*Przed porodem Kruczej*
Kminek ziewnęła przeciągle zaraz po odłożeniu dopiero co upolowanej wiewiórki na stos. Była zmęczona, ale nie mogła spać od… dłuższego czasu.
– Zanieś coś Bezchmurnemu Niebu. – ogon mentora dotknął jej pleców i musiała wstrzymać wzdrygnięcie się, gdy przeszedł obok.
– Jasne. – szepnęła.
Nie widziała kocura od tamtego dnia. Jak mogła. Nawet nie chodziło o spojrzenie mu w oczy, bo przecież ich nie miał. Przecież sama jedno zwymiotowała. Miała nadzieję, że zwymiotowała. Na samą myśl znowu miała ochotę to zrobić. Goździk zachował wszystkie organy. Na szczęście lub nie. Wciąż nie wiedziała, ile wiedział. Ile wszyscy wiedzieli. Wiedziała, że nie pamiętała wiele; po odzyskaniu tlenu miała mgliste wspomnienia parokrotnego wymiotowania i prawdopodobnie kogoś ciągnącego ją do obozu. Chyba myślała, że był to ktoś z Owocowego Lasu, zabierał ją, ale co mogła zrobić. A potem była u medyków.
Nie wiedziała, czemu to oni byli tak pokrzywdzeni. Przecież nic nie zrobili. Czemu jej nic się nie stało. Z chęcią wzięłaby na siebie ich rany, bo mieli więcej potencjału niż ona. Mieli bliskich, którzy teraz cierpieli. Widziała tęskne spojrzenia Gerberowego Nosa; trudno było je ukryć, gdy wojownicy i uczniowie siedzieli pod tym samym krzakiem. Czy jakiejś jej decyzje wpłynęły na ich stan? Może jakby bardziej się starała… Może jakby wzięła na siebie o jednego atakującego więcej, coś by się zmieniło. Dlaczego kamienie na to pozwoliły?
Otrząsnęła się i wybrała ze stosu zwierzę łatwe do zjedzenia bez patrzenia na nie. Podeszła pod miejsce, gdzie wcześniej siedział Wieczornikowe Wzgórze, nim zaatakował go borsuk. Jego i Ptasi Jazgot. Było jej szkoda, że umarła skłócona z Mopkiem. Lamparcik też to przeżyła. Wtedy też Niezapominajkowa Gwiazda zdawał się zachorować. Potem pojawiły się kocięta Trzcinowej Sadzawki. To wyjaśniło jej, gdzie zniknął na całe godziny. Nie była na niego zła. Jeśli to pomogło mu pogodzić się ze śmiercią siostry, to jak najbardziej go wspierała. Cieszyła się też, że ucierpiał mało podczas ataku, bo kocięta potrzebowały jak najwięcej wsparcia.
Wypuściła piszczkę z pyska przy legowisku.
– Goździkowe Ziele, gdzie Bezchmurne Niebo?
Kocur podniósł głowę i rozejrzał się apatycznie.
– Chyba poszedł do medyków. – ułożył się w poprzedniej pozycji.
Westchnęła i odwróciła się, by spojrzeniem przeczesać teren. Jest. Van kierował się w kompletnie złym kierunku. Szybko do niego podbiegła
– Bezchmurne Niebo. – przywitała się kawałek dalej, chcąc, by wiedział, kto się zbliżył.
– O, Kminkowa Łapa. Wiesz, idę do medyków, boli mnie ząb… – mruknęła coś potwierdzająco, że usłyszała, taktycznie, delikatnie, spychając go w odpowiednim kierunku. Jak jeszcze do niej się odzywał? Jak sama była na siebie zła...
– Dobrze ci idzie.
Kocur ruszył przed siebie i dla bezpieczeństwa truchtała tuż za nim, aż nie dotarł do celu.
W kłodzie dostrzegła śpiącą Popielaty Świt, nad którą pochylał się Kacze Pióro. Na zewnątrz w luźnym rzędzie stały Malinowy Pląs i Astrowy Poranek. W środku Lamparcia Łapa przeglądała zioła, a Muchomorzy Jad zajmował się czymś przy Przepiórczym Gnieździe.
Za dużo kotów — już dawno stwierdziła, że nie będzie zgłaszać się ze swoimi problemami ze snem do nich. Szczególnie przy takiej ilości pacjentów.
Poczekała jeszcze dla pewności, że usiadł przy czekających kotkach i ulotniła się, by ktoś na nią za coś nie nawrzeszczał.
Wyleczeni: Bezchmurne Niebo, Popielaty Świt, Malinowy Pląs, Astrowy Poranek, Przepiórcze Gniazdo
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz