Wpatrywał się pustym wzrokiem w niedojedzonego drozda, który leżał smętnie na zimnej podłodze. Nie miał ochoty na jedzenie, tym bardziej na rozmowę z kimkolwiek. Po prostu... czuł się zmęczony. Jednak nie tak, jak po ciężkim treningu. To było inne. Właściwie to do obecnego stanu Iglastej Gwiazdy pasowało stwierdzenie, że kocur zwyczajnie był zmęczony życiem. Miał dosyć bycia liderem, dosyć zarządzania klanem... Chciał tylko spokoju. Machnął ogonem, rozrzucając dookoła mech. Przecież nie odda klanu wilka w łapy tego sukinkota. Prędzej się wykończy niż pozwoli burzakom na panoszenie się jeszcze bardziej.
Pokręcił łbem, mając ochotę wyśmiać samego siebie.
Ot był zwyczajnie słaby, nie potrafił się postawić. Zaś jego wojownicy? Byli tak lojalni, a przynajmniej większość, że nie chcieli podważać jego decyzji.
— Tato? Jesteś tutaj? — poruszył się niespokojnie, gdy usłyszał głos córki. Przez kilka uderzeń serca chciał ją odesłać, poprosić aby dała mu spokój, jednak dawno ze sobą nie rozmawiali. Nie chciał popełniać błędu z przeszłości. Podniósł się, mrucząc niezadowolony, gdy stawy go zabolały. Tylna łapa przez chwilę odmawiała posłuszeństwa, lecz ostatecznie udało mu się nią poruszyć. Zaniepokoiło go to trochę.
— Jestem skarbie, jestem — uśmiechnął się blado, przytulając swoją córeczkę. Tak bardzo tęsknił za nią podczas tyranii stwórcy. Przyjrzał jej się bliżej. Biedactwo... Przejechał łapą po poharatanym nosku. Miał ochotę się popłakać widząc rany na ciele własnego dziecka. Przełknął gulę w gardle, czując jak szczęka mu drży.
Przytulił ją mocno do siebie, przepraszając za wszystko, płacząc i błagając żeby wybaczyła mu wszelkie słabości.
Siedzieli długo, nadrabiając stracony czas między ojcem a córką.
* * *
Coś było nie tak, zdecydowanie nie tak.
Biodra bolały go tak bardzo, że kocur był w stanie przegryźć kilka grubszych gałęzi. W końcu jednak dostał do memlania jakąś cholerną gałąź i tym razem nie udało mu się jej przegryźć. Zamiast tego stękał i wyzywał od najgorszych cały klan burzy. Jak leciało, przez lidera, omijając medyków, po wojowników. Nie bardzo wiedział, dlaczego upodobał sobie ubliżanie akurat temu klanowi, ale miał to gdzieś. Póki pomagało mu to wytrzymać ból - nie miał zamiaru rezygnować.
W końcu maść wraz ze zjedzonym wcześniej makiem zaczęła jednak działać, na co kocur odetchnął z ulgą, ból co prawda nadal pozostawał, jednak przypominał on raczej żałosne dziobanie sikorki, która próbowała wyrwać się spod jego pazurów.
— Już po wszystkim — Fasolka odłożyła pozostałe zioła, po czym podeszła do liliowego — Powinieneś na siebie bardziej uważać, tato — dodała zmartwionym, jakby zmęczonym głosem.
— Nie jestem AŻ tak stary, córeczko — zaprotestował, pusząc futro. Już miał się podnieść, by udowodnić, że przecież mimo bólu stawów jest w stanie samodzielnie stać, jednakże zapomniał o braku jednej łapy i upadł na bok. Syknął rozeźlony — Może trochę jestem — bąknął, widząc na mordce Fasolki łagodny uśmiech. Dawno go nie widział. Od kiedy Potrójny Krok nazwał ja tak okropnie... westchnął cicho. Nie rozmawiał z wnukiem dość często. Były to jedynie czysto zawodowe rozmowy, choć przypominały one bardziej krótkie odpowiedzi. Wiedział, że musi się z wnukiem pogodzić. prędzej czy później, aczkolwiek nie wiedział jak. Odwrócił pysk w stronę liliowej córki.
< Fasolko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz