Niedawno
Nikt zaczął się wycofywać, kuląc pod siebie ogon.
— T-t-to nie tak jak myślisz! — zapiszczał.
Wystawił pazury i skoczył na niego, ignorując jego słowa. Paskudny, okropny, najgorszy!
— Rozerwaleś mi ucho, ty, mysie łajno! — wrzeszczał, drapiąc go.
— P-p-przepraszam, n-n-nie chciałem! — załkał żałośnie.
— N-n-nie bij! — błagał, płacząc.
— Będę! — wysyczał, uderzając go w pysk.
— P-p-przepraszam! — krzyczał żółtooki.
Kremowy złapał pazurami i zaczął machać jego uchem.
— Zaraz je tobie zerwę, obrzydliwy śmierdzielu! Zobaczysz, jak to jest! — syknął, a gniew w nim narastał.
— N-n-nie proszę! — płakał głośno. — P-p-przepraszam!
— Oszpeciłeś mnie! Na stałe! — zawarczał i szarpnął za drugie ucho kocura.
Za pewne wyglądał teraz jak Bez. Okropnie i paskudnie! Był cholernie zły. Gdy tylko patrzył w te okropne żółte oczy, chciało mu się je wydrapać.
— N-n-nie chciałem!
— To nie ma znaczenia, zrobiłeś to, więcponiesiesz karę! — wrzasnął, wyrywając mu czarne i białe kłaki.
— Co tu się dzieje?!
Wrzask powstrzymał Lukrecję od walnięcia mu pazurami w twarz. Puścił kocura i odsunął się parę odległości ogona, próbując spostrzec, co krzyknęło. Rozglądał się, ale nikogo nie widział. Ktoś zauważył, co robi? Tylko nie to!
Zza krzaków wyłonił się bury kocur z nornicą w pysku.
— Co wam się stało?! — krzyknął, podbiegając do nich. — Ktoś was zaatakował?
Dwaj uczniowe popatrzyli na siebie nerwowo.
— Ty nie masz połowy ucha! — wysyczał Wiatr, przyglądając się kremowemu. — A ty masz krew na szyi — przyznał, spoglądając na czarnego arlekina. — Ktoś was pobił?
— Tu był jakiś obcy kot, brzydki, taki śmierdzący, włóczęga! — krzyknął Lukrecja. — Tam pobiegł! — miauknął, pokazując ogonem miejsce za pobliskimi drzewami.
Żółtooki kiwnął głową. Byłoby świetnie, gdyby się przyznał, ale jak widać, nie można było się wiele spodziewać po takim obrzydliwym bobku.— Zaraz go dogonie, zostańcie tu! — krzyknął bury, sunąc za gęsto rozmieszczone drzewa.
Kocur wrócił za chwilę, mocno zdyszany. Westchnął i podszedł blisko do syna medyczki.
— Nie czuć było żadnego obcego zapachu — sapnął, machając zjeżonym ogonem.
— M-m-może uciekł przez rzekę? — pisnął Nikt.
— Może — mruknął już spokojniej i ciszej. — Wracajmy do obozu, pójdziecie do Plusk. Powiadomię kogoś. Nie będą się tutaj pałętać żadni samotnicy.
Głupi mysi bobek Nikt miał szczęście, że na niego nie naskarzył. Na przyszły raz od razu to zrobi! Z białego pyska wydało się niezadowolone sapnięcie. Nawet nie chciał już patrzeć na ten pysk.
Wkrótce trójka kocurów dotarła do obozu. Dwaj Uczniowie znaleźli się w legowisku medyka. Przez cały pobyt nie odzywali się do siebie.
***
Kremowy czuł się okropnie z faktem, że miał postrzępione ucho. Brzydkie, takie jak ten cały Bez. Był wściekły na Nikogo. Prychnął głośno i wyszedł z uczniowskiego legowiska. Jego oczom ukazała się obrzydliwe i mizerna sylwetka czarnego arlekina. Och, cudowna okazja na podręczenie go.
— Ty, paskudo — syknął zielonooki, podbiegając do niego i łapiąc go za grzbiet.
Kocur skulił się na ten atak i westchnął.
— N-n-nie przy świadkach... — pisnął.
— I tak mnie nie obchodzi, co tam sapiesz pod nosem — burknął, udając, że go go nie słyszał. — Oszpeciłeś mnie. Na stałe. Więc ja oszpecę twoją siostrę.
— N-nie! J-ja też mam naderwane uszy. P-proszę nie krzywdź jej. Z-zrobie wszystko. Zjem robaki, będę całować Wanilie, wszystko, tylko nie krzywdź jej!
— Całowanie już mi się znudziło — warknął niezgodnie z prawdą. — Skrzywdze ją.
— N-n-nie! — zapiszczał spanikowany. — T-to t-to mnie skrzywdź. B-bo przecież to p-przeze mnie. N-nie ma w tym winy N-nic.
— Jest, tylko tego nie widzisz — syknął wystawiając pazury. — Nigdy nie wybaczę Ci tego, co mi zrobiłeś.
Czarny arlekin spuścił łeb.
— N-nie chciałem... N-naprawdę. A-ale n-nie wyglądasz źle... B-bardziej... p-przypominasz silnego wojownika, c-co z-zlał samotnika.
— Wyglądam jak Bez! — zawarczał, trepiąc ziemię ogonem.
— N-n-nieprawda! O-o-on nie ma kremowych ł-łatek i j-jest głuchy, a t-ty nie jesteś. S-sądzę, że j-jakby M-miodunka usłyszała, że wa-alczyłeś z samotnikiem i go prze-egoniłeś, to by ci za-azdrościła takiego u-ucha — mruknął, kuląc się jeszcze bardziej.
— Bez ma rozdarte ucho i blizny na twarzy, nie chce wyglądać jak on! Nie chce! — powtórzył.
— A-a-ale ty nie masz blizn na twarzy. W-wcale nie będziesz jak on. J-jesteś od niego silniejszy — miauknął cicho.
— Ale mogłem mieć, przez ciebie, mysi bobku! — krzyknął, ryjąc pazurami w ziemi.
— P-p-przepraszam. W-wiem, że jesteś na mnie zły. Z-z-zasłużyłem... P-p-proszę cię jednak, byś... nie k-krzywdził N-nic. Ja... ja o-odpłace ci się — zaproponował, patrząc mu w oczy.
— W jaki sposób? — spytał, nadstawiając uszy. Może zaproponuje mu coś ciekawego?
— Z-zrobię co zechcesz... N-nie wiem... M-m-ogę przynosić ci piszczki... — wyjąkał niepewnie Nikt.
— Zaproponuj coś innego — burknął zawiedziony. Po raz kolejny ten bobek go zawiódł!
— N-n-o to... zostane t-twoim sługą, póki n-nie odpłace ci s-się za t-to ucho. M-może być? B-bo nie wiem co i-innego być chciał... M-możesz mnie p-pobić...u-upokorzyć... c-co chcesz...
— W porządku, bądź sługą i pobij dla mnie Nic — zarządził kremowy arlekin.
— J-jak... — pisnął.
— Śmak, no normalnie — wysyczał przez zęby, tupiąc. Nie wiedział, co to znaczy pobić? Niech nie udaje głupka!
— A-a n-nie mogę Wa-anilii? O-on był dla ciebie niemiły, a-a Nic nie...
— Ach, więc nie wiesz, co ona mi zrobiła? Uderzyła mnie i zwyzywała, już Piszczka była grzeczniejsza — skłamał, podrzucając ogonem kurz.
Czarny zrobił zdumioną minę.
— O-ona n-nie mówi. N-nie słyszałem nigdy jej głosu... T-to niemożliwe — stwierdził, patrząc Lukrecji w oczy.
— Możliwe, możliwe — odpowiedział, dalej wymachając ogonem. — Widzisz, nie znasz nawet własnej siostry. To takie żałosne.
— N-n-najwyraźniej tak...
— To co, pobijesz ją? — spytał zniecierpliwiony. Żółtooki spojrzał niepewnie na syna Bzu po czym pokręcił głową.
— N-nie... J-ja pójdę lepiej... j-już — miauknął, wycofując się.
— Nie?! Co to ma znaczyć?! — wrzasnął, podchodząc do niego. Zamierzał sobie teraz uciec! Takie numery to nie z nim!
Czarny cofnął się szybciej, aż nie natrafił na ściane legowiska uczniów.
— N-n-no b-b-bo dałeś mi wybór... t-to ja sk-korzystałem...
— Jaki znowu wybór? — mruknął zdenerwowany.
Młodszy wydał z siebie nieokreślony pisk.
— P-p-przepraszam. N-nie denerwuj się... B-bo ktoś nas zo-obaczy i się za-ainteresuje. J-ja... ja zr-robie co ze-echcesz. P-pobije ją — miauknął. — To idź i pobij, zaczekam tu — warknął cicho, tupiąc.
< Nikt? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz