Przełknął ślinę. Nie rozumiał pragnienia mentora. On by nigdy w życiu nie prosił nikogo o lanie do krwi! To było... niepokojące. Powoli się do niego zbliżył i dał mu pazurami po boku. Zrobił to jednak lekko, by poczuł ból, ale by nie krwawił zbyt mocno. Bądź co bądź, nie chciał krzywdzić kocura, który budził w nim niepokój i strach.
- P-p-proszę - wyjąkał, cofając się.
- Tylko tyle potrafisz? - prychnął. - Gorsze rany zadawałem sobie sam w młodości, twoje lekkie draśnięcie nic nie zdziała, gdy przyjdzie ci stając do prawdziwej walki - mruknął, nie ruszając się z miejsca. - Jeszcze raz. Tylko tym razem mocniej.
Nadal będąc nieprzekonany do takiej formy treningu, znów spróbował go zaatakować, uderzyć mocniej, ale nadal nie aż tak, by mu upuścić krwi. Nie był w końcu zagrożeniem, z którym trzeba było lać się na śmierć i życie. Nawet jeżeli wojownik tego pragnął, to było dla niego za wiele.
Krwawnik widząc jego nieumiejętne ataki westchnął. Sam wziął zamach łapą, przerysowując pazurami jego łopatkę. Wydał z siebie pisk. Spojrzał z paniką na mentora, krzywiąc się z bólu. Bolało. I to potwornie. Krew zaczęła ściekać po białym futrze.
- Tak to właśnie powinieneś zrobić. Powtórz. - rozkazał.
Zacisnął pysk, zmuszając całą swoją wole do uderzenia mentora w taki sam sposób. Wbił pazury mocno w jego sierść, przerażony tym co właśnie robił.
Wojownik wstrzymała oddech, czując nacisk na skórze. Wręcz uśmiechnął się, ignorując ból.
- Widzisz? Leci krew - Spojrzał na skapującą ciecz. - Bardzo dobrze...
Pociągnął nosem, patrząc na swoją zakrwawioną łapę. Skrzywdził go... a ten się jeszcze z tego cieszył?! Jego umysł nie potrafił tego pojąć.
- T-to nienormalne! - miauknął do niego z wyrzutem. - N-nie powinieneś się z tego cieszyć. T-tylko być zły.
- Czemu miałbym byś zły? - prychnął. - Dobrze czynisz, uczysz się lepiej, niż inni, bo masz porządną praktykę. Tak, jak będzie to w rzeczywistości, nie jak reszta cieniasów, którzy atakują patyki - burknął.
- A-ale sprawiam ci ból, rany i... i to złe. Szpecę cię... N-nie powinieneś być moim workiem treningowym. J-jesteś w końcu moim mentorem. A-a co jeśli cię uszkodzę, że już nie wstaniesz? - podzielił się z nim swoimi obawami.
- Takiej siły nie masz. Jak na razie - mruknął, uśmiechając się przelotnie. - Ale kto wie? Klan osądzi cię o bycie mordercą, albo zabiją, albo wygnają...
To wcale nie pomogło! Jeszcze bardziej nie chciał krzywdzić kocura, nawet jeżeli miała to być tylko forma treningu. Właśnie z tego powodu!
- D-dlatego nie chce cię krzywdzić, panie! - pisnął, by w końcu do niego ta informacja dotarła.
- Przecież takimi atakami przez długi czas mnie jeszcze nie będziesz w stanie zabić! - syknął. - Nauczysz się to kontrolować. Zresztą, jak mnie przypadkiem ubijesz to się bić nie stanie. Będziesz miał co jeść.
Ostatnie zdanie go przeraziło. Nie zamierzał go zjeść! Czemu mówił takie straszne rzeczy? Jak to nic się nie stanie? Właśnie, że stanie!
Pokręcił szybko głową.
- Nie zjem cię, panie - wyskomlał.
Po tym obwieszczeniu, kontynuowali trening dalej. Mimo, że się starał, nie było widocznych efektów. Ciągle miał w głowie te jego słowa, które towarzyszyły mu nawet podczas snu.
Nie ma mowy, by się spełniły.
***
Lukrecja nadszarpnął mu uszy, jako zemsta za oderwane ucho. Nadal czuł te jego ostre pazury, które bawiły się jego małżowinami. Tak bardzo żałował, że go wtedy z tej gałęzi za nie chwycił! Gdyby nie to, gdyby nie ta przeklęta randka nad rzeką... Nie zostałby oszpecony. Widział się w zamarzniętej tafli lodu. Te dwie szramy na jednym i drugim uchu, których nie był w stanie ukryć przed mentorem. Bał się tego jak zareaguje. Zdawał sobie sprawę jaką miał opinię na temat ulegania silniejszym. Powinien walczyć. Nie dać się.
Z ciężko bijącym sercem, usiadł przed wyjściem z obozu, oczekując na zjawienie się Krwawnika. Już przygotowywał się na bure stulecia. Był pewien, że dzisiejszy trening nie skończy się dla niego miło.
Wtem poczuł ciepły oddech na swoim karku. Cichy charkot zasygnalizował mu, o obecności znajomego kocura tuż za jego plecami.
- Co to ma znaczyć? - oziębły głos wręcz przeszył chłodem jego ciało.
Czyli jego piekło właśnie się zaczyna... Skulił się, odwracając się powoli do mentora przodem.
- C-co ma znaczyć? - pisnął, mając nadzieję, że nie będzie dopytywał.
- To, co widzę - prychnął, odsuwając się, by lepiej przyjrzeć się uczniowi. - Uszy. Co jest z twoimi uszami? Kto ci to zrobił?
Położył je po sobie. Nadzieja matką głupich. Teraz musiał się z tego wytłumaczyć.
- M-może nie w obozie, panie? - zasugerował. Nie chciał, by kocur zaczął na niego drzeć się przy świadkach. Miał przecież dbać o swój wizerunek dobrego i strachliwego kota, a nie potwora, który wyżywa się na uczniu. Dlatego też wyszedł z obozu, udając się głębiej w las, nie zastanawiając się nad tym, że postępuje źle.
- Już spierdalasz? - syknął wojownik, podążając za nim. - Kto ci w ogóle pozwolił iść pierwszy? Od kiedy to się tak rządzisz, co? - Gdy tylko znaleźli się w bezpiecznej odległości od obozu, głęboko na terenach Owocniaków, przyszpilił go do ziemi, a raczej wepchnął w śnieg. - Zaczynasz uważać się za lepszego?
- N-nie chciałem by wszyscy zobaczyli jak się na mnie wydzierasz. Sam mówiłeś, że w ich oczach chcesz być miłym i słabym kotem - miauknął, kuląc pod siebie ogon. - Przepraszam, panie. Nie chciałem cię obrazić.
- Trzeba było myśleć, zanim w ogóle zdecydowałeś się na jakikolwiek czyn - fuknął, zsuwając łapę na jego szyję i mocniej przyciskając do ziemi, uśmiechnął się. - Dobrze, a teraz gadaj, co się stało z twoimi uszami. Dokładnie, ze wszelkimi szczegółami.
Skrzywił się, czując jak ten go dociska.
- T-to... ja i Lukrecja byliśmy na spacerze... O-on wszedł na drzewo wraz ze mną i zaczął bujać gałęzią. Prawie spadłem, ale złapałem go za ucho i... i urwałem mu je. Upadłem na ziemię, a on... a on mnie za karę pobił i poszarpał mi uszy - wyskomlał. - A p-potem ktoś się zjawił. Jakiś wojownik i zrzucił to na... na jakiegoś samotnika...
<Mentorze?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz