*przed porodem*
Księżyc wędrował po niebie. Towarzyszące mu gwiazdy lśniły mocno. Błyszczały w jego blasku. Niczym ona przy Niezapominajkowej Gwiazdy. Nierozłączni i połączeni ze sobą. Jej wzrok powędrował w stronę legowiska lidera. Astrowy Poranek wraz z Tulipanowym Płatkiem rozmawiały nieprzejęte otoczeniem. Zafascynowane sobą nie widziały świata poza swoimi pyskami. Nieraz żałowała zatrudnienia ich. Zdawały się takie nieodpowiednie. Nieodpowiedzialne. Żyjące we własnej bajce. Zupełnie jakby nie dostrzegały rzeczywistości. Lub co gorsze wystrzegały się jej. Nie miały pojęcia jakie sekretu strzegły. Nie ufała im. Pewnie czaiły się na Niezapominajkową Gwiazdę. Pragnęły go, jego władzy i przywilejów. Darzyły pustym nic nie znaczącym uczuciem.
Niczym ta gnida Ptasi Jazgot.
— Możecie już odejść. — ogłosiła, podchodząc do nich pewnym krokiem.
Duży brzuch co rusz psuł jej wizerunek. Ocierał się o jej kończyny niezgrabnie. Wojowniczki spojrzały na nią, mamrocząc coś pod nosem i rozeszły się. Krucza prychnęła cicho. Nienawidziła polegać na innych. Nigdy nie wiedziała, kiedy te ją zawiodą. Lecz przez stan, w którym się znajdowała nie mogła więcej poradzić.
Weszła do środka. Mrok i cisza legowiska były orzeźwiające. Ominęła puste łoże, które niegdyś zajmował lider. Zbliżyła się do dołu.
— Oh, mój biedaku. — mruknęła, widząc zapłakanego kocura.
Niezapominajek znów próbował wyjść. Połamane pazury u przednich łap dowodziły o jego nie powodzeniu. Podobnie jak pysk żałośnie wykrzywiony. Nienawidziła go takiego. Słabego. Pełnego lęku. Lecz była wyrozumiała. Przechodził trudny okres. Ciężko chorował. Musiała się nim zająć. Uleczyć go. Uczynić znów sprawnym.
— Ci... — zamruczała, słysząc niezrozumiałe piski jakie z siebie wydawał.
Wzięła jedną z piszczek. Zapach kocimiętki unosił się z niej. Ziarenka maku obijały się o siebie w niej. Powolnym i ociężałym krokiem zeszła do kocura. Złapała go za pysk. Z zielonych ślepi płynęły łzy. Nie rozumiał. Był zagubiony. Zobaczył coś, czego nie powinien i nie potrafił zapomnieć. Wyjątkowo.
— Muchomorzy Jad mówił, że nie odzyskasz sił, jak nie będziesz jadł. — oznajmiła, przysiadając się do kocura. — Niezapominajku, proszę. Nie robisz tego tylko dla mnie. Cały Klan Nocy cię oczekuje. — zamruczała, ocierając się o niego.
Widziała, jak poddaje się. Zielone ślepia gasną. Oddech się uspokaja.
— Wyjdę ci mech z pyska. — mruknęła, uważnie go obserwując.
Ostatnie czego potrzebowała to krzyków w środku nocy. Wcześniej mogła zgonić to na Zdradziecką Rybkę, lecz ten teraz wymyślił sobie zmianę trybu życia. Nic nie chciało iść zgodnie z jej zamysłami. Niezapominajek wciąż pamiętał. Nie chciał jej ulec, jak niegdyś. Kacze Pióro nie chciał zdechnąć. Jeszcze mało czego Rudzikowy Śpiew musiał wrócić, zupełnie jakby nie mógł zostać tam. A Pędzący Wiatr stać się piszczącym idiotą.
Jak miała doprowadzić Klan Nocy do potęgi przy bandzie idiotów?
— W-wody... — słaby głos wyrwał ją z przemyśleń.
Spojrzała na wychudzonego kocura. Nie musiała już podawać mu grzybów, by medycy wciąż wierzyli w jego chorobę. Zmiękczałe mięśnie, chude łapy, wypadająca sierść. Sypał się w oczach. Gdyby nie utrudniał wszystkiego dawno by już go wypuściła. Lecz sam to komplikował nie chcąc zapomnieć. Nie chcąc jej wybaczyć.
Inaczej wszystko zepsuje.
— Już, już, Niezapominajku. — miauknęła, podając mu pod łapy mokry mech. — Lada dzień nasze kocięta przyjdą na świat. Nie możesz się doczekać? Zostaniesz ojcem. Chciałbyś je poznać?
Zmusiła go do pokiwania łbem.
— Urocze. Przyniosę ci je zaraz po porodzie. A może urodzę tu? Nie miałbyś nic przeciwko? — zapytała, wbijając w niego ostry wzrok.
Położył ulegle uszy.
— Tak się cieszę, Niezapominajku. — odparła z lekkim uśmiechem.
Chyba zbyt surowo go oceniła. Przywarła mocniej bokiem do kocura.
— Tak bardzo cię kocham, wiesz? — zamruczała cicho. — Obiecuję, że jeszcze będziemy szczęśliwi.
Niczym ta gnida Ptasi Jazgot.
— Możecie już odejść. — ogłosiła, podchodząc do nich pewnym krokiem.
Duży brzuch co rusz psuł jej wizerunek. Ocierał się o jej kończyny niezgrabnie. Wojowniczki spojrzały na nią, mamrocząc coś pod nosem i rozeszły się. Krucza prychnęła cicho. Nienawidziła polegać na innych. Nigdy nie wiedziała, kiedy te ją zawiodą. Lecz przez stan, w którym się znajdowała nie mogła więcej poradzić.
Weszła do środka. Mrok i cisza legowiska były orzeźwiające. Ominęła puste łoże, które niegdyś zajmował lider. Zbliżyła się do dołu.
— Oh, mój biedaku. — mruknęła, widząc zapłakanego kocura.
Niezapominajek znów próbował wyjść. Połamane pazury u przednich łap dowodziły o jego nie powodzeniu. Podobnie jak pysk żałośnie wykrzywiony. Nienawidziła go takiego. Słabego. Pełnego lęku. Lecz była wyrozumiała. Przechodził trudny okres. Ciężko chorował. Musiała się nim zająć. Uleczyć go. Uczynić znów sprawnym.
— Ci... — zamruczała, słysząc niezrozumiałe piski jakie z siebie wydawał.
Wzięła jedną z piszczek. Zapach kocimiętki unosił się z niej. Ziarenka maku obijały się o siebie w niej. Powolnym i ociężałym krokiem zeszła do kocura. Złapała go za pysk. Z zielonych ślepi płynęły łzy. Nie rozumiał. Był zagubiony. Zobaczył coś, czego nie powinien i nie potrafił zapomnieć. Wyjątkowo.
— Muchomorzy Jad mówił, że nie odzyskasz sił, jak nie będziesz jadł. — oznajmiła, przysiadając się do kocura. — Niezapominajku, proszę. Nie robisz tego tylko dla mnie. Cały Klan Nocy cię oczekuje. — zamruczała, ocierając się o niego.
Widziała, jak poddaje się. Zielone ślepia gasną. Oddech się uspokaja.
— Wyjdę ci mech z pyska. — mruknęła, uważnie go obserwując.
Ostatnie czego potrzebowała to krzyków w środku nocy. Wcześniej mogła zgonić to na Zdradziecką Rybkę, lecz ten teraz wymyślił sobie zmianę trybu życia. Nic nie chciało iść zgodnie z jej zamysłami. Niezapominajek wciąż pamiętał. Nie chciał jej ulec, jak niegdyś. Kacze Pióro nie chciał zdechnąć. Jeszcze mało czego Rudzikowy Śpiew musiał wrócić, zupełnie jakby nie mógł zostać tam. A Pędzący Wiatr stać się piszczącym idiotą.
Jak miała doprowadzić Klan Nocy do potęgi przy bandzie idiotów?
— W-wody... — słaby głos wyrwał ją z przemyśleń.
Spojrzała na wychudzonego kocura. Nie musiała już podawać mu grzybów, by medycy wciąż wierzyli w jego chorobę. Zmiękczałe mięśnie, chude łapy, wypadająca sierść. Sypał się w oczach. Gdyby nie utrudniał wszystkiego dawno by już go wypuściła. Lecz sam to komplikował nie chcąc zapomnieć. Nie chcąc jej wybaczyć.
Inaczej wszystko zepsuje.
— Już, już, Niezapominajku. — miauknęła, podając mu pod łapy mokry mech. — Lada dzień nasze kocięta przyjdą na świat. Nie możesz się doczekać? Zostaniesz ojcem. Chciałbyś je poznać?
Zmusiła go do pokiwania łbem.
— Urocze. Przyniosę ci je zaraz po porodzie. A może urodzę tu? Nie miałbyś nic przeciwko? — zapytała, wbijając w niego ostry wzrok.
Położył ulegle uszy.
— Tak się cieszę, Niezapominajku. — odparła z lekkim uśmiechem.
Chyba zbyt surowo go oceniła. Przywarła mocniej bokiem do kocura.
— Tak bardzo cię kocham, wiesz? — zamruczała cicho. — Obiecuję, że jeszcze będziemy szczęśliwi.
* * *
TW: bardzo drastyczne i chore sceny
TW: bardzo drastyczne i chore sceny
Nadszedł ten dzień. Nie zdążyła dojść do legowiska lidera. Zdradziła go. Złamała obietnicę. A on tyle dla niej wycierpiał. Była okropna. Paskudna. Karygodna. Zdradziła go, zdradziła. Piski rozległy się koło jej brzucha.
Czwórka kociąt wiła się w poszukiwaniu pokarmu. Kruczoczarne futro kocięcia błyszczało w blasku księżyca zakradającego się do kociarni. Otuliła kociaka czule. Wiercący się koło niej biały brat skąpany w czarne plamy był niczym Niezapominajek próbował wspiąć się na jej ogon. Uśmiechnęła się lekko. Spojrzała niechętnie na pokrytą liliowym meszkiem kreaturę. W oczy kuła także druga istota o jednolicie czekoladowej sierści. Niczym ten zdradziecki Rybka. Obrzydzona nim, pośpiesznie odsunęła piszczącego kociaka od siebie. Kociaki zaczęły łkać.
— Ciii... ci... — próbowała je uspokoić.
Śpiąca Kwitnąca Stokrotka wierciła się przez sen niespokojnie otoczona szóstką kociąt. Oseski zbliżyły się do jej brzucha. Naciskając rytmicznie go, ssały mleko. Ta czynność na swój sposób była obrzydliwa. Nie mogła znieść widoku czekoladowego futra wijącego się pod jej brzuchem. Paskudnego. Ohydnego. Niegodnego. Musiała się go pozbyć. Nie miał prawa istnieć. Był powodem jej słabości. Wydała z siebie pomiot podobny tak do Zdradzieckiej Rybki. Niezapominajkowa Gwiazda nie wybaczyłby jej tego. Nie mogła jednak zmarnować jego życia. Był częścią Niezapominajka. Nie mogła go porzucić. Nie zjawił się na tym świecie bez powodu.
Miał swój cel.
Spojrzała na śpiące młode. Pełne sił witalnych. Nieskażone złem tego świata. Mające jej krew. I jego. Wzięła młode w pysk, pozostawiając pozostałe otulone mchem. Pewnym krokiem skierowała się w stronę legowiska lidera. Astrowy Poranek i Tulipany Płatek smacznie spały. Omiotła je pogardliwym spojrzeniem. Nie były godne. Musiała się ich pozbyć. Zawadzały jedynie. Wciąż zawodziły. Zwisający czekoladowy kociak wiercił się w jej, popiskując cicho. Próbowała go uciszyć, jednocześnie nie upuszczając go na ziemie. Nie miała cierpliwości do tego wynaturzenia. Jedynie pulsująca w nim krew Niezapominajkowej Gwiazdy utrzymywała go przy życiu. Zbliżyła się do dołu znajdującego się za posłaniem lidera. Słabe i drżące łapy zeszły na dół, by znaleźć się przy trzęsącym się kocurze. Uśmiechnęła się do niego czule.
Był taki słaby. Mizerny. Wycieńczony. Musiała mu pomóc. Postawić na łapy. Nie mogła pozwolić mu się zaniedbać. Był liderem. Nie mógł odejść w zapomnieniu. Zamierzała go wyleczyć. Uzdrowić. Postawić znów na łapy. Przywrócić do świetności.
— Poznaj swojego syna. — mruknęła, kładąc na łapach vana wijące się kocie. — Obiecałam ci je przedstawić, pamiętasz?
Wzrok Niezapominajka jakby złagodniał. Skupił się całkowicie na bezbronnym kocięciu. W jego ślepiach dojrzała łzy. Tak jak myślała. Poznał się na nim. Ich umysły na pozór różne, lecz jednak uderzająco bliskie sobie. Podeszła do nich. Dosiadła się. Wyjęła mu mech z pyska. Musiał być gotowy.
Już zaraz. Już zaraz.
— Jak chcesz go nazwać? — szepnęła mu do ucha podekscytowana, otulając go ogonem.
Zerknął na nią niepewnie. Czuła iskierki, które ich otaczały. To rosnące napięcie. Zaraz to zrobią. Jeszcze uderzenie serca. Jedno. Dwa. Trzy.
— K-kur... ka — wydobyło się z zachrypiałego gardła lidera.
Zmrużyła ślepia. Nie spodziewała się, że po bracie. Nigdy przecież nie mieli dobrego kontaktu. Rudy zdawał się nawet nie zmartwić jego zniknięciem. Wciąż wzrokiem błądził za tym całym Jabłkowym Bryzą.
Kolejny znak, że myślą podobnie?
Ulga uderzyła w nią niczym fala o brzeg. Przyjemne ciepło rozległo się po jej ciele, zahaczając o każdy fragment.
— Cieszę się, że się zgadzamy. Pochopnie cię oceniałam. — mruknęła, ocierając się o kocura.
Niezapominajek uśmiechnął się lekko. Ledwo zauważalnie. Chciała by to uderzenie serca trwało wiecznie. Byli jednością. Całością w dwóch ciałach. A zaraz połączą się na zawsze. Wstała i przycisnęła łapą kocię do ziemi. Zapiszczało żałośnie.
— C-co? — zdumiony pisk kocura rozległ się po legowisku.
Zaskoczona nacisnęła na młode mocniej. Trzask odbił się głucho o ściany. Ciepło rozlało się pod jej łapami. Coś lepkiego przykleiło się do poduszki kotki. Zlizała, spoglądając na niego.
Szok przeszył jego ciało. Przerażony wbił w nią spojrzenie. Dawno już nie spoglądał jej prosto w ślepia. Tęskniła za nimi. Za tą bezgraniczną zielenią. Za tym szalejącym w nich żalem i gniewem.
— To dla ciebie. — wręczyła mu martwego kociaka. — Jedz póki ciepłe.
Zmarszczyła brwi, widząc jego niechęć. Nie rozumiała go czasem. Chciała jego zdrowia.
— Nie martw się. Mamy jeszcze trójkę. — dodała, podchodząc do niego bliżej. — Nie odrzucaj poświęcenia Kurki. Oddał życie za to byś wyzdrowiał. — prychnęła, widząc jego postawę.
Nie mogła znieść jego ślepi. Pełnych odrazy. Bólu. I lęku. Nienawidziła go takiego. Słabego i nienawidzącego jej. Wciąż błądził. Jego umysł nie pozwalał mu w pełni wyzdrowieć. Coś go blokowało. Musiała się tego pozbyć.
Przycisnęła go do ziemi. Zmusiła do otwarcia pyska. Wiercił się. Piszczał jak zwierzę. Nie poznawała go. W końcu otworzył się na nią. Jego chaos. Jego ból. Czuła to wszystko, gdy haratał jej kończyny. Gdy gryzł i skomlał żałośnie jak pies pod jej łapami. Uwielbiała go takiego. Odmienionego. Prawdziwego.
— Gotowy? — miauknęła podekscytowana tą chwilą.
Już zaraz. Coraz bardziej zbliżała Kurkę pod pysk Niezapominajka. Napajała się widokiem jak ten powoli znika w pysku lidera. Drobne łapki znikają w szeregu zębów. Niewielki czekoladowy ogonem wciąż wystaje uroczo.
— Nie podzielisz się ze mną? — droczyła się z nim, widząc jak van próbuje wypchnąć z siebie młode. — Nie ruszaj się teraz. — szepnęła mu do ucha.
Poczuła jak zastygł. Znieruchomiał niczym kamień. Uśmiechnęła się zadowolona. Uniosła pysk kocura, w którym wciąż tkwiło młode. Złapała lekko za ogonek, by wyciągnąć kociaka do połowy. Ujęła tylną część Kurki swoim pyskiem. Druga część tkwiła zaś w Niezapominajka. Zbliżyła pysk do ukochanego. Wpatrywali się w swoje ślepia. On przerażony, ona pełna namiętności. Jeden gryz. Przycisnęła swój pysk mocniej do jego, zmuszając go do przełknięcia.
Miał swój cel.
Spojrzała na śpiące młode. Pełne sił witalnych. Nieskażone złem tego świata. Mające jej krew. I jego. Wzięła młode w pysk, pozostawiając pozostałe otulone mchem. Pewnym krokiem skierowała się w stronę legowiska lidera. Astrowy Poranek i Tulipany Płatek smacznie spały. Omiotła je pogardliwym spojrzeniem. Nie były godne. Musiała się ich pozbyć. Zawadzały jedynie. Wciąż zawodziły. Zwisający czekoladowy kociak wiercił się w jej, popiskując cicho. Próbowała go uciszyć, jednocześnie nie upuszczając go na ziemie. Nie miała cierpliwości do tego wynaturzenia. Jedynie pulsująca w nim krew Niezapominajkowej Gwiazdy utrzymywała go przy życiu. Zbliżyła się do dołu znajdującego się za posłaniem lidera. Słabe i drżące łapy zeszły na dół, by znaleźć się przy trzęsącym się kocurze. Uśmiechnęła się do niego czule.
Był taki słaby. Mizerny. Wycieńczony. Musiała mu pomóc. Postawić na łapy. Nie mogła pozwolić mu się zaniedbać. Był liderem. Nie mógł odejść w zapomnieniu. Zamierzała go wyleczyć. Uzdrowić. Postawić znów na łapy. Przywrócić do świetności.
— Poznaj swojego syna. — mruknęła, kładąc na łapach vana wijące się kocie. — Obiecałam ci je przedstawić, pamiętasz?
Wzrok Niezapominajka jakby złagodniał. Skupił się całkowicie na bezbronnym kocięciu. W jego ślepiach dojrzała łzy. Tak jak myślała. Poznał się na nim. Ich umysły na pozór różne, lecz jednak uderzająco bliskie sobie. Podeszła do nich. Dosiadła się. Wyjęła mu mech z pyska. Musiał być gotowy.
Już zaraz. Już zaraz.
— Jak chcesz go nazwać? — szepnęła mu do ucha podekscytowana, otulając go ogonem.
Zerknął na nią niepewnie. Czuła iskierki, które ich otaczały. To rosnące napięcie. Zaraz to zrobią. Jeszcze uderzenie serca. Jedno. Dwa. Trzy.
— K-kur... ka — wydobyło się z zachrypiałego gardła lidera.
Zmrużyła ślepia. Nie spodziewała się, że po bracie. Nigdy przecież nie mieli dobrego kontaktu. Rudy zdawał się nawet nie zmartwić jego zniknięciem. Wciąż wzrokiem błądził za tym całym Jabłkowym Bryzą.
Kolejny znak, że myślą podobnie?
Ulga uderzyła w nią niczym fala o brzeg. Przyjemne ciepło rozległo się po jej ciele, zahaczając o każdy fragment.
— Cieszę się, że się zgadzamy. Pochopnie cię oceniałam. — mruknęła, ocierając się o kocura.
Niezapominajek uśmiechnął się lekko. Ledwo zauważalnie. Chciała by to uderzenie serca trwało wiecznie. Byli jednością. Całością w dwóch ciałach. A zaraz połączą się na zawsze. Wstała i przycisnęła łapą kocię do ziemi. Zapiszczało żałośnie.
— C-co? — zdumiony pisk kocura rozległ się po legowisku.
Zaskoczona nacisnęła na młode mocniej. Trzask odbił się głucho o ściany. Ciepło rozlało się pod jej łapami. Coś lepkiego przykleiło się do poduszki kotki. Zlizała, spoglądając na niego.
Szok przeszył jego ciało. Przerażony wbił w nią spojrzenie. Dawno już nie spoglądał jej prosto w ślepia. Tęskniła za nimi. Za tą bezgraniczną zielenią. Za tym szalejącym w nich żalem i gniewem.
— To dla ciebie. — wręczyła mu martwego kociaka. — Jedz póki ciepłe.
Zmarszczyła brwi, widząc jego niechęć. Nie rozumiała go czasem. Chciała jego zdrowia.
— Nie martw się. Mamy jeszcze trójkę. — dodała, podchodząc do niego bliżej. — Nie odrzucaj poświęcenia Kurki. Oddał życie za to byś wyzdrowiał. — prychnęła, widząc jego postawę.
Nie mogła znieść jego ślepi. Pełnych odrazy. Bólu. I lęku. Nienawidziła go takiego. Słabego i nienawidzącego jej. Wciąż błądził. Jego umysł nie pozwalał mu w pełni wyzdrowieć. Coś go blokowało. Musiała się tego pozbyć.
Przycisnęła go do ziemi. Zmusiła do otwarcia pyska. Wiercił się. Piszczał jak zwierzę. Nie poznawała go. W końcu otworzył się na nią. Jego chaos. Jego ból. Czuła to wszystko, gdy haratał jej kończyny. Gdy gryzł i skomlał żałośnie jak pies pod jej łapami. Uwielbiała go takiego. Odmienionego. Prawdziwego.
— Gotowy? — miauknęła podekscytowana tą chwilą.
Już zaraz. Coraz bardziej zbliżała Kurkę pod pysk Niezapominajka. Napajała się widokiem jak ten powoli znika w pysku lidera. Drobne łapki znikają w szeregu zębów. Niewielki czekoladowy ogonem wciąż wystaje uroczo.
— Nie podzielisz się ze mną? — droczyła się z nim, widząc jak van próbuje wypchnąć z siebie młode. — Nie ruszaj się teraz. — szepnęła mu do ucha.
Poczuła jak zastygł. Znieruchomiał niczym kamień. Uśmiechnęła się zadowolona. Uniosła pysk kocura, w którym wciąż tkwiło młode. Złapała lekko za ogonek, by wyciągnąć kociaka do połowy. Ujęła tylną część Kurki swoim pyskiem. Druga część tkwiła zaś w Niezapominajka. Zbliżyła pysk do ukochanego. Wpatrywali się w swoje ślepia. On przerażony, ona pełna namiętności. Jeden gryz. Przycisnęła swój pysk mocniej do jego, zmuszając go do przełknięcia.
* * *
— KURKO! — jej przeraźliwy krzyk rozległ się po obozowisku.
Spanikowani wojownicy wpadli do legowiska karmicielek.
— Nie ma go! — miauknęła zapłakana. — Nie ma!
— Co się stało, Krucze Futro? — miauknęła zaspana Kwitnąca Stokrotka.
Odwróciła się w stronę czarnej. Zaczęła doceniać podrzucone bachory Trzcinowej Sadzawki. Zmęczona opieką nad szóstką kociąt karmicielka była zbyt wykończona by cokolwiek zauważyć.
— K-kurka... Kurka zaginał. — oznajmiła, zalewając się łzami.
— Tragedia. — miauknęła Malinowy Pląs. — Węgorzy Pysku, Gerberowy Nosie, sprawdźcie obóz dokładnie. Krucze Futro, powiedz kiedy ostatnio go widziałaś?
Czarna wbiła wzrok w drżące w łapy. Idioci. Idioci się naprawdę na to nabrali. Nie sądziła, że pójdzie tak żałośnie łatwo.
— J-ja...
— Mamo, ja widziałem, jak ta pani wychodziła w nocy. — do jej uszu dotarł niepokojący jazgot.
Szybko zwróciła łeb w jego stronę. Szyszek. Buras. Pomiot Kwitnącej Stokrotki i tego nawiedzonego przybłędy. Krucza gdyby nie obietnica złożona Przepiórczemu Gniazdu sama pozbyłaby się go z ich klanu. Udawał ważniejszego niż był. Działał Kruczej na nerwy. Nienawidziła tego pyska o kamiennym wyrazie.
— Krucza...? — miauknęła Malinowy Pląs, lustrując kotkę zaniepokojonym spojrzeniem.
Obiecała sobie w myślach, że pozbędzie się młodego przy pierwszej lepszej okazji. Miał zbyt lepki jęzor. Załzawione ślepia spojrzały na czekoladową. Matkę tego niedorajdy. Tak niską, że nie stanowiła dla niej żadnego wyzwania.
— J-ja... ja poszłam do N-niezapominajkowej Gwiazdy. Dosłownie na parę uderzeń serca. — wyznała zgodnie z prawdą. Otuliła się ogonem. — Chciałam mu powiedzieć, że... że został ojcem. W-wiedziałam, że to podniesie go n-na duchu. G-gdybyś tylko widziała błysk w jego oku. — mruknęła smutno, spoglądając na wojowniczce.
Malinowy Pląs położyła uszy.
— Nie powinnaś zostawiać młodych samych. — starsza pouczyła kotkę.
Krucze Futro zjeżyła się. Wbiła pazury w suchą ziemię.
— Nie powinnam przyjmować pupilków Burzaków do Klanu Nocy. — mruknęła bardziej do siebie. — Sprawdźcie las. Dobrze wiemy, kto jako jedyny z nas nocą kręci się po obozowisku.
Widziała morze emocji, które zakwitło na pysku Malinowego Pląsu. Od oburzenia do bezradności.
— Znaleźć lepiej syna. Udowodnij jego niewinność. — oznajmiła jedynie. — Kwitnąca Stokrotko mogłabyś przypilnować młodych? Nie przeżyję kolejnej straty. Niech Przepiórcze Gniazdo ci pomoże. — poprosiła.
Musiała stamtąd wyjść. Dusiła się smrodem ich idiotyzmu. Wybiegła. Niczym prawdziwie przejęta matka pognała w stronę lasu. Lecz nie zamierzała się zatrzymać. Udawać szukania. Nikt jej nie obserwował. Była wolna. Chociaż na parę uderzeń serca. Wyrwała się od wciąż obserwujących jej ślepi. Dobiegła do skraju lasu. Smród Klanu Burzy unosił się w powietrzu. Skrzywiła się lekko. Niegdyś to były ich tereny. Śmiało postawiła na nich łapę. To tu przeżyła wspomnienia z Niezapominajkową Gwiazdą. Razem bawili się w tej rzece. Wspólnie turlali się na tamtej plaży. Wśród tych kwiatów czaili się na myszy. Nie zamierzała rezygnować tego miejsca. Z tych szczęśliwych wspomnień. Nieznana sylwetka pojawiła się na horyzoncie. Zjeżyła się.
Burzak.
Obserwowała ją uważnie. Jej czujne ślepia. Pewną sylwetkę. Wysoko uniesiony ogon.
— Krucze Futro, prawda? — spytała z łagodnym wyrazem pyska. — A może już Gwiazda? — zachichotała, uśmiechając się w jej stronę.
Kotka uniosła brwi. Nie była pewna do czego nieznajoma dąży.
— Czego chcesz? — syknęła, jeżąc się.
— Tylko nie uciekaj, moja droga. — odparła kotka. — Nie jestem groźna, a myślę, że moja oferta może cię szczerze zainteresować. Nie patrz tak na mnie krzywo, mówię wszystko szczerze — mruknęła, dając jej kolejną chwilę na przetworzenie podanych informacji.
Krucza trzepnęła ogonem. Nie zamierzała nic mówić. Zamierzała wysłuchać tej idiotki.
— Klan Burzy zrobił się słaby. Nasza liderka to pusta idiotka, która doprowadzi nas na dno. Nie mamy nic więcej do stracenia, więc chciałabym ci coś zaproponować.
Podejrzliwy wzrok czarnej zlustrował Burzaka.
— Co takiego? — prychnęła zainteresowana.
Nieznajoma uśmiechnęła się.
— Podam ci wszelkie niezbędne informację, dzięki którym bez problemu dostaniecie się nawet i do samego obozu. Powiem ci, którędy najlepiej przemknąć niezauważalnie większą grupą. Wyłapię nawet moment, w którym najłatwiej będzie twojemu klanowi zaatakować, aby zyskać jak najwięcej — oświadczyła pewnie. — Ustalę wszystko, jeśli obiecujesz, że pogrzebiesz ten klan z ziemią.
— Czego chcesz? — syknęła, jeżąc się.
— Tylko nie uciekaj, moja droga. — odparła kotka. — Nie jestem groźna, a myślę, że moja oferta może cię szczerze zainteresować. Nie patrz tak na mnie krzywo, mówię wszystko szczerze — mruknęła, dając jej kolejną chwilę na przetworzenie podanych informacji.
Krucza trzepnęła ogonem. Nie zamierzała nic mówić. Zamierzała wysłuchać tej idiotki.
— Klan Burzy zrobił się słaby. Nasza liderka to pusta idiotka, która doprowadzi nas na dno. Nie mamy nic więcej do stracenia, więc chciałabym ci coś zaproponować.
Podejrzliwy wzrok czarnej zlustrował Burzaka.
— Co takiego? — prychnęła zainteresowana.
Nieznajoma uśmiechnęła się.
— Podam ci wszelkie niezbędne informację, dzięki którym bez problemu dostaniecie się nawet i do samego obozu. Powiem ci, którędy najlepiej przemknąć niezauważalnie większą grupą. Wyłapię nawet moment, w którym najłatwiej będzie twojemu klanowi zaatakować, aby zyskać jak najwięcej — oświadczyła pewnie. — Ustalę wszystko, jeśli obiecujesz, że pogrzebiesz ten klan z ziemią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz