Zamarł, gdy niewielka kotka przytuliła się do niego. Nie wiedział co robić. Nigdy nie darzył małej jakimś większym uczuciem, jednak widząc jej łzy nie potrafił stać obojętny. Przytulił lekko drżącą koteczkę.
— N-nie płacz — poprosił małą, która jakby zupełnie nie słyszała jego słów nadal zanosiła się gorzkim szlochem. — N-nie p-płacz, bo... bo j-ja też z-zacznę — wyjąkał, próbując powstrzymać gulę rosnącą mu w gardle.
Nie było to łatwe. Gula chciała wydostać się na wolność, a płacz małej Pójdźki sprawiał, że i jego zaszkliły się oczy. Poczuł jak pierwsza łza wypływa z jego pomarańczowych ślipi i moczy puszyste poliki.
— D-dlaczego...? — zapytał cicho, unosząc łeb do nieba.
Dlaczego Klan Gwiazd zabrał im prawie całą rodzinę?
Nie potrafił zrozumieć okrutności przodków. Przecież ani on, ani Pójdźka, czy Piesek nie zasłużyli na taką tragedię. Byli dobrymi kotami.
Więc czemu Gwiezdni byli wobec nich tacy okrutni?
— Patrz jakie beksy — mruknął drwiąco Nocna Puszcza, szturchając Węgorzy Grzbiet.
Żywiczna Mordka niechętnie spojrzał w kierunku syna Lisiej Gwiazdy. Nienawidził tego gnojka. Od małego musiał uprzykrzać mu życie. Z charakteru niesamowicie przypominał swoją przyrodnią siostrę Wiewiórkę. Aż za bardzo.
* * *
Pójdźkowa Łapa marniała z każdym wschodem po śmierci mamy. Żywicznej Mordce naprawdę było żal młodszej siostry. Nie zasłużyła sobie niczym na taki ból. Jeszcze niedawno stawiała swoje pierwsze kroki, a teraz musiała się zmierzyć ze stratą mamy. Najważniejszej osoby w jej krótkim życiu. Gdyby nie Berberysowa Bryza pewnie wyglądałby tak samo jak mała Pójdźka. Widząc jak kotka będąca gdzie indziej myślami podąża do legowiska uczniów, poczuł, że musi jej jakoś pomóc. Nie mógł dalej na nią patrzeć, wiedząc, że nawet nie próbował jej pomóc. Znienawidziłby jeszcze bardziej siebie.
— P-pójdźkowa Ł-łapo — zawołał niepewnie kotkę.
Ta najwidoczniej go nie usłyszała albo udawała, że go nie słyszy. Trudno było stwierdzić. Pójdźka zawsze stanowiła dla niego tajemnicę.
— P-pójdźko! — miauknął głośniej, wyrywając ją zamyśleń.
Nieobecne brązowe ślipia spojrzały na niego. Malował się w nich smutek i samotność. Żywica poczuł niewyjaśniony ból w klatce piersiowej.
— P-pójdźko... — zaczął. — N-nie chciałabyś s-się z-ze mną p-przejść? — zapytał, choć bardziej to brzmiało jak prośba.
Pójdźka nadal nie odpowiedziała. Żywica przełknął nerwowo ślinę. Nie umiał radzić sobie z takimi młodzikami.
— C-chcę c-coś ci pokaz-zać — dodał, mając nadzieję, że może to pomoże.
Pójdźkowa Łapa uniosła łebek.
— Dobrze — miauknęła cicho, spoglądając na swoje łapki.
Wojownik odetchnął z ulgą. Wstał nieco niezgrabnie i zgarbił się lekko. Nie lubił swojego wzrostu.
— C-chodź za m-mną
Ruszyli w kierunku wyjścia z obozu. Wysoki śnieg utrudniał im podróż, lecz żaden z nich nie marudził. Po prostu szli przed siebie w milczeniu. Zeszli trochę w dół zbocza, by znaleźć się na skraju polany. Skąd było najlepiej widać Srebrną Skórkę. Żywiczna Mordka zatrzymał się i usiadł. Cynamonowa zrobiła to samo, zerkając ukradkowo na starszego brata.
— S-spójrz — miauknął nieco drżącym głosem, wskazując łapą na niebo.
Brązowe ślipia spojrzały na gwiazdy, próbując podążyć śladem łapy Żywicy.
— W-widzisz tą g-gwiazdę? T-tą m-małą? — zapytał i przełknął ślinę, czując jak głos coraz bardziej mu drży.
Oczy utkwione miał w wskazywanej gwiazdce. Wiedział, wręcz czuł całym ciałem, że to była ich mama. Niby niewielka i bezbronna, ale błyszcząca najmocniej na całym niebie. Żywica mógł przysiąc, że gdy patrzył na nią ta migała do niego na przywitanie. Ktoś inny zapewne by go wyśmiał, ale czuł, że Pójdźka zrozumie jego uczucia.
— T-tą n-najsilniej i n-najjaśniej świecącą? — nawet nie zorientował się kiedy z jego oczu zaczęły wypływać łzy. — M-myślę... myślę, ż-że to n-nasza...— rozkleił się na dobre.
— M-mamusia — dokończyła za niego Pójdźka.
<Pójdźkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz