*przed spacerem z Żywicą*
Otworzyła oczy i poczuła falę zmęczenia przetaczającą się przez jej ciało. Zdążyła się przyzwyczaić. Tym razem jednak, zamiast zamknąć je z powrotem z nadzieją, że jednak się nie obudziła, uśmiechnęła się nieśmiało.
Wilcze Serce. Jej tatuś.
Przeciągnęła się nieśmiało. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że jej łapy nie napotkały żadnej przeszkody. Uniosła łebek i rozejrzała się, zaniepokojona.
Pieska nie było obok.
Było już widno. Przypominając sobie jego narzekania na mentora, Pójdźka doszła do wniosku, że kocurek musiał już iść na trening. Współczuła mu, nawet bardzo. Lwia Grzywa może i był nieokrzesany i impulsywny, ale zdawał się ją lubić i nigdy nie robił nic wbrew niej (zawsze robił wszystko wbrew niej, a treningi stały się jej ciągłą walką ze sobą).
Dzień minął jej jak zwykle. Na całe szczęście jej mentor, widząc że już nie śpi, zabrał ją na poranny patrol zamiast trening. Całą drogę modliła się, żeby nie postanowił odłączyć się od reszty i zapolować. Tym razem jej prośby zostały wysłuchane.
Centralnym punktem jej dnia, poza nocną rozpaczą, była wizyta przy stosie ze zwierzyną. W lepsze dni po prostu podbiegała, zabierała pierwszą lepszą piszczkę i połykała ją jak najszybciej potrafiła. W gorsze… Nie, nawet nie chciała o tym myśleć. Szybko rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia, czując na progu świadomości ciąg obrazów spędzających jej sen z powiek.
Siedziała w legowisku, obserwując jak zapada noc, a braciszka dalej nie było. Starała się nie martwić, ale jej serce samo przyspieszyło, a oddech stawał się coraz krótszy, jak po długim biegu. Nie potrafiła usiedzieć na miejscu.
Powinna kogoś zapytać. Tak, to było najlepsze, co mogła zrobić. Tylko że… kogo? Pójdźka odkryła przygnębiającą prawdę - nie miała kogo zapytać. Nie miała przyjaciół, z którymi mogłaby wesoło bawić się co wieczór, nie miała znajomych, którzy w razie potrzeby by jej pomogli. Został jej tylko Piesek. Łzy napłynęły jej do oczu. Mogła pójść do jego mentora, ale… Ale się bała. Na samą myśl o tym zaczynała drżeć. Przebywający razem z nią w legowisku Miętowa Łapa pewnie nic nie wiedział, prawda? Nie było po co zawracać mu głowy. Znała jeszcze Zachodzący Promyk, ale do niej… do niej zdecydowanie nie miała zamiaru iść. No i Lisią Gwiazdę. Tylko że lider na pewno był bardzo zajęty i ona, mała Pójdźka, nie powinna mu przeszkadzać.
Drżała, chociaż w legowisku nie było zimno. Wpatrzona w swoje łapy, starała się nie płakać. Piesek musiał być cały i zdrowy. Musiał.
Przed oczami stanęła jej liliowa mordka. Nie prawda, miała jeszcze kogoś.
Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić. Wyszła, kierując się w stronę legowiska wojowników. Stanęła w wejściu, bojąc się zrobić krok. I pewnie stałaby tak jeszcze długo, gdyby akurat ktoś z niego nie wyszedł.
- Szukasz kogoś? - zapytała szylkretka.
Pójdźka spojrzała na nią wielkimi ślepiami, przez dłuższy czas milcząc. W końcu zebrała się w sobie i odpowiedziała:
- Żywicznej Mordki.
- Ciekawe - Uśmiechnęła się kocica. - Już go wołam - miauknęła, po czym zniknęła w głębi legowiska.
<Żywico? Ależ ja Cię męczę ostatnio xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz