Była spokojna noc, a spokojny blask srebrnej skóry objął Cętkowany Kwiat i Orlikowy Szept. Dwójka zakochanych w sobie spędzała ze sobą całą noc, zapominając o problemach i tkwiących w żłobku córkach Konwaliowego Serca. Najgorsze było za nimi. Mogli w końcu nacieszyć się sobą.
Biały wdychał zapach swojej partnerki i mruczał cicho. Czuł szczęście. Wszystko, co złe, odeszło w niepamięć. Żałoba po utracie Koniczynki zakończyła się, chociaż żal nadal gdzieś czaił się w sercu wojownika. Na razie cieszył się chwilą. Piękną, niezmąconą niczym negatywnym.
- Dziękuję ci za to, że jesteś - szepnęła bura, dotykając delikatnie nosem czubków uszu ukochanego. W odpowiedzi Orlikowy Szept zamruczał cicho i uśmiechnął się nieznacznie.
- Byliśmy sobie przeznaczeni - miauknął, wierząc w swoje słowa bardziej, jak nigdy dotąd.
Spędzili ze sobą noc. Nitk nie śmiał im przeszkadzać.
***
Do legowiska wojowników wszedł nierównym krokiem Lamparci Skok. Van stawiał niepewnie kroki, zataczając się raz prawo, raz w lewo, prawie wpadając na niezmieniony mech.
Orlikowy Szept zdziwił się, widząc stan brązowookiego. Lamparci Skok nigdy się tak nie zachowywał. Biały podszedł do dawnego mentora Bluszczowej Poświaty, chcąc dowiedzieć się, skąd takie nietypowe zachowanie u wojownika.
- Orlissek! Moldffo ty moaaaa - miauknął van dziwnym tonem. Słowa zlewały się w jedno. Można było je wychwycić i zrozumieć sens wypowiedzi kocura, lecz... Kto normalny tak mówi?
- Lamparci Skoku? Co się dzieje? - zapytał się Orlikowy Szept. Nieco zaniepokoiło go zachowanie wojownika. Z troski wolał upewnić się, że współklanowicz nie zrobi nic, co zagrozi jego zdrowiu.
- Deejjj pffyska, moldfooo moa. - Lamaprci Skok zbliżył swój nos do narządu węchu Orlikowego Szeptu. Biały odskoczył z obrzydzeniem. Nie kręciła go płeć męska, w żadnym wypadku. Co by pomyślała Cętka, gdyby zobaczyła ich razem obok siebie! Co za poniżenie... Wibrysy zadrżały mu ze wstydu, lekko pochylił głowę.
- Skąd u ciebie taki stan? Lamaprci Skoku, zostaw mój ogon! - Orlik trzepnął tylną łapą głowę nietrzeźwego kocura. Van przymilał się łbem do gęstej końcowki ciała syna Ostrzenia, mrucząc przy tym głośno i uśmiechając się głupio. Po otrzymaniu ciosu zaśmiał się głupio, charcząc przy tym jak stary lis.
- Ojfff, kosimentka dzsala! Ne bonsss taki styffny, Orlisssku. Isss do Jessyka i Zajęcccssej... Czy fftam Konfaliiii. - Lamparci Skok zaśmiał się znowu głupio, wymieniając imiona wszystkich medyków klanu. - Kosimentki mi deliii... Iii... Oeu, ale mne łeb boli.
- Zaraz się położysz. Powiedz, po co kocimiętka?! Dlaczego ci ją podali? - pytał się Orlikowy Szept. Chciał, nie, musiał poznać prawdę. Mentor Bluszczowej Poświaty należał do dosyć przebojowych i żywych kotów, ale nigdy nie nadużywał ziół medyków. Bez powodu branża lecznicza nie podałaby takiej ilości roślin zwykłemu wojownikowi bez potrzeby. A może... Brązowooki wykradł zapasy?
- Nosss, ne pfytaaaj i ne ksz... Ksz.. Ksyc taak. - Nietrzeźwy kocur usiadł na swoim legowisku. - Bluffsc ne żyffje i kosssimentka mnffe ratueee...
Orlikowy Szept zamarł. On mówił prawdę? Nie, to niemożliwe. Bluszczowa Poświata udała się na polowanie i wróciła. Przecież wyczuwał jej zapach. Nadal intensywny.
- Ha, nie gadaj. Ona nie żyje? Byłeś z nią na polowaniu? - pytał się, z każdym słowem czując się mniej pewnie.
- Taaag... Tjagggg... Taaakkh - próbował dobrze wymówić jedno słowo Lamparci Skok. - Lifsyyy joom zaglyssly. I to wissalem. Źleeesssee sss tym cfulem... I Jessyk dfall mi kosimentke... Dufso.
Orlikowy Szept zamilkł.
Stracił kolejnego członka rodziny. Najpierw ojciec, potem Motylek... Następnie Koniczynka, a teraz Bluszczowa Poświata. Słonik uciekł, a Mniszkowy Kwiat nadal pozostawała wrogo nastawiona do niego.
Stracił najbliższą rodzinę. Całą.
Zacisnął zęby. Nie czuł smutku. W jego wnętrzu coś się zagotowało. Gniew. Wściekłość. I żal. Wysunął pazury i wbił je w ziemię. Poruszył łapą do tyłu, zostawiając w ziemi kilka prostych szram. Z każdą minutą docierało do niego to, co się wydarzyło.
Negatywne emocje w nim narastały, dusząc go od środka. Oddychało mu się ciężej. Widział mroczki przed oczami, drżał zagniewany. Futro napuszyło się.
- NIEEEEEE - zdołał tylko wykrzyczeć. Nie wytrzymał. Musiał się wyżyć. W jakikolwiek sposób. Bluszczowa Poświata zginęła. Kolejny członek jego rodziny.
Nie myślał trzeźwo. Zaślepiły go emocje.
Do legowiska weszła Mniszkowy Kwiat, którą od razu Orlikowy Szept uraczył wściekłym spojrzeniem. Zupełnie do niego niepodobnym. Pełnym nienawiści.
- Ojej, co się dzieje z moim głupiutkim braciszkiem? - zapytała się kąśliwym tonem calico. Uśmiechnęła się z drwiną
- TWOJA SIOSTRA ZDECHŁA. ROZSZARPAŁY JĄ LISY - krzyknął Orlikowy Szept. Nie umiał odpowiedzieć inaczej. Puściły mu nerwy. Chciał tylko spokoju, a druga siostra nie poprawi sytuacji, a tylko ją zaogni. NIE PRÓBUJ PYSKOWAĆ, GÓWNIARO. NISZCZYŁAŚ JĄ! - dodał, wybiegając z legowiska i zostawiając Mniszkowy Kwiat sam na sam z nietrzeźwym Lamparcim Skokiem.
Wybiegł z obozu, po drodze wpadając na wracającego z patrolu Narcyzowy Pył.
- Orliczku! Morduchno moja! Jak ja się cieszę, że mnie tak witasz od progu! Też się stęskniłem, ale ty pewnie bardziej za mną i moim pięknym futrem, i wspaniałymi oczami, i mądrością, i opowieściami o mamusi... - wymieniał niebieski kocur.
- ZOSTAW MNIE, TY NARCYZOWA KUPO FUTRA - odpowiedział głośno mentorowi, odepchnął go i kontynuował bieg.
Nie czuł zmęczenia. Nadal buzowały w nim gniew i wściekłość. Złość nie do opanowania. Krzyknął już na dwie osoby, mimo wszystko ważne dla siebie. Jednak to za mało... Chciał widzieć na swoich pazurach krew.
Znalazł po drodze uciekającą mysią matkę z młodymi. Od razu skoczył i złapał w swoje sidła małego gryzonia. Kilkoma energicznymi pacnięciami połamał kręgosłup myszy. Wbił w nią pazury i zdarł z niej skórę. Poczuł metaliczny zapach krwi, a pazury i część futra zabarwiła się na czerwony kolor.
Pozbawił życia kolejne stworzenie w swoim życiu. I to nie w celu przyniesienia go do klanu, żeby powiększyć zasoby żywnościowe. Zabił, ponieważ musiał się wyżyć. Dla własnej przyjemności.
Wstał. Gniew powoli w nim opadał. Docierało do niego zmęczenie i prawdziwe uczucie, które skrywał po utracie siostry: smutek. Zwyczajny smutek. Taki sam, a nawet głębszy, niż po śmierci Koniczynki.
Spojrzał na pokiereszowane ciało myszy. Pozbawił nieświadomą istnienia istotę.
Odszedł w milczeniu. Ze spuszczoną głową powrócił do obozu. Po drodze zostawiał swoje ślady. Powoli zaczynał padać deszcz, zbierało się na kolejną burzę podczas Pory Nowych Liści. Krople spadały na grunt, macząc przy okazji futro Orlikowego Szeptu.
Tego delikatnego i ciapowatego wojownika.
Tego samego, który po prostu sobie żył w najspokojniejszym klanie w lesie.
Tego samego, który myślał, że jego życie w końcu się ustabilizowało.
Powrócił do obozu, spotykając się z niezrozumiałymi spojrzeniami. Klan słyszał jego krzyk i ból w nim zawarty. Zauważyli plamy krwi na jego łapach, prawie wymyte przed spadające krople deszczu. Gdzieś z boku Lamparci Skok wymiotował przez nadmiar kocimiętki. Mniszkowy Kwiat po raz pierwszy od dawna patrzyła na brata ze... Współczuciem? Narcyzowy Pył milczał.
Wszyscy milczeli. Nawet ci gadatliwi.
Wszedł do legowiska i położył się. Zaczął płakać. Łzy leciały mu ciurkiem z oczu.
Bluszczowa Poświata naprawdę nie żyła. Stracił siostrzyczkę, niepewną siebie. Małe, chodzące cudo. Optymistkę, mimo wielu niepewności. Już nigdy nie spojrzy w jej oczy, już nigdy nie powie jej zwykłego "Kocham cię", już nigdy...
- Orliku? Wszystko dobrze? - usłyszał głos Cętkowanego Kwiatu. Bura kierowała się ku leżącemu białemu. Zadrżał. Chciał odegnać ją od siebie krzykiem, bo cierpiał. Wolał robić to w samotności, dlaczego? On sam tego nie wiedział
- Nie... Nie zbliżaj się... Nie... Będę krzyczał... Obrażę cię, a... Nie chcę już nikogo stracić. Tym bardziej ciebie - powiedział, zamykając oczy. Czuł kolejne łzy, cisnące mu się do oczu.
Cętkowany Kwiat nie odpowiedziała nic. Milcząc, usiadła przy partnerze i wtuliła się w jego futro. Po prostu przy nim była.
Orlikowy Szept trwał tak w całkowitym milczeniu przez długie godziny, nie chcąc nic jeść ani pić.
***
Zostanie ojcem. Ojcem jak Ostrzeń, już dawno martwy.
Nie czuł nic. Zamiast radości spotkał w swoim sercu ból, bo utracił siostrę, z którą nie zdołał się pojednać.
Nie czuł nic. Tylko ból. I przemożną chęć zostania w jednym miejscu na zawsze.
Spojrzał oczami na swoją wybrankę serca, śpiącą tuż przy nim. Współczuł jej kolejnych miesięcy. Będzie nosiła w swoim ciele małe kocięta.
Jego dzieci, których tak bardzo nie chciał, chociaż zapewne będzie musiał się przekonać.
Już nic go nie obchodziło.
Klanie Gwiazd, gdzie twoja wielka sprawiedliwość, którą opiewają medycy?
Biały wdychał zapach swojej partnerki i mruczał cicho. Czuł szczęście. Wszystko, co złe, odeszło w niepamięć. Żałoba po utracie Koniczynki zakończyła się, chociaż żal nadal gdzieś czaił się w sercu wojownika. Na razie cieszył się chwilą. Piękną, niezmąconą niczym negatywnym.
- Dziękuję ci za to, że jesteś - szepnęła bura, dotykając delikatnie nosem czubków uszu ukochanego. W odpowiedzi Orlikowy Szept zamruczał cicho i uśmiechnął się nieznacznie.
- Byliśmy sobie przeznaczeni - miauknął, wierząc w swoje słowa bardziej, jak nigdy dotąd.
Spędzili ze sobą noc. Nitk nie śmiał im przeszkadzać.
***
Do legowiska wojowników wszedł nierównym krokiem Lamparci Skok. Van stawiał niepewnie kroki, zataczając się raz prawo, raz w lewo, prawie wpadając na niezmieniony mech.
Orlikowy Szept zdziwił się, widząc stan brązowookiego. Lamparci Skok nigdy się tak nie zachowywał. Biały podszedł do dawnego mentora Bluszczowej Poświaty, chcąc dowiedzieć się, skąd takie nietypowe zachowanie u wojownika.
- Orlissek! Moldffo ty moaaaa - miauknął van dziwnym tonem. Słowa zlewały się w jedno. Można było je wychwycić i zrozumieć sens wypowiedzi kocura, lecz... Kto normalny tak mówi?
- Lamparci Skoku? Co się dzieje? - zapytał się Orlikowy Szept. Nieco zaniepokoiło go zachowanie wojownika. Z troski wolał upewnić się, że współklanowicz nie zrobi nic, co zagrozi jego zdrowiu.
- Deejjj pffyska, moldfooo moa. - Lamaprci Skok zbliżył swój nos do narządu węchu Orlikowego Szeptu. Biały odskoczył z obrzydzeniem. Nie kręciła go płeć męska, w żadnym wypadku. Co by pomyślała Cętka, gdyby zobaczyła ich razem obok siebie! Co za poniżenie... Wibrysy zadrżały mu ze wstydu, lekko pochylił głowę.
- Skąd u ciebie taki stan? Lamaprci Skoku, zostaw mój ogon! - Orlik trzepnął tylną łapą głowę nietrzeźwego kocura. Van przymilał się łbem do gęstej końcowki ciała syna Ostrzenia, mrucząc przy tym głośno i uśmiechając się głupio. Po otrzymaniu ciosu zaśmiał się głupio, charcząc przy tym jak stary lis.
- Ojfff, kosimentka dzsala! Ne bonsss taki styffny, Orlisssku. Isss do Jessyka i Zajęcccssej... Czy fftam Konfaliiii. - Lamparci Skok zaśmiał się znowu głupio, wymieniając imiona wszystkich medyków klanu. - Kosimentki mi deliii... Iii... Oeu, ale mne łeb boli.
- Zaraz się położysz. Powiedz, po co kocimiętka?! Dlaczego ci ją podali? - pytał się Orlikowy Szept. Chciał, nie, musiał poznać prawdę. Mentor Bluszczowej Poświaty należał do dosyć przebojowych i żywych kotów, ale nigdy nie nadużywał ziół medyków. Bez powodu branża lecznicza nie podałaby takiej ilości roślin zwykłemu wojownikowi bez potrzeby. A może... Brązowooki wykradł zapasy?
- Nosss, ne pfytaaaj i ne ksz... Ksz.. Ksyc taak. - Nietrzeźwy kocur usiadł na swoim legowisku. - Bluffsc ne żyffje i kosssimentka mnffe ratueee...
Orlikowy Szept zamarł. On mówił prawdę? Nie, to niemożliwe. Bluszczowa Poświata udała się na polowanie i wróciła. Przecież wyczuwał jej zapach. Nadal intensywny.
- Ha, nie gadaj. Ona nie żyje? Byłeś z nią na polowaniu? - pytał się, z każdym słowem czując się mniej pewnie.
- Taaag... Tjagggg... Taaakkh - próbował dobrze wymówić jedno słowo Lamparci Skok. - Lifsyyy joom zaglyssly. I to wissalem. Źleeesssee sss tym cfulem... I Jessyk dfall mi kosimentke... Dufso.
Orlikowy Szept zamilkł.
Stracił kolejnego członka rodziny. Najpierw ojciec, potem Motylek... Następnie Koniczynka, a teraz Bluszczowa Poświata. Słonik uciekł, a Mniszkowy Kwiat nadal pozostawała wrogo nastawiona do niego.
Stracił najbliższą rodzinę. Całą.
Zacisnął zęby. Nie czuł smutku. W jego wnętrzu coś się zagotowało. Gniew. Wściekłość. I żal. Wysunął pazury i wbił je w ziemię. Poruszył łapą do tyłu, zostawiając w ziemi kilka prostych szram. Z każdą minutą docierało do niego to, co się wydarzyło.
Negatywne emocje w nim narastały, dusząc go od środka. Oddychało mu się ciężej. Widział mroczki przed oczami, drżał zagniewany. Futro napuszyło się.
- NIEEEEEE - zdołał tylko wykrzyczeć. Nie wytrzymał. Musiał się wyżyć. W jakikolwiek sposób. Bluszczowa Poświata zginęła. Kolejny członek jego rodziny.
Nie myślał trzeźwo. Zaślepiły go emocje.
Do legowiska weszła Mniszkowy Kwiat, którą od razu Orlikowy Szept uraczył wściekłym spojrzeniem. Zupełnie do niego niepodobnym. Pełnym nienawiści.
- Ojej, co się dzieje z moim głupiutkim braciszkiem? - zapytała się kąśliwym tonem calico. Uśmiechnęła się z drwiną
- TWOJA SIOSTRA ZDECHŁA. ROZSZARPAŁY JĄ LISY - krzyknął Orlikowy Szept. Nie umiał odpowiedzieć inaczej. Puściły mu nerwy. Chciał tylko spokoju, a druga siostra nie poprawi sytuacji, a tylko ją zaogni. NIE PRÓBUJ PYSKOWAĆ, GÓWNIARO. NISZCZYŁAŚ JĄ! - dodał, wybiegając z legowiska i zostawiając Mniszkowy Kwiat sam na sam z nietrzeźwym Lamparcim Skokiem.
Wybiegł z obozu, po drodze wpadając na wracającego z patrolu Narcyzowy Pył.
- Orliczku! Morduchno moja! Jak ja się cieszę, że mnie tak witasz od progu! Też się stęskniłem, ale ty pewnie bardziej za mną i moim pięknym futrem, i wspaniałymi oczami, i mądrością, i opowieściami o mamusi... - wymieniał niebieski kocur.
- ZOSTAW MNIE, TY NARCYZOWA KUPO FUTRA - odpowiedział głośno mentorowi, odepchnął go i kontynuował bieg.
Nie czuł zmęczenia. Nadal buzowały w nim gniew i wściekłość. Złość nie do opanowania. Krzyknął już na dwie osoby, mimo wszystko ważne dla siebie. Jednak to za mało... Chciał widzieć na swoich pazurach krew.
Znalazł po drodze uciekającą mysią matkę z młodymi. Od razu skoczył i złapał w swoje sidła małego gryzonia. Kilkoma energicznymi pacnięciami połamał kręgosłup myszy. Wbił w nią pazury i zdarł z niej skórę. Poczuł metaliczny zapach krwi, a pazury i część futra zabarwiła się na czerwony kolor.
Pozbawił życia kolejne stworzenie w swoim życiu. I to nie w celu przyniesienia go do klanu, żeby powiększyć zasoby żywnościowe. Zabił, ponieważ musiał się wyżyć. Dla własnej przyjemności.
Wstał. Gniew powoli w nim opadał. Docierało do niego zmęczenie i prawdziwe uczucie, które skrywał po utracie siostry: smutek. Zwyczajny smutek. Taki sam, a nawet głębszy, niż po śmierci Koniczynki.
Spojrzał na pokiereszowane ciało myszy. Pozbawił nieświadomą istnienia istotę.
Odszedł w milczeniu. Ze spuszczoną głową powrócił do obozu. Po drodze zostawiał swoje ślady. Powoli zaczynał padać deszcz, zbierało się na kolejną burzę podczas Pory Nowych Liści. Krople spadały na grunt, macząc przy okazji futro Orlikowego Szeptu.
Tego delikatnego i ciapowatego wojownika.
Tego samego, który po prostu sobie żył w najspokojniejszym klanie w lesie.
Tego samego, który myślał, że jego życie w końcu się ustabilizowało.
Powrócił do obozu, spotykając się z niezrozumiałymi spojrzeniami. Klan słyszał jego krzyk i ból w nim zawarty. Zauważyli plamy krwi na jego łapach, prawie wymyte przed spadające krople deszczu. Gdzieś z boku Lamparci Skok wymiotował przez nadmiar kocimiętki. Mniszkowy Kwiat po raz pierwszy od dawna patrzyła na brata ze... Współczuciem? Narcyzowy Pył milczał.
Wszyscy milczeli. Nawet ci gadatliwi.
Wszedł do legowiska i położył się. Zaczął płakać. Łzy leciały mu ciurkiem z oczu.
Bluszczowa Poświata naprawdę nie żyła. Stracił siostrzyczkę, niepewną siebie. Małe, chodzące cudo. Optymistkę, mimo wielu niepewności. Już nigdy nie spojrzy w jej oczy, już nigdy nie powie jej zwykłego "Kocham cię", już nigdy...
- Orliku? Wszystko dobrze? - usłyszał głos Cętkowanego Kwiatu. Bura kierowała się ku leżącemu białemu. Zadrżał. Chciał odegnać ją od siebie krzykiem, bo cierpiał. Wolał robić to w samotności, dlaczego? On sam tego nie wiedział
- Nie... Nie zbliżaj się... Nie... Będę krzyczał... Obrażę cię, a... Nie chcę już nikogo stracić. Tym bardziej ciebie - powiedział, zamykając oczy. Czuł kolejne łzy, cisnące mu się do oczu.
Cętkowany Kwiat nie odpowiedziała nic. Milcząc, usiadła przy partnerze i wtuliła się w jego futro. Po prostu przy nim była.
Orlikowy Szept trwał tak w całkowitym milczeniu przez długie godziny, nie chcąc nic jeść ani pić.
***
Zostanie ojcem. Ojcem jak Ostrzeń, już dawno martwy.
Nie czuł nic. Zamiast radości spotkał w swoim sercu ból, bo utracił siostrę, z którą nie zdołał się pojednać.
Nie czuł nic. Tylko ból. I przemożną chęć zostania w jednym miejscu na zawsze.
Spojrzał oczami na swoją wybrankę serca, śpiącą tuż przy nim. Współczuł jej kolejnych miesięcy. Będzie nosiła w swoim ciele małe kocięta.
Jego dzieci, których tak bardzo nie chciał, chociaż zapewne będzie musiał się przekonać.
Już nic go nie obchodziło.
Klanie Gwiazd, gdzie twoja wielka sprawiedliwość, którą opiewają medycy?
Biedny Orlik, jak coś to wyjeb gowniaki albo się nimi nie zajmuj. Cętka i Konwalia ogarną luz
OdpowiedzUsuńPolecam Mokrego na opiekunkę
UsuńDzieci będą bez ojca. Widzę ich relacje bardzo dobrze.
UsuńWlasnie tego chce uniknąć xD
UsuńOn tylko udaje lidera, tak naprawdę to królowa
UsuńMokra Gwiazdo, zostajesz mamą. Masz dzieciaczki
UsuńKurde przecież to królowe powinny w żłobku siedzieć a nie lider XD
UsuńBiedaczek, chodź będzie ojcem nowych przyjaciół
OdpowiedzUsuńJeju, prawie mi się oczy zaszkliły ;‐;
OdpowiedzUsuńBluszcz [*]