Zerwał się na łapy, lecz ból uniemożliwił mu pełne wstanie. Tylne kończyny wygięte żałośnie leżały wciąż na ziemi. Rozejrzał się zdezorientowany. Był w swoim legowisku. Ostatnie co pamiętał to Krucze Futro. Ona zabiła. Zamordowała Ptasi Jazgot z zazdrości. Była chora. Niezdolna do życia w społeczeństwie. Psychiczna. Nie mógł pozwolić tu nadal przebywać. Nie miał pewności co dalej uczyni. Chciał ruszyć w stronę wyjścia. Niezgranym ruchem zaczął się tam gramolić. Lecz czarne łapy zablokowały mu przejście.
— Jesteś taki uroczy. — odparła kotka, wpatrując się w niego. — Muszę niestety ci pokrzyżować plany, Niezapominajku. Wiem, że chciałeś dla naszego klanu jak najlepiej. Nie martw się. Naprawię go dla ciebie. Dla nas. Dla naszych kociąt. — oznajmiła, dotykając łapą brzucha.
Lider pokręcił łbem.
— Co? — wydał jedynie z siebie, nie rozumiejąc jak daleko zaszły fantazje tej maniaczki.
Nigdy nie dotknął jej w ten sposób. Nie miał zamiaru. Nie chciał. Nie po tym co mu zrobiła Złotej i Ptasiej.
— Jak mogłeś zapomnieć? — miauknęła z udawanym smutkiem. — Możesz mi nie wierzyć, Niezapominajku. Lecz za dwa księżyce zostaniesz ojcem. Zawsze wiedziałam, że będziesz dobrym rodzicem. — mruknęła, ocierając się o kocura.
Skrzywił się, próbując odsunąć, lecz nie pozwoliła mu na to. Złapała go za łeb i zbliżyła do swojego brzucha.
— Słyszysz je?
Pokręcił łbem.
— Jeszcze je pokochasz, zobaczysz. Jeśli nie, nie tylko tylne łapy będziesz miał złamane. — oznajmiła, liżąc czule kocura po łbie. — Przygotuj się, bo jutro wielki dzień.
Źle się czuł po przyniesionej przez Krucze Futro rybie. Świat wirował, a Niezapominajek zdawał się i z nim. Nieustanne kołysania, jak i drżenia sprawiały, że i jego żołądek powoli nie dawał rady. Ostre i jaskrawe kolory docierały do jego ślip, by równie szybko się oddalić. Zdawało mu się, że starały się mu coś przekazać, lecz wciąż uciekały. Nie mógł za nimi nadążyć.
— N-nieee... n-niee... — miauczał, widząc jak te znów się oddalają.
Czarna plama wlała się na scene. Rozlała, zasłoniła większość świata. Pachniała ostro. Niczym stare kłęby traw. Mamrotała nieznane mu zaklęcia. Wraz z nią wyjawił się drugi kształt. Biel przecięta szarością. Szarością w cętki. Małe tańczące kamienie. Pomarańcz zbliżył się do jego pyska. Nie wytrzymał. Zwymiotował.
— Fa... czn-nie... n... e... wy... da... t-t... na... le... ej — przerwany komunikat dodarł do jego uszu.
Próbował odnaleźć mówiący przedmiot, lecz świat postanowił znów zawirować.
Mdłości nie chciały go opuścić. Serce biło nieprzyjemnie szybko. Zimne dreszcze przeszywały go z każdym uderzeniem serca. Czuł się jeszcze gorzej niż ostatnio.
— Masz. Leki od Muchomorzego Jadu. — miauknęła Krucze Futro, przytulając się do niego.
Nie miał siły uciekać. Spojrzał jedynie zmęczony na nieznane mu rośliny. Nie miał siły jeść. Było mu zbyt niedobrze.
— Może zdrzemniesz się, Niezapominajku. — zaproponowała kotka. — W końcu jesteś taki chory. Ciężko chory. Mój biedaku. Nie możesz się przemęczać. — zamruczała, głaszcząc go łapą.
Niechętnie zgodził się z kotką. Nie miał już dłużej siły trzymać powiek. Pozwolił im opaść.
Leżał skulony w dole. Promienie słońca dochodziły do wejścia, lecz nie zapuszczały się dalej. Nie dziwił im się. On także wolałby pozostać tam. Już wielokrotnie próbował. Lecz dziura pomimo niewielkich rozmiarów z krzywo zrośniętymi łapami była zbyt potężnym przeciwnikiem. Sam nie wiedział ile księżyców już tu spędził. Widział jedynie światło tańczące na suficie legowiska. Nic poza tym. Wilgoć ziemi oraz szum rozmów przekonywał go, że wciąż jest blisko jeziora. Lecz poza tym nic nie wiedział.
— Tak... Wypuścili mnie — miauknął spięty głos. — Ich lider nie żyje...
Znał go. Serce zabiło mu szybciej. Pędzący Wiatr żył. Wrócił. Więc i Rudzikowy Śpiew był w obozowisku?
— Zabiłeś go? — ostry głos Kruczej przepytywał wojownika.
Chciał wstać. Zerwać się do wojownik. Wezwać. Krzyknąć. Lecz mech w pysku skutecznie mu to uniemożliwiał. Spętała go niczym zająca. Pozostawiła na śmierć. W dole. Z połamanymi łapami i zakneblowanego. Mówiła, że to z miłości. Co noc przychodziła i dotykała go. Nie wytrzymywał. Z każdą nocą było coraz gorzej. Miał dość, lecz był kompletnie bezsilny.
— Nie. To nie moja sprawka, chociaż kilka razy tego próbowałem... — odpowiedział Pędzący.
— Jasne. Masz mnie za głupią, Pędzący Wiatrze? Czy może wolisz by się do ciebie zwracać Rybka? — prychnęła. — Słyszałam wszystko. Zdradziłeś nas, a teraz ze mnie kpisz?
Nie wierzył w co słyszał. Pędzący Wiatr nigdy by ich nie zdradził. Był synem jego mentorki. Wnukiem Jesionowej Gwiazdy. Niezapominajek nie był wstanie uwierzyć, że ten obrócił się przeciwko nim.
Pisnął żałośnie, kuląc się w dole. Nie miał szans na ratunek. Nie teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz