- To ty. Naprawdę dziwię się, że masz czelność tu wracać. To teraz tereny Klanu Nocy.
Aha, czyli teraz rościli sobie prawa do wszystkich terenów? Zdradziecka Rybka był dupkiem. Miała mu zamiar uświadomić jego pomyłkę. Ponownie, bo chyba nie zrozumiał.
- Nie. Wyszedłeś poza nie. Nie czujesz? - spytała.
- Nasze tereny... nieco się przesunęły, samotniczko. - miauknął. Oczywiście. Zaraz zaroszczą sobie całego świata w linii prostej od granic niczyich z ich klanem. Pf, co za dureń. Byli głupcami, jeśli myśleli, iż samotnicy nie wkurzą się za takie gadanie. Krokus miała zamiar trochę z nim pogadać, w końcu rzadko zdarzała się okazja na podrażnienie się z nocniakiem.
- Jakoś nie ma tu znaczników zapachowych. A no właśnie, są tam dalej - wskazała kierunek nosem, uświadamiając tę oczywistość kocurowi, któremu najwyraźniej popsuła się orientacja w terenie.
Wojownik nic jej nie odpowiedział, tylko minął drzewo, na którym była, podnosząc mysz z ziemi. Ruszył dalej, szukając piszczek, ignorując jej obecność. Przesunęła się po gałęziach za nim, spokojnie przeskakując z jednej na drugą. Będzie go śledzić, niech czuje się obserwowany. Dla niej to była zabawa, pokazywać, jak sprawna na drzewach jest. I jak widać, kocur nie miał nawet tyle jaj, by do niej przyjść, pewnie nie umiał się wspinać tak dobrze, jak ona. W sumie co mu się dziwić – to ona przechodziła treningi ze wspinaczki od kąt miała nieco mniej niż trzy księżyce, nie on. Kocur zadarł wzrok do góry spoglądając na burą kotkę, która skakała po drzewach jak wiewiórka. Kocur zawrócił, próbując ją jakoś zgubić, ale Krokus się na to uparła. Ona też kiedyś próbowała, tylko że on śledził ją wtedy z dołu, a ona skakała po gałęziach, próbując jakoś mu zwiać. Więc cętkowana po prostu dalej podążała za nim, kicając po gałęziach niczym rasowa wiewióra. Kocur po jakimś czasie zatrzymał się, po czym położył mysz pod łapy.
- Przestaniesz za mną skakać? - warknął w jej stronę zachrypniętym głosem.
- Nie. Bo wiesz, to mój teren - miauknęła. - tutaj żyje moja rodzina. Więc mogę sobie skakać gdzie chcę - rzekła z uśmiechem, po czym poruszyła kuperkiem, przygotowując się do skoku na kolejną gałąź, który następnie wykonała. Spojrzała w dół na Pędzącego z zadziornym uśmiechem na pyszczku.
- To czemu mnie nie przegonisz? Boisz się, czy chcesz powspominać? – prychnął nocniak, siadając pod drzewem.
- To drugie - miauknęła, schodząc na nieco niższą gałąź, lecz dalej zachowując dystans.
- A co niby ja i ty mamy wspominać? Spotkałem cię w lesie i nawiałaś. Koniec historii - ziewnął, przecierając zmęczone oczy łapą.
- Tak. Ale teraz mamy okazję to powtórzyć. Tylko role mogą się odwrócić – wymruczała, dzieląc się z nim swoim tokiem myślenia, schodząc jeszcze niżej.
- Pytałem ciebie czemu mnie nie przeganiasz, to odpowiedziałaś, że zebrało ci się na wspominki. Teraz jednak chcesz mnie zaatakować? – Czekoladowy obserwował jej ruchy z uwagą. - Zazdrościsz mi myszy?
Prawie prychnęła na to, ale się powstrzymała. Czemu klanowe koty uważały, że samotnicy ciągle głodują bardziej niż oni? Mama mówiła jej o opiniach o zostaniu samotnikiem, jakie panowały w klanach. Czemu oni sądzili, iż było tak źle? A no właśnie. W ogóle nic nie wiedzieli o życiu takich jak ona. Nie rozumieli, jaką krzywdę wyrządzili im zabierając ich od matki. Gorycz i wściekłość na to, co stało się już dosyć dawno temu z perspektywy młodej Krokus, dalej siedziało w jej sercu. Dlatego nie zamierzała zostawić Pędzącego samego, oj nie.
- Czemu miałabym? Moja rodzina jest duża, jest nas już aż ośmiu, nie potrzebujemy czyjegoś jedzenia, mamy dostatek własnego. - miauknęła. Kocur uśmiechnął się pod nosem.
- Mój klan jest liczniejszy. - miauknął tylko, wstając. - Skoro jesteś taka niechętna, to wracam. - Podniósł mysz z ziemi, po czym skierował kroki na tereny nocniaków. Szedł wolno i ociężale, mając gdzieś wywiniętuchą. Kot wiewiórka postanowiła cichutko niczym myszka zejść z drzewa. Zaczęła się skradać w stronę Pędzącego Wiatru, chcąc się do niego podkraść i go wystraszyć. Nagle wrzasnęła tuż obok niego:
- BU!
Starszy podskoczył, bo udało jej się go wystraszyć. Mysz wyleciała mu z pyska, a ciało odruchowo skuliło. Miała ochotę parsknąć na to ze śmiechu. Zabawnie było tak go straszyć i denerwować!
Czekoladowy już po chwili się jednak wyprostował, posyłając jej wrogie spojrzenie. Mogła zauważyć, że jego pysk się zmienił, bo szpeciła je paskudna blizna, zaczynająca się na głowie, a kończąca na policzku. Co mu się stało? Nie wiedziała. Ale bardziej skupiła się na jego późniejszym pytaniu.
- Czego?
W odpowiedzi zachichotała. A może chciałby się pobawić inaczej?
- Berek! Goń mnie! - miauknęła, pacając go łapą i odskakując kilka susów dalej.
Tymczasem wojownik spojrzał na nią jak na świruskę. Nie ruszył za nią. Położył po sobie uszy, biorąc w pysk mysz i szybciej kierując łapy ku granicy.
Zwiodła się. Nie chciał tak się bawić? To zabawią się inaczej.
Podbiegła do niego jak strzała, po czym siłą przygniotła do ziemi. Nachyliła się do jego ucha.
- Robisz mi przykrość, wiesz? Chciałam się tylko pobawić z tobą.
Ten natomiast zaskakująco leżał, patrząc tępo przed siebie. Słysząc jej głos, zerknął na kotkę, wybuchając śmiechem.
- On umarł. – rzekł, co totalnie zbiło ją z tropu - Już się z tobą nie pobawi.
Zrobiła zdziwioną minę, po czym spytała go:
- Kto niby umarł? O czym ty gadasz? – zadała pytanie z zaskoczeniem wymalowanym na pysku i słyszalnym w głosie.
- Pędzący Wiatr – czekoladowy przekrzywił bardziej głowę, by lepiej ją widzieć. - Gdyby żył, na pewno z chęcią za tobą by pobiegł. Pobawił. Mnie boli zbyt na to głowa.
- Co. Przecież ty nim jesteś. Nazywasz się Pędzący Wiatr. – mruknęła, nie rozumiejąc, o co chodzi - uderzyłeś się w głowę, czy jak? Zaśmiał się ponownie.
- Nie. Nie uderzyłem się. Powiedzmy, że on... miał nieprzyjemny wypadek. Był w Klanie Burzy. Zajęcza Gwiazda ugościł... dość... krwawo. Przestał istnieć. Teraz jestem ja.
- Aha... - mruknęła zdezorientowana - a...teraz kim jesteś? – spytała, bo ta kwestia ją bardzo zaciekawiła. Skoro... nie był już dawnym sobą, czyli Pędzącym Wiatrem, to kim u licha był?
- Jestem... Rybka. To moje imię. Puścisz mnie? Dość często na mnie w taki sposób leżą, więc nie robi to na mnie wrażenia, wiesz? Nie wiedziała, jednak odparła:
- Wiem. Ale chcę cię tu zatrzymać, Rybko, bo fajnie się z tobą rozmawia. Nie powiem, ciekawie - miauknęła. - jak tam moja siostra? - spytała, wymawiając to pytanie z obrzydzeniem. Ta plugawa zdrajczyni rodziny…czemu ona o nią pytała? Czemu czuła potrzebę dowiedzenia się, czy nic liliowej nie jest? Czemu dalej tak dobrze wspominała te wspólnie spędzone w kłodzie chwile, i myślała o niej jak o siostrze? Nie miała pojęcia.
- Dobrze się spisuje. Nie została jednak nadal wojowniczką. Nie znam jej zbyt dobrze. Kilka razy rozmawialiśmy – miauknął syn Malinowego Pląsu, całkowicie rozluźniony.
Dziwiła ją postawa kocura. Serio, nic się nie bał? Nic a nic? Jakim cudem? Mogła go przecież mocno przycisnąć i zacisnąć zęby na karku, miała sposobność, miała okazję, a ten miał to kompletnie gdzieś.
- A w klanie też cię nazywają...Rybką? Skąd wziąłeś to imię, tak w ogóle? – dopytała.
- Tak, chociaż tam muszę nosić wojownicze miano... Nadano mi je w Klanie Burzy i tak jakoś... przylgnęło. Nie przeszkadza mi ono. Jest... cudowne... dźwięczy mi w głowie od wielu księżyców. Trudno się przestawić – zamruczał.
Ona odmiauknęła po prostu dalej zdezorientowana takim…nietypowym zachowaniem kocura.
- Aha...a czemu akurat Rybka? To pewnie popularne imię u rybojadów i pływaków - mruknęła.
- Niezbyt. Tylko ja noszę je w klanie. A czemu mi je nadał? Bo kojarzy się z Klanem Nocy, to jasne. Miało być prześmiewcze, gdy burzacy trzymali mnie w niewoli. Mój kolega co do nich trafił nazywał się Pchełka. Niestety... porzucił je, gdy wrócił do domu. A szkoda. Było zabawne.
- Twoje też jest - parsknęła. - no i jak tam było w Klanie Burzy? Co ci robili? – spytała.
- A co cię to interesuje? Chcesz tam trafić? Proszę bardzo. Przyjmą cię z otwartymi ramionami i nadadzą nowe miano.
- Tia. Już to widzę. Ja, jako burzak, hehe - zaśmiała się. Chciała by się jednak...trochę zabawić. Zaczynało jej się nudzić, a za gadanie o dołączeniu do Klanu Burzy podziękuje. Dostrzegła kałużę obok. - hm...może przetestuję...czy dalej pływasz jak prawdziwy nocniak? - spytała, przesuwając silnym ruchem łapy jego cielsko tak, aby głowa zwisała mu prosto nad najbliższą kałużą. Na to kocur spiął się cały, po czym kopnął ją w brzuch, wyrywając się z jej uścisku. Nareszcie jakaś reakcja!
- ZOSTAW MNIE! - wrzasnął, drżąc na całym ciele. - CHOLERNA SAMOTNICZKA! NIE JESTEM TWOJĄ ZABAWKĄ DO TESTOWANIA! ANI SIĘ WAŻ! PRZEZ CIEBIE ON NIE ZNIKNIE! ZAWSZE BĘDZIE, ZAWSZE!
Jaki on? Nie wiedziała, ale podobało jej się, że w końcu jakoś zareagował na to co robiła. Skoczyła na niego ponownie. Przygniotła znów do ziemi. - Nie chciałeś ze mną zagrać w berka... - miauknęła smutno, niczym kocie, pociągając nosem, dalej jednak trzymając jego głowę nad taflą, bo nie była pewna, czy to był dobry pomysł. Strasznie się szamotał. Co, bał się wody czy jak?
Czekoladowy w odpowiedzi zawył jak zarzynane zwierzę. Śpiące ptactwo poderwało się do lotu z pobliskiej gałęzi. W takim tępie to Wypłoszy zwierzynę z całych terenów swojego klanu i terenów niczyich aż do granicy miasta. Wojownik zaczął się szarpać i wić, wpadając w istny szał. Dość zaskoczona i przerażona, patrzyła i słuchała, jak wrzeszczy, trzymając go.
- ZOSTAW MNIE! ODEJDŹ! JA NIC NIE WIEM! NIE WIEM! NIE DO WODY! NIE! - darł się jak opętany.
- Czego nie wiesz? - spytała zaciekawiona. O co mu kurka chodziło? Co, oszalał czy jak?
Szkoda, iż nie wiedziała, jak wiele racji było w tym stwierdzeniu.
Użarł ją w łapę, wbijając kły aż do mięsa, na co syknęła z bólu zadanego przez niego. Odepchnął burą od siebie mocnym kopniakiem, po czym wleciał w kałużę, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Od razu się poderwał i dał nogę. Ona natomiast pobiegła za nim.
- Teraz chcesz się bawić! Mówiłam, że będzie odjazd! Mokry berek! - wrzasnęła, pędząc za nim niczym wiatr. Z jakiegoś powodu dalej chciała bawić się z Rybką, a raczej Rybką. Wspomniany natomiast szaleńczo biegł przed siebie, próbując ją zgubić. Pędził prosto przed siebie, podczas gdy ona deptała mu zacięcie po piętach. Rybka dotarł do granicy, przebiegając przez nią. Krokus natomiast zahamowała na linii zapachowej, bo nie chciała mimo wszystko przekroczyć granicy terytorium rybojadów, po czym zawołała za Rybką.
- Ej! To nie feir! – po sekundzie dodała - Do zobaczenia, Rybko~! - miauknęła. - Rybka lubi pływać!
Ten zatrzymał się, sycząc na nią. Zjeżył sierść.
- Nie lubię cię - warknął w jej stronę. - Zapamiętam to sobie. Pożałujesz.
W odpowiedzi zachichotała, ale cofnęła się o krok.
- Do następnej kałuży, Rybko! – miauknęła głośno w jego stronę, tak, by na pewno usłyszał.
Czekoladowy wojownik zacisnął pysk, po czym odbiegł.
Szkoda, iż nie wiedziała, jak wielkim błędem okazała się później akcja z kałużą.
***
jakiś czas później
Była dość wczesna pora. Bylica, Błotniste Ziele, Fiołek, Deszcz, Skowronek, Wypłosz, Skaza i ich nowa siostra Blanka, zamknięta w dziurze, zaczynali swój dzień. Jeszcze nie wyszli na polowanie. Każdy siedział gdzieś koło ich wierzby, zajmując się swoimi sprawami, poza oczywiście byłą pieszczoszką, która siedziała w dziurze w ich norze. Fiołek dłubał sobie pazurem między zębami, Skowronek siedziała na drzewie obserwując z góry, jak liście z niego spadają, Deszcz spokojnie zajadała nornicę, Błotniste Ziele siedziała tuż obok matki burej, Wypłosz marudził Krokus nad uchem o treningu, podczas gdy Skaza bawił się szyszką.Czy tak wyglądało życie w klanie? Jedna wielka rodzina? Z opowieści matki wywnioskować się dało, iż nie. Ale czemu?
Nie dane jej było dalej rozmyślać. Nagle wszyscy postawili uszy na sztorc, i ze swoich pozycji zaczęli niuchać w powietrzu. Rybojady.
Po chwili Krokus z przerażeniem dostrzegła, jak wyłania się kilka kotów. Szukali kogoś.
I ona wiedziała kogo.
Szukali ich.
Przerażona prawie zachłysnęła się kłaczkiem, gdy ich dostrzegli. To byli…wojownicy. Było ich więcej niż porządnie wyszkolonych kotów w ich grupie. Do tego byli pełni chęci mordu. Przerażona matka wydała rozkaz do ucieczki, sama szybko wbiegła do nory, po czym chwyciła Blankę i wybiegła stamtąd. Za nią pobiegła cała reszta, w tym Skowronek taszcząca cielsko Wypłosza trzymając go za kark, oraz Deszcz popędzająca Błotniste ziele i dbająca, by mała nieporadna samotniczka nie wpadła na jakieś drzewo podczas ucieczki.
Łapy burej również szybko gnały przez las, napędzane strachem, gdyż wiedziała, kogo najbardziej będą chcieli.
Ją.
Słyszała za sobą warki i krzyki nocniaków. W tłumie czuła, że był Rybka. Musiał tam być
Ona…
Naraziła ich rodzinę…
na śmierć.
Na śmierć.
I zaraz mogła sama umrzeć.
Te słowa dudniły w jej uszach, gdy z każdą chwilą przyspieszała, próbując zgubić ogon. Zwinnie przemieszczała się. Chciała ich zgubić. Tak bardzo chciała, by to się skończyło. Tak cholernie się bała. Bała się, iż ją złapią. Zrobią jej coś. Zaciągną z powrotem do klanu. Rybka wymierzy na niej swą zemstę.
Ze łzami w miodowych oczach, które znikały z jej pyska tak szybko jak się pojawiały, z powodu biegu i pędu powietrza, uciekała za rodziną.
Dostrzegła majaczący budynek z dużym ogrodem i to, jak wspina się na jego płot matka. Cała reszta, zdyszana, zrobiła to samo, choć niektórym nie było łatwo to zrobić.
Kiedy wszyscy już ustali w ogrodzie, zaczęli nasłuchiwać.
Nie słyszeli nikogo.
Kolejne uderzenia serca w napięciu, z kołaczącymi sercami. Wszyscy siedzieli cicho, przestraszeni.
Ale wszystko ucichło.
Zaczął zapadać zmierzch. Po rybojadach nie było śladu. Ale ona i tak wylewała w ciąż potoki łez z oczu, a gdy matka dała sygnał, iż chyba już jest bezpiecznie i nie dotarli za nimi aż tak daleko, Krokus rozpłakała się do reszty. Wodospad łez lał się z jej ślipi. Matka spojrzała na nią.
Wszyscy byli przygnębieni, zmęczeni i z sercami bijącymi szybciej niż pszczoła przylatywała do miodu, ale niezrozumiałe pomruki, które wydawała bura i jej mocne chlipanie, zwróciły uwagę. Błotniste Ziele cicho podeszła do cętkowanej.
- J-j-już wszy-wszystko do-dobrze – wyjąkała samotniczka, starając się ją pocieszyć. Krokus w odpowiedzi wybuchła tylko większym płaczem. Nie było dobrze. Spaściła. Naraziła ich na tak ogromne niebezpieczeństwo. Mogli tam zginąć. Przez nią. Przez nią i jej głupotę. Poczuła na sobie lustrujące ją spojrzenie matki. Spojrzała na nią przez zamglone z powodu łez oczy, widziała tylko rozmazaną sylwetkę błękitnej, ale czuła to.
Srebrna patrzyła na nią.
I to patrzyła jakby przeczuwając, iż to nie jest tylko strach przed niespodziewanym atakiem.
- K-kochani, przejdźcie na drugą stronę ogrodu. Muszę pogadać z Krokus w cztery oczy – mruknęła matka, co wywołało dodatkowe pociągnięcia nosem burej i większy atak paniki.
Była okropna. Okropna. Okropną siostrą, okropną członkinią grupy, a co najważniejsze – okropną córką. Zawiodła. Zawiodła własną matkę, choć tak się starała tego nie zrobić.
- Krokus.
Słysząc głos matki zacisnęła ślipia. Tak mocno, że aż ją to bolało. Jej pysk wykrzywił się w szlochu. Nie podeszła jednak. Bała się. Bała się tego, co odpowie Bylica na to, co zaraz miała jej powiedzieć.
- T-t-t-to j-j-j-je-jest mo-m-mo-moja wi-wi-win-wina…d-d-d-drażni-żniłam…go… - łkała.
- Kogo?
- P-p-p-p-pędzący…W-w-w-wiatr…s-s-s-s-spotkałam g-g-go na g-g-g-granicy…i-i-i-i… przy-przy-przytrzymałam g-g-g-go na-nad ka-kałużą. O-on…m-m-m-mówił żebym przestała…p-p-puściła g-g-go…wpadł w p-p-panikę – z jej pyska wydobył się jej własny, paniczny bełkot i szloch – o-o-on im pe-pe-pew-pewnie po-powiedział…t-t-t-to…m-m-m-m-mo… - nie mogła tego wykrztusić z siebie. Gardło jej się ściskało, iż omal nie mogła mówić – mo-j-j-ja wi-wina…
- CO?! – wrzasnęła jej matka, na co bura się aż skuliła pod łapami kocicy, jeszcze bardziej rycząc – I NIC NIE POWIEDZIAŁAŚ, IŻ SPOTKAŁAŚ GO NA GRANICY I NASTRASZYŁAŚ?! CHOCIAŻ WIEDZIAŁAŚ, ŻE TO SĄ NOCNIAKI, ŻE ONI CIĘ PORWALI, ODEBRALI MI?! PRZETRZYMYWALI PRZEZ TYLE KSIĘŻYCÓW?
- J-j-j-j-ja n-n-n-nie wied-wiedziała-łam…ż-ż-ż-że t-t-t-t-to t-t-t-tak…w-w-w-w-wyjdzie… - wychlipiała przez łzy. Miała rację. Była najgorsza. Zawiodła ją. Zawiodła matkę.
Starsza przeszła z furii w kamienny wyraz pyska. Podeszła do młodszej kotki. Jej łapa z wysuniętymi pazurami uniosła się. Cętkowana przygotowała się na cios. Jednak zamiast tego poczuła na głowie delikatny dotyk. Pazury Bylicy schowały się. Kotka drżąc i płacząc leżała pod jej łapą, czekając na swój niechybny los córki marnotrawnej. Koniec. To był jej koniec.
- To nie jest twoja wina. Ja też potrafię nie pomyśleć, zanim kogoś spiorę lub zrobię jakąś głupotę… - mruknęła starsza, przyciągając ją do siebie.
Ale ona nic nie rozumiała.
Bylica…nie była zła?
Ona nie była zła.
I nadal ją kochała.
Lament wydał się z łkającej, kiedy wtulała się w srebrne futro jej matki, mocząc je własnymi łzami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz