Walczył. Wciąż walczył, nie wiedząc, ile minęło. Próbował wyrwać się z cierni Mrocznej Puszczy, które z każdym ruchem, każdą myślą przytwierdzili go do przeklętego miejsca bardziej i bardziej. Nie mógł unieść łap, które z każdym przemijającym dniem zanikały głębiej i głębiej w smolistą nicość, która rozlewała się wokół niego. Był centrum mazi, która go pochłaniała. Okiem cyklonu, które nie mogło się uspokoić. Mimo silnej woli, którą jeszcze posiadał, nie potrafił się nawet ruszyć. Poniżające. Chciał tyle zrobić. Tyle osiągnąć. A gdy był już tak blisko, popełnił ten cholerny błąd, który rozgryzał jego serce na kawałki. Jak mógł? Jak mógł zaufać, że to pomoże? Zatracił się w planie, w oszustwach i intrygach, a będąc zmęczonym i niecierpliwym chwycił po najprostsze rozwiązanie. Rozwiązanie, które go zgubiło. Zgubiło ich wszystkich. Miał być światłem, jasną nadzieją na lepszą przyszłość, a zgasł przy pierwszej, lepszej okazji. Jak mógł się tak zatracić, że nie zauważył, kiedy pochłonęła go ciemność? Iluzja, której pragnął, wcale nie stworzona przez Hiacynta, a jego samego rozpłynęła się gdy tylko ciernie zakwitły w jego kościach. Nie zauważył ich, oślepiony chęcią pozbycia się tyranki, która nie zasługiwała na życie.
Dał jej godną śmierć. Żałował tego. Powinien zranić i pozwolić, by jej przeklęte cielsko rozłożyło się wraz z duszą. Gnijąc, pożerana przez larwy, już nigdy nie wróciłaby do świata żywych. Dlaczego był tak głupi? Winił się za jej powrót. Tak bardzo. Prawdą było, że sam nigdy nie dał jej odejść. Jej chora ideologia zawsze była zaszyta w jego pamięci, gdy próbował rozszyfrować, co popchnęło ją do tego wszystkiego. Co sprawiło, że stała się tym, czym była nawet podczas ostatnich chwil życia. Czy gdyby odpuścił… gdyby pozwolił by zniknęła, bez rozrywania jej psychiki na części pierwsze, coś takiego nigdy by się nie stało?
Na co on liczył? Szczęśliwe zakończenie, jak w opowieściach rozkładającej się w jego powoli gnijącej pamięci Plamki? Ananasika? Czy może tego, co usilnie próbował wpoić własnym kociętom, gdy jeszcze miał czas? Piaskowa Gwiazda odebrała mu najważniejszą wartość w życiu. Czas. Tak cenny, tak ulotny. Czas, którego już nigdy nie odzyska. Bolesna świadomość tego, że utracił coś na zawsze jedynie bardziej topiła go w czarnej brei. Jedynie czasem mógł spoglądać jednym okiem na to, co się działo w sercu Klanu Burzy. Przez własne oko, przyprawiając Piaskową Gwiazdę o ból głowy. Tylko wtedy mógł zobaczyć ukochaną rodzinę. Glinkę, Kamień, Wilczą, kociaki. I za każdym razem próbował chwytać te momenty, które zaraz spływały mu z łap, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie, które powoli zatruwało jego tonący w rozpaczy umysł. Jedynie czasem mógł zobaczyć więcej. Doznać więcej. Jednak rzeczywistość była wtedy zalana jego odczuciami, dekonstruując jej prawdziwe odebranie. Pamiętał śnieg. Marznące mu łapy, niosące daleko przed siebie, prosto na niebieskie ciało. Z jego pyska wypadały czerwone jagody śmierci, a z oczu spływała aż nadto znajoma, smolista ciecz, formująca się w krople, które spływały prosto pod łapy. Mimo zdeformowanej wizji, podświadomie wiedział, co się działo. Zabił. Zabił Sasankowy Kielich, rozdzierając własne gardło. Krzyczał ciszą tak głośno, z nadzieją, że ktoś usłyszy. Ktoś poda kocurowi odtrutkę i pociągnie Piaskową Gwiazdę do odpowiedzialności.
Nikt jednak nie zdołał usłyszeć jego ciszy. Cisza, która zamknęła jego pysk oblepiony jagodami już na zawsze, nawet w miejscu tak pogrążonym w martwej ciszy, że można by pomyśleć, że bardziej się nie da.
Pamiętał też moment, w którym zabrało mu dech. Moment, w którym umarła jego ostatnia nadzieja, gdy dzielił ból uciskanej przez Piasek w jego ciele Kamiennej Agoni. Przez kły, które stały się jednością z kłami tyranki czuł strach, stres i niemoc czarnej kocicy. Wszędzie, gdzie wgryzali się z Piaskową Gwiazdą pryskała czarna ciecz. Wszędzie ta sama, podążająca za jego umysłem smoła. Gdy Kamień od uderzenia straciła przytomność, a Piasek zbliżyła się i ujęła jej kark w pysk, próbując uciec od obezwładniającego żalu i bezsilności, Zając zapłakał, jednak zamiast łez, jego zielone ślepia objęła ciemność zabierając mu źrenice. Dławiąc się nią, ciemność pozbyła się również jego oddechu. Wizja zniknęła, kończąc się na rozpływającym się w smołę czarnym pysku nieprzytomnej Kamiennej Agonii. Znów wrócił do pułapki, w której znajdował się od zabrania mu ciała.
Wyszczerbionym umysłem mógł się tylko domyślać, co Piaskowa Gwiazda jej dalej zrobiła. Jego ciałem. Ciałem, którego dłużej nie chciał. Nie po tym, co Piasek z nim zrobiła. Jak mogła zabrać im coś tak drogiego, jak nadzieja? Wiedział, że zniszczyła Kamień. Czuł to przez jej ciało, jej wnętrze które otwierały przerażone zielone oczy. Od tamtego momentu nie potrafił dłużej wziąć wdechu. Nie potrafił wypuścić powietrza z płuc. Płuc, w których nie było już ani jednego haustu.
Aż w końcu, stracił i wizje. Stracił ostatnią deskę ratunku, która pomagała mu nie stracić resztek świadomości. Nie stracić tego, kim był. Zaczął… zapominać. Nawet Hiacynt, który od czasu do czasu przyszedł wytknąć mu jego wspaniałe, heroiczne decyzje przestał przychodzić. Cisza zalała jego uszy, a ciernie opływające jego krwią odebrały czucie w łapach. Nie czuł już nic. Wiatr nigdy nie wiał w tym miejscu, żaden zapach nie docierał do jego nosa. Pozostał mu jedynie wzrok. A i to Miejsce Gdzie Brak Gwiazd powoli mu odbierało. Wszystko wyglądało tak samo. Gdzie obracał łeb w poszukiwaniu czegokolwiek, tam widział jedynie morze smoły.
— Morze. Kiedyś Klan Burzy mieszkał na zupełnie innych terenach. Klan Klifu miał wtedy dostęp do morza. Widziałem je może raz, jednak nigdy nie zapomniałem tego widoku… — stary, poczciwy Narcyzowy Pył pozbawiony pyska obdarowywał kocięta swoimi wspomnieniami. Jedynie jego oczy błądziły po kociętach ciepłym spojrzeniem. Zajęcza Gwiazda, oparty o próg starszyzny, słuchał z kocięca ciekawością co starszy miał do powiedzenia. Siła, a jednak spokój wody o której opowiadał zawsze starała się być bliska białemu kocurowi. Chciał doświadczyć morskiej bryzy, poczuć spienione fale na własnych łapach…
A teraz, gdy towarzyszyła mu tylko czarna toń i własne odbicie, gdy spoglądał w dół, nie czuł nic. Puste, zielone oczy, pozbawione źrenic spoglądały na niego z pewnym żalem. Nawet futro, białe ciało, nie stanowiło już jedności. Rozwiewało się na nieistnieniu wiatu, ciągnąć długimi strunami w jednym kierunku. Co jakiś czas, urywały się, by zniknąć w nicości.
— Wilcza? Przyniosłem ci jedzenie! — miauknął, z uśmiechem podchodząc do osiwiałej kotki. Ta powoli odwróciła ku niemu łeb, a jej pysk błyszczał jedynie jednym, pomarańczowym ślepiem. Nie miało wyrazu, jak reszta pyska. Właściwie to reszta nie istniała. Czerń nicości zlewała się z futrem kocicy. Oprócz czarności jej futra, samo otoczenie nawet nie zająknęło się szarością. Żywe barwy aż biły po oczach, kontrastując z Wilczą Zamiecią. Jedynie jej ślepie, tak jasne, tak żywe odgradzało się od futra. Biały widząc, jak kocica zabiera piszczkę tylko obdarował ją szerszym uśmiechem. Wszystko było takie… przyjemne. Cieszył się ciepłem słońca na grzbiecie, cieszył zapachem unoszącym się w powietrzu. Więc dlaczego jedno oko Wilczej Zamieci nie wywoływało u niego niepokoju? Mógłby przysiądź, że jak ostatnio ją widział, miała dwa. A jednak uśmiech czy spokój nie został w żaden sposób zmącony.
— Dziękuję, Zajączku — miauknęła, a skupiwszy się na kolorze jej ślepia nawet nie zauważył, kiedy przestało być okiem, a stało się złoto-pomarańczowym środkiem trzymanej w łapach stokrotki.
— Kocham cię, Zajączku, wiesz? — gdy uniósł łeb, wyraźny uśmiech Gliny odstawał na tle rozmytej przestrzeni. Jego głos przyjemnie łaskotał uszy Zająca, gdy biały kocur nachylił się, by zetknąć się nosem z niebieskim. Przy dotknięciu zauważył, że przy uchu Glinki wyrósł niewielki kwiatek. Sam zaplótł się w futro, ozdabiając okrągłą mordkę ukochanego.
— Kocham cię — powtórzył Gliniane Ucho, a gdy Zając mruknął, przed jego łapami pojawił się niewielki kocurek, z tym samym kwiatkiem u uszka. — Kocham cię, tatusiu! — tycia łapka dotknęła białego nosa.
— Ja też cię kocham, Rzęsku — zamruczał. — Gdzie twoja siostra?
Wypowiedziawszy to, obejrzał się za siebie, w miejsce, gdzie wskazał jego synek. Zobaczył Mak, dorosłą wojowniczkę, biegnącą przed nim. Próbującą kurczowo coś dopaść. Biały przekrzywił łeb, zaniepokojony. Kiedy tak wyrosła? Pamiętał ją jako małego, nieuczesanego szkraba. Gdzie tak pędziła, wyrywając wysuniętymi łapami trawę z podłoża?
W końcu, i to dziwne wspomnienie uleciało z ciszą. Jak wszystkie, budujące białego kocura. Czuł, jak smoła połyka jego nozdrza. Jak dostaje się do martwych płuc, jak zalewa jego pysk i żyły.
Zniknął.
Nie czując nic, pochłonięty przez ów nicość, chwilowo stał się z nią jednością?
Chwilowo?
O chwili można mówić tylko, gdy czujesz na karku upływający czas. Gdy potrafisz określić go, spoglądając na gwieździste niebo czy wędrujące słońce. Mierząc czas w przebytych krokach, oddechach. Po odebraniu tego wszystkiego, po pozbyciu się każdego wspomnienia do którego możesz wrócić, każdej myśli budującej twoją postać, czas zanika. Przestaje być istotny. Tak więc znikają bicia serca, minuty, godziny, wschody słońca, księżyce, wiosny, zimy i chwile. Tak niegdyś cenne, wszystko rozpływa się w jedność, uciekając przez nieruchome palce.
Wtem, czyjaś łapa rozbłysła w ciemności. Oddała źrenice, tchnęła dech w pierś i otuliła w wstęgi wspomnień. A swoim obrzydliwym, zgniłym uśmiechem nadała kształt, którego Zając się nie spodziewał.
Zobaczył.
Zobaczył kotkę, która rozpuściła się niegdyś w jego pamięci.
— Kamień… — miał wrażenie, jakby usłyszał swój głos po raz pierwszy. Ta jednak była próżna na jego wołania.
— Za Króliczy Sus. Za brata. Za wszystkich, których zraniłaś swoją pieprzoną dyskryminacją, zdychaj w Mrocznej Puszczy! — warknęła spod przymrużonych powiek. Tak, przepraszał za to wszystko.
Pamiętał ten stan. Ten wzrok, to nastawienie. Sam taki był. Dokładnie to samo czuł, gdy zabijał Piaskową Gwiazdę.
Widząc błysk kłów, w zwolnionym czasie zobaczył piękno w śmierci. Pogodziwszy się z nią, zanim złapała go w swoje ramiona. Czując, jak przez ranę na szyji ucieka z niego życie, zrobił coś co powinien już dawno. Przeprosił. Szczerze, za wszystko, czym kiedykolwiek zranił czarną kotkę. Czując, jak łzy ich obojgu mieszają się z krwią na jego ciele, chciał ostatni raz się pożegnać. Unieść łeb i powiedzieć, by nie płakała. By nie obwiniała siebie za jego śmierć. Jego usta jednak zastygły, a gardło zamarło. Tak bardzo chciał jej jeszcze tyle powiedzieć, jednak jego oczy powoli gasły, a bicia serca zwalniały wraz z przerywającymi ciszę kroplami jego krwi.
Ostatni raz pozwolił się pochłonąć ciemności. Z niewypowiedzianymi słowami na ustach, pierwszy raz w swoim życiu przestał walczyć i oddał się w głębię wiecznej, obcej lecz tak dobrze już mu znanej nicości.
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.W Klanie Nocy
Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.W Klanie Wilka
Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.W Owocowym Lesie
Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.
jejku, żegnaj braciszku, byłeś cudownym kotem
OdpowiedzUsuń