zobaczył przerażający pysk lidera wrogiego klanu w towarzystwie jakiejś szylkretowej kotki.
— Co robiłeś na naszych terenach?!
Żadnego powitania, czy wstępnego zaczęcia rozmowy. Lis przeszedł od razu do rzeczy, co spowodowało niemalże zawał u wojownika klanu wilka. Położył uszy po sobie, chowając pyszczek między łapami.
— B-błagam... n-nie j-jed-dz m-mnie... — szepnął śmiertelnie przerażony. Odpowiedziało mu jedynie rozbawione, przeraźliwe parsknięcie śmiechem.
— Nie, dzięki. Już jadłem. A teraz gadaj. Nie codziennie na nasze tereny włazi jakaś lebiega z wrogiego klanu ścigana przez naszą byłą wojowniczkę — mruknął jakby... trochę łagodniej? A przynajmniej tak z początku zdawało się Leszczynkowi. To było pewnie tylko złudzenie. Tak, tak... to przez gorączkę. Mimo to... bał się. Przeraźliwie bał się o własne życie i co może zrobić z nim Lisia Gwiazda, jeśli nie powie mu czegokolwiek.
— J-jak-kiś k-kot... M-mów-wi o s-s-s-obie S-st-tw-wór-rca... Z-za-atako-ował nas... — szeptał, łkając — M-m-mia-ał z-z-ze s-so-obą k-kil-lka k-kot-tów, k-które pa-ach-hniały w-wa-ami... — wyjąkał, kuląc się, gdy tylko w oczach Lisa pojawił się dziki obłęd. Lider otworzył pysk, odsłaniając przeraźliwie wielkie i ostre kły.
— Jak wyglądał? Nie radzę kłamać — warknął, wysuwając jeszcze brudne od zaschniętej krwi pazury.
— C-cz-zarny... D-dużo b-blizn... N-na p-pysku m-miał b-białą p-plamkę... J-jakby roz-zlewała s-się k-krew — miauknął niepewnie, z przerażeniem wpatrując się w kipiącego ze wściekłości lidera.
— To tam schował się ten pierdolony sukinsyn... Berberysowa Bryzo, zajmij się klanem. Daj mu coś do żarcia i picia — wycharczał, po czym rzucił się w stronę wyjścia z obozu klifiaków. Leszczynek przełknął ślinę. Co on najlepszego narobił...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz