Ostatnio nie miała problemów ze snem i nie potrzebowała nawet prosić medyka o mak. Cieszyła się z tego, chociażby dlatego, że kocur bardzo niechętnie wydzielał jej ziarenka, jakby nie wierząc, że tak młoda kotka może ich potrzebować.
Tak, spała jak zabita, więc jeszcze dziwniejsze wydawało jej się wiecznie towarzyszące jej zmęczenie. Ostatnio kładła się naprawdę wcześnie, ale nic nie pomagało.
Była do tego stopnia niewyspana, że zaczęło dziać się to.
Najpierw po prostu zaczęło jej się zdarzać zgubić we własnych myślach. Przyglądała się czemuś, snując przypuszczenia, po czym budziła się jak z głębokiego snu pośród dziwnego, nieusystematyzowanego monologu, pełnego abstrakcyjnych obrazów. Nie były straszne, więc nie przejmowała się tym za bardzo. Ot, czasami odpływała i tyle.
Później pojawiły się one. Rzeczy dostrzegane kątem oka, znikające, gdy tylko odwróciła się w ich stronę. I dźwięki. Na granicy słyszalności, nigdy na tyle głośne, by była w stanie je zlokalizować. Nie działo się nic więcej, ale to wystarczało, żeby jej serce zaczynało bić jak szalone, a łapy stały się dziwnie sztywne i nieposłuszne.
Oprócz tego wszystko zdawało się być w porządku. Szok i poczucie zdradzenia po odejściu Pieska odeszły w głąb niej, zajmując stałe miejsce obok samotności i lęku po stracie mamusi. Życie toczyło się dalej. Lwia Grzywa chyba się poddał i uznał, że nic lepszego z niej nie będzie, bo po prostu od czasu do czasu zabierał ją na patrol, nie naciskając na walkę ani polowania. Taki stan rzeczy jak najbardziej jej odpowiadał. Bała się tylko, że pewnego wschodu słońca zmieni zdanie. Jak na razie na szczęście na to nie wyglądało i Pójdźka wiodła nudny żywot w prawie pustym legowisku uczniów, zapadając się w rutynę. Brak większych wstrząsów pozwalał jej odzyskać przynajmniej strzęp poczucia bezpieczeństwa, a że przy okazji jej życie stało się bezcelową, nierealistyczną egzystencją - trudno. Najważniejsze, że mogła przed snem porozmawiać z mrugającą do niej z nieba mamusią, a czasami spędzić trochę czasu z Żywicą.
Tak było aż do wtedy. Gdyby miała wskazać moment, w którym wszystko się zaczęło, to pewnie byłby to właśnie tamten chłodny poranek, w który obudziła się wcześniej, bo było jej zimno. Odruchowo podkuliła mocniej łapki, chowając je pod siebie i z zaskoczeniem stwierdziła, że są mokre. Nie całkiem przytomna, rozejrzała się po legowisku. Leżący po drugiej stronie kształt po pełnej niepewności chwili okazał się być Miętową Łapą. Oprócz nich nie było nikogo. Ziewnęła, chcąc znowu położyć się i zasnąć, gdy jej wzrok padł na jasne plamy obok jej łap. Po dłuższych oględzinach okazały się być niczym innym, jak śladami łap z naniesionego śniegu, prowadzącymi prosto do niej.
O dalszym śnie nie było mowy.
Chciała udawać, że nic nie widziała, ale w jej głowie powstawały już setki teorii. Drżąc, podeszła do najbliższego śladu i przyłożyła do niego łapę. Pasował jak ulał.
Przez jej głowę przebiegła niejasna myśl, ciemna i obca, a równocześnie tak bliska, dająca zimne poczucie pewności. Zanim udało jej się ją chwycić, zniknęła, zostawiając Pójdźkę z mocno bijącym sercem. To były jej ślady. Wyszła stąd w środku nocy.
Obiecała sobie, że rano poprosi medyka o mak. Nieważne, jak bardzo krzywo miałby na nią patrzeć.
Bała się. Jakaś część niej chciała pójść po śladach i odkryć, gdzie była, ale coś jej mówiło, że dużo bezpieczniej jest po prostu położyć się w drugim kącie legowiska i udawać, że nic się nie stało. Na zewnątrz było ciemno, zimno i niekoniecznie bezpiecznie. Zresztą, pewnie po prostu zachciało jej się siku i wstała w nocy, a teraz nawet tego nie pamięta. Wystarczyło, że jak zwykle się zamyśliła, racja?
Sama nie wierząc w to, co myśli, koteczka zwinęła się w kłębek, szczelnie przykrywając zmarznięte łapki i zamknęła ślepia, skupiając się na niespokojnym oddechu. Rano obudziła się jak zwykle zmęczona, ale już spokojniejsza.
Następnej nocy spała głębiej, odurzona makiem. Jej zimne łapki zdążyły ogrzać się do rana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz