przed narodzinami dzieci Orlika i Cętki
Orlikowy Szept na własne oczy widział zemstę Klanu Gwiazd za złamanie panujących od wieków zasad. Konwaliowe Serce straciła jedną z tylnych łap. Musiała nauczyć się od nowa chodzić i wykonywać codzienne czynności z większą ostrożnością. Bardzo jej współczuł. Miał wrażenie, że nie tylko czarną pokarali gwiezdni, ale i jego. Stracił mamę i siostrę, kto będzie następny? Dzieci? Wszystkie kocięta urodzą się martwe?
Skoro przodkowie tak uwzięli się na członkach jego rodziny, to po co on bezkarnie chodzi po ziemi? Przecież nie mówił nic nikomu o zdradzie Konwalii. Milczał jak zaklęty. Powinien sam stracić kończynę lub któreś ze zmysłów.
Pokręcił głową. Ciągle się o wszytko obwiniał. Planował przestać, jednak to nie wychodziło.
Medyczka miauczała, że wszystko z nią dobrze. Pomógł jej podnieść się z ziemi. Na swój sposób ją podziwiał. Czarna potrzebowała wsparcia, zapewne tęskniła z miłości za swoim partnerem. Nie dawała po sobie poznać, jak bardzo wielki ból odczuwa. Jakim kosztem skrywała wszystkie emocje w sobie?
- A ty? W końcu niedługo wasze kocięta pojawią się na świecie - zapytała się, gdy sam biały wypytał się o jej stan.
Nie odpowiedział od razu. Praktycznie nie chciał nic mówić. Tylko narzekałby na obecną sytuację, a przecież Konwaliowe Serce straciła kończynę. Wibrysy kocura zadrżały. Wkrótce zostanie ojcem. Nie planował tego, wręcz brzydził się kociąt. Przebywanie z małym Dreszczem pozwoliło mu nieco bardziej przekonać się do maluchów, ale nie nadal nie czuł się gotowy na wychowywanie.
- Dlaczego milczysz? Coś nie tak? - zapytała się czarna, bacznie przyglądając się przyjacielowi.
- Nie, nie, naprawdę, wszystko w porządku - odpowiedział od razu. Chyba zbyt szybko i niepewnie, bo kotka położyła ogon na karku wojownika.
- Możesz mi wszystko powiedzieć. Znamy się długo. Chyba... Że przestałeś mi ufać - miauczała Konwaliowe Serce.
Zerknął na nią niebieskimi oczami. Czy nadal mógł ufać medyczce? Przez długi czas ukrywała, wraz z Cętkowanym Kwiatem, informację na temat ciąży. Po części rozumiał strategię myślenia kotki, ale... Skoro we trójkę stanowili zgrane trio i obiecali nie mieć przed sobą żadnych sekretów, to dlaczego nagle nie zwierzyły mu się? Nie miauknąłby nic nikomu, z obawy przed karą od Mokrej Gwiazdy.
Nadal ufał kotce, za dużo razem przeszli, za dużo ich łączyło, by tak od razu wygarnął jej swoją dawną złość. Stało się. Stokrotka i Burza nadal przebywały w żłobku, a Nocą zajmował się Świtająca Maska.
- Ufam, po prostu nie czuję się gotowy na bycie rodzicem. Boję się, że któreś z maluchów umrze. Nie chcę nikogo stracić - miauknął, spuszczjąc głowę. Łzy cisnęły mu się do oczu. Starał się zdusić w sobie nagły atak smutku. Nie mógł się rozkleić przy Konwalii. Nie teraz.
- One nie zmarły z twojej winy, Orliku - powiedziała cicho asystentka medyka. - Koniczynka zginęła przez sprzęt Dwunożnych, a Bluszczowa Poświata przez dzikie zwierzęta. Nie miałeś wpływu na żadne z tych wydarzeń. A my... Znaczy Zajęcza Stopa, Jeżowa Ścieżka i ja doprowadzimy do tego, by wszytkie maluchy wyszły na świat zdrowe - zapewniała kotka.
- Ja... Mam taką nadzieję - szepnął. - Ja to wszytko wiem, ale... Czuję wyrzuty sumienia. Po prostu. Z mamą nie zdążyłem się pożegnać, a z siostrą pogodzić.
Na dźwięk imienia obu cynamonek coś zabolało go w sercu. Kochał je, została ku tylko Mniszkowy Kwiat, która od dnia wybuchu Orlikowego Szeptu omijała brata szerokim łukiem.
- Jest coś, co możesz dla mnie zrobić? - zapytał się medyczki.
- Ch-chyba tak...
- Daj sobie pomóc. Też potrzebujesz wsparcia. Dużo pomogłaś klanowiczom jako medyczka, teraz pozwól sobie samej pomóc.
<Konwaliowe Serce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz