Prześledził wzrokiem ucznia i jednocześnie syna, gdy ten, nie odpowiadając mu, obrócił się i ruszył w kierunku swojego legowiska. Właśnie. Swojego. Podobało mu się, że Chłód wreszcie zaczął się przystosowywać do nowego otoczenia. Ale co było irytujące, to fakt, że opierał się manipulacjom. Nie dawał się okłamywać, nie szedł ślepo jego ścieżką. Ale mógł się tego spodziewać. Był już w wieku uczniowskim i nie był tak łatwowierny jak kocięta, które można łatwo przekabacić na swoją stronę.
* * *
Wyszedł z legowiska, spoglądając na własne białe łapy. Przewrócił oczyma, widząc kątem oka jak Wielka Gwiazda przechadza się po obozie. Ruszył w kierunku uczniowskiego legowiska i wszedł do środka, zastając tam rudo-białą sylwetkę Chłodnej Łapy, którego boki wciąż unosiły się w głębokim oddechu. Omen uniósł brew, gdy na pysku śpiącego kota dostrzegł uśmiech.
— Kocham cię, Lśniący... — wymamrotał syn Rysiej Pogoni, niewybudzony ze snu.
— Co? — miauknął Mroczny Omen, zniesmaczony jego słowami. Kochał jakiegoś klifiaka? Za mało mu wrażeń?
Trącił go łapą, by go zbudzić. Wytłumaczy się mu z tego absurdu kiedy indziej. Trening czekał. Miał nadzieję, że po niezbyt przyjemnej nauczce Chłód przestanie pyskować i będzie robić to, co mu każe. Nie zamierzał się poddawać ani tchórzyć tak jak młodszy. Wychowanie kogoś, kto dorastał wśród Klanu Klifu, klanu, w którym rządziły koty słabsze i milsze od piecuchów Dwunożnych, zapowiadało się na trudne, ale wcale go to nie zrażało.
— Wstawaj, Chłodna Łapo. Już pora na szkolenie.
Uczeń wydał z siebie niezadowolony pomruk.
— Zimorodkowy Śnie, daj jeszcze minutke. Lśniący i ja mamy ważne... spotkanie...
Mroczny Omen podniósł brwi. Co to wszystko miało znaczyć?
— Jaki Lśniący? Wstawaj, do cholery. Nie mamy całego dnia. — miauknął. — Jesteś w Klanie Wilka, nie wśród Klifiaków.
Młodszy otworzył oczy i ze zdziwieniem spojrzał na vana, który go budził. Szybko dotknął ucha, ale wyczuł tam pustkę.
Zaniepokojony wstał.
— Nie śpię...
— Zatem chodźmy. — powiedział, ignorując jego niepokój. Nie miał na to czasu.
Miał nadzieję, że tym razem Chłód będzie miał wystarczająco oleju w głowie, by nie uciekać.
Zaprowadził go poza obóz, z daleka od granicy Klanu Klifu, żeby go nie kusiło. Gdy dotarli, skinął głową. Nie chciał używać teraz przemocy, więc liczył, że Chłód nie będzie go do tego prowokować.
— Będziemy ćwiczyć polowanie i skradanie. — miauknął. — Na pewno... Zimorodkowy Sen nauczyła cię już podstaw polowania, więc teraz będziemy to utrwalać. — skrzywił się, wypowiadając imię tego wstrętnego Klifiaka. Nie poruszył nawet tematu wczorajszego dnia, jakby nic się nie wydarzyło. Przyjemnie jednak patrzyło się na jego naderwane ucho. Zupełnie jak jego.
Zasługiwał.
Van kątem oka rozejrzał się po terenie. Po iglastych drzewach, które ich otaczały.
— Tak. Ćwiczyliśmy to. — potwierdził Chłodna Łapa.
— W takim razie na pewno wiesz, jak przybrać pozycję łowiecką. Pokaż mi, żebym był pewien, że to opanowałeś. — miauknął wojownik.
Uczeń przypadł do ziemi, tak jak uczyła go Zimorodkowy Sen. Tyłek nisko, łapy ugięte, brzuch nieszurający po ziemi.
Mroczny Omen spojrzał na kocura, oceniając wzrokiem jego postawę. Wydawało się, że dobrze sobie radził. Zatem mógł przejść do następnych ćwiczeń.
— Zawęsz w powietrzu i powiedz mi, co czujesz. — polecił, obserwując go uważnie.
Chłodna Łapa zgodnie z poleceniem zawęszył, przymykajac oczy. Czuł jednak smród wilczaków, który maskował wszystkie inne zapachy. Polowanie na takim terenie było dla niego ciężkie.
— Czuje koty. Klan Wilka. Pewnie tu szczacie... — parsknął.
Mroczny Omen machnął ogonem. Wcale mu nie było do śmiechu, za to z przyjemnością załatwiłby mu jeszcze jedną bliznę za takie słowa. Postanowił jednak darować to sobie, żeby nie szkaradzić kocura zbyt bardzo. Miał być posłuszny, ale nie niepełnosprawny.
— Jesteśmy na treningu, więc czy jestem twoim ojcem, czy nie, oczekuję, że będziesz traktował je poważnie. — odparł zimno. — Nie chcę być zmuszony robić to samo, co wczoraj.
— To już nie można zażartować? Jesteś sztywny... — miauknął tylko, próbując znowu coś wyczuć. — Yh... może mysz czuje jeszcze...
— Mysz czy myszy? Potrafisz określić ich liczbę? — spytał, niezadowolony z postawy ucznia. Miał nadzieję, że uda mu się wybić mu z głowy tych tchórzów, których poznał w Klanie Klifu.
— Jedna? — Chłodna Łapa pokręcił nosem na boki. — Trudno stwierdzić... Musiałbym ją zobaczyć.— W takim razie spróbuj określić, skąd dobiega zapach. Wtedy ją zobaczysz. I pamiętaj, by nie wydawać zbędnych dźwięków i przybrać pozycję łowiecką.
Biało-rudy skupił się i ponownie przybrał pozycję łowiecką. Już chciał skierować kroki w stronę zapachu, gdy zamarł, kierując wzrok na ojca.
— Mam iść? Nie pobijesz mnie za to?
— Na bogów... Nie każ mi się denerwować. Nie chcę cię skrzywdzić. Nie bez powodu, synku. —
Chłód był... uroczy, gdy się mu nie stawiał, co nie zmienia faktu, że zbytnie wahanie czy strach to nie to, co chciałby, by czuł jego syn.
Uczeń udał się więc w stronę zapachu, ignorując totalnie ojca. Zawsze tak robił. Zbyt skupiał się na celu, przez co czasem zapomniał o mentorce.
Mysz jednak była niedaleko. Musiał mocno się skupić, by ją wychwycić znad kocich zapachów, ale się udało. Usłyszał jej ciche popiskiwania i zamarł. Była blisko. Krok za krokiem, zaczął się przesuwać, a następnie wyskoczył i... spudłował. Gryzoń odbiegł, a w nim zawrzała złość.
— No nie! Wracaj tu ty gnido mała! — syknął, zrywając się za nią do biegu.
Wojownik uśmiechnął się lekko, widząc jego napady gniewu. Też bywał sfrustrowany, gdy coś mu nie szło. Ale zazwyczaj to ukrywał... Chyba, że był z kimś sam na sam.
— Nie dogonisz jej. — stwierdził, ziewając. — już ją spłoszyłeś. Nie ma sensu jej gonić. Jest szybsza. Spróbuj jeszcze coś wytropić. W ten sam sposób.
Uczeń zatrzymał się słysząc jego głos. Potknął się i upadł, bo już by gnał dalej. Wstał i otrzepał się z ziemi.
— Mhr... dobra — prychnął, ponownie próbując coś wyniuchać. Nie szło mu jednak, przez co poprowadził ich na nowe tereny, gdzie udało mu się wyczuć kolejnego gryzonia. Ponownie zaczął się skradać i gdy był blisko, gdy miał już zaatakować. Zza krzaków wyszła dwójka śmiejących się wojowników.
Spłoszyli mu zwierzynę.
— CO SIĘ ŚMIEJECIE LISIE GÓWNA? DO OBOZU A NIE! STRASZYCIE ZWIERZYNĘ! — rudy van wydarł się na zaskoczone koty.
Mroczny Omen położył uszy. Cieszył się, że jego syn ma jaja, by na kogoś nawrzeszczeć. Jednak w tym wypadku... Mógłby się powstrzymać. I wykorzystać tą odwagę w inny sposób. Na przykład krzywdząc i mordując. Bardziej... Praktycznie.
— Przepraszam za niego. — dodał, chociaż w rzeczywistości był zadowolony, że syn na nich nawrzeszczał. — Jest trochę poddenerwowany. To jego drugi dzień tutaj. — wyjaśnił.
Zmrużył oczy, wpatrując się głębiej w sylwetki nadchodzących kotów.
Oset i Kość zmierzyli ich chłodnym wzrokiem.
— Utemperuj dzieciaka, Omen. Popsuł nam randkę. A wiesz, że jak jestem zła... to lepiej nie podchodzić. — miauknęła kotka.
— Słyszałem, że samotnik go pobił. Ha! I to ma być twoja krew? Słabeusz. Nasze kocięta są lepsze. — dodał Oset.
Mroczny Omen popatrzył się chłodno na tą dwójkę. Oczywiście musieli się obstawiać. Zawsze łazili razem. Idioci.
— Jest młody. Ma jeszcze dużo czasu, by się nauczyć. Nie ma zbyt dużych szans ze starszym od siebie kotem. — powiedział, zaciskając pazury na ziemi, by powstrzymać się od rzucenia się do gardła któremuś z nich.
<Chłód?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz