- Kiedy będę mogła wyjść? – zagadnęła w stronę matki, przeciągając się leniwie i uwalniając spod jej dotyku.
- I tak wychodzisz, kiedy nie patrzę. – mruknęła zmartwiona, iż jej dzieciątku może dziać się krzywda. Zguba odparła jedynie cichym miauknięciem. To była prawda. Gdy została pierwszy raz odwiedzona przez ojca, dostała okazję, jaką było zwiedzenie niewielkiego obszaru poza żłóbkiem. Wciąż wspominała ten dzień z fascynacją, choć w późniejszym czasie miała okazję samodzielnie uciekać spod oka matki. Nie były to dalekie podróże, gdyż za każdym razem zatrzymywała się przy jakimkolwiek kwiatku bądź kamyku, jednocześnie rozmyślając długi czas o tym, co też dana rzecz przeżyła. A taka chwila wystarczyła, by Paprotkowa Pieśń odnalazła własną pociechę.
Rutyna uległa zmianie, gdy pewnego ranka przez wejście wszedł wielki, rudawy kocur z białymi odmianami i pręgami na futrze. Z pewnością od początku wzrok Zguby padł na ogromny, puchaty ogon. Była nim zafascynowana, czego z pewnością nie ukrywały jej rozmarzone oczy. Od razu zostało jej wyjaśnione, iż jest to jej dziadek, a prościej – ojciec jej taty. Fakt, że był liderem nie interesował jej tak bardzo, jak to, że był częścią rodziny. Zgubie ogromnie spodobała się możliwość zwracania do kocura „dziadek”. W jej opinii, brzmiało to ładnie i było łatwe w wypowiadaniu. Skoro nie została skarcona przez kogokolwiek do używania tego słowa, to mogła go używać ze spokojem.
Szylkretka nigdy nie zwracała uwagi na skazy na jego ciele, w postaci licznych blizn. Znaczenie miała tylko kita.
Kiedy tylko ulatniała się ze żłóbka, wyszukiwała wzrokiem rudego ogona i atakowała, uznając to za świetną zabawę. Lisia Gwiazda nie okazywał złości z tego powodu, bądź przynajmniej ona jej nie dostrzegała.
Identycznie było i tym razem.
Uciekając z legowiska zatrzymała się na chwilę tylko przy okrągłym kamyku, który wydawał jej się ładny, lecz zauważywszy w oddali dziadka, fascynacja przedmiotem przeszła. Matka stokroć powtarzała, aby nie latała tak do niego przy każdej możliwej okazji, jednak Zguba nie odczuwała własnej natarczywości. Lekko przywarta do ziemi, pełzała w kierunku rudej kity. Będąc bliżej lekko wybiła się z tylnych łap. Nie poleciała jednak tak, jak zaplanowała. Przeturlała się po ziemi i ledwo zahaczyła pazurkiem o białe futro na końcu ogona. Lisia Gwiazda musiał to wyczuć, gdyż rozzłoszczony obejrzał się za siebie, ale na widok znajomego kociaka, jego spojrzenie złagodniało.
- Co tu robisz, kwiatuszku? – spytał ją niezwykle spokojnym głosem. Zguba wbiła spojrzenie zielonych ślepi w pysk górującego nad nią kocura.
- Walczę! – spojrzała z zaciekłością ponownie na kitę pręgowanego i naskoczyła. Tym razem trafiła w wyznaczone miejsce, tarmosząc się z ogromną ilością futra dookoła niej.
- Będziesz kiedyś dobrą wojowniczką – mruknął cicho rudzielec, a Zguba przyjęła tę pochwałę do siebie.
- Tak doblą i wielką jak ty? – zapytała, nie zaprzestając atakom.
<Lisia Gwiazdo?>
Awww
OdpowiedzUsuń