Obudził się późnym popołudniem. Na początku sądził, że leży na swoim legowisku w Klanie Klifu, jednak obcy zapach szybko sprawił, że się natychmiast ocknął. To nie był jego dom. Zjeżył sierść, rozglądając się po tym miejscu, przypominając sobie noc. Został porwany. Przez tego psychola, który naćpał go nie wiadomo czym. Musiał stąd zwiewać. Lśniący Księżyc na pewno się martwił, tak jak i Mroźna Łapa. Podniósł się, dostrzegając że lepiej się czuł. Czyli to coś, co uniemożliwiało mu stanie prosto, zniknęło. Idealnie. Mógł teraz tego dokonać. Najpierw musiał się wykraść z obozu Wilczaków i odnaleźć granicę. Miał nadzieję, że się uda. Musiał szukać tylko szumu wody. Powoli wynurzył łeb z legowiska uczniów i zlustrował wzrokiem otoczenie. Po czarnym vanie nie było ani śladu. To była jego szansa! Wolnym krokiem, tak aby nie wzbudzać podejrzeń, skierował się do wyjścia, a gdy je minął pognał przed siebie.
Pędził jak wiatr, byle być jak najdalej od obcych zapachów. Łasice tam zostawił, niech ma za swoje. Też mu rodzina. Tak bardzo tęskniła za ojcem? To niech sobie tam zostanie i będą szczęśliwi! On nie zamierzał zdradzać klanu dla jakiegoś nieznajomego, który go naćpał!
Wolność była cudowna. Biegł i biegł, nie mając pojęcia gdzie była granica. Wszędzie tylko drzewa i drzewa. Ale pamiętał ją, wiedział jak wyglądała. Musiał tylko opuścić ten przeklęty las, a na pewno ją dojrzy! Chwile pobłądził, lecz szum wody nakierował go na właściwe tory. Dojrzał błysk strumyka zza liści krzewów, a go zalała ulga. Tak! Udało się! Jeszcze parę skoków i będzie w domu!
Ruszył szybko w tamtą stronę, czując jak adrenalina w nim buzuje. Jeszcze trochę, jeszcze moment, już miał przekroczyć strumień, czuł krople wody spadające na jego łapy, gdy ktoś na niego się rzucił. Upadł, czując ból w całym ciele od ciężaru wojownika, który go przycisnął do twardego gruntu. Skrzywił się, wypluwając z pyska piach, kaszląc. Nie! To nie mogło się dziać naprawdę! Przecież brakowało tak mało!
— Puść mnie! — miauknął, próbując się wydostać spod sylwetki starszego kocura.
Mroczny Omen zaśmiał się tylko z kpiną w głosie.
— Puścić? — prychnął. — Mogłem się tego spodziewać. Ukochany synulek tchórz ucieknie do innych tchórzy. Zupełnie jak matka — wycedził. — Co ty sobie, do cholery myślałeś?
Skulił uszy słysząc jego słowa. Znalazł go?! Jak?! Skąd wiedział? Kiedy się zorientował, że zniknął?! Leżał tam wmurowany, próbując zrozumieć co do niego właśnie powiedział. Pierwszy raz ktoś do niego tak mówił. Nie podobał mu się jego ton.
— Ja... Ja chciałem do domu... Ale nie dlatego, że jestem tchórzem! Po prostu tam mam przyjaciół. — wyjaśnił — Zejdź ze mnie! Gnieciesz mi płuca.
Znów ponowił próbę, wydostania się spod kocura. Dusił go. Był ciężki, a jego łapy wbijały mu się boleśnie w bok.
Ojciec zaśmiał się jeszcze głośniej.
— Gniotę, tak? — mruknął i wbił się w niego jeszcze bardziej, z czystej złośliwości, by sprawić mu jeszcze większy ból. — Tchórz. Jesteś zwykłym tchórzem. To nie przystoi mojemu synowi, wiesz? A wiesz, co robię, jak koty, które sobą reprezentują także mnie, zachowują się jak tchórze? — zapytał, oblizując wargi.
— Agh! — zakaszlał, czując ból, który wgniatał go tylko bardziej w ziemię. Kocur go zaczął przerażać. Sierść mu się zjeżyła, a po ciele przebiegł dreszcz. — N-nie? Co robisz? — zapytał, klnąc w myślach na swój los. Czy ojciec też był nienormalny tak jak mama? Zabił kiedyś kota? Widząc jego wzrok, mógłby przysiąc, że van nie był już tym starym wojownikiem, co mógł mu naskoczyć na granicy czy zgromadzeniu. O nie. Zamienił się w rządnego krwi potwora.
— Co robię? — mruknął, uśmiechając się lekko. — Ach, to bardzo proste. Powalam na ziemię, odrywam uszy, wydłubuję oczy i odgryzam wszystkie kończyny. A to wszystko żywcem. Żeby bardziej bolało — wyszeptał milutkim głosikiem. — To jak, będziesz grzeczny, synku? A może wolisz pozostać tchórzem?
No to się wkopał. Z każdym jego słowem czuł się tak, jakby dorwał go sam Mroczny Las. Więc dlatego zdecydował się z mamą na związek, mimo tego co zrobiła. Był tak samo nienormlany!
Wpadł w panikę. Mógł tutaj zginąć. Był mimo to, tak blisko granicy. Tak blisko, ale i jak daleko. A to wszystko... jego wina!
— Nie... Nie odrywaj mi nic! — przełknął ślinę spanikowany. W jego głowie jednak powstawał plan. Plan na ucieczkę. Jak miał nie skorzystać z tego skoro był o krok od upragnionej wolności? Granicą był strumień, kocur go nie przejdzie i znów uda mu się mu uciec — P-Puść to... to wrócę z tobą... — skłamał, mając nadzieję, że ten połknie haczyk.
Ojciec uśmiechnął się jeszcze bardziej, co mu się nie spodobało. Wręcz czuł jak zamiera, czekając na jego słowa.
— Tak? Wrócisz? — mruknął, udając, że wciąż myśli. — No nie wiem. Czy opłaca mi się oszczędzać kocura, który jest wierny Klanowi Klifu?
Podniósł jedną z łap i wysuwając pazury, przejechał jednym z nich po szyi Chłodnej Łapy, jakby w niemej przestrodze. Sapnął czując, jego ostre pazury na gardle. Bał się, bardzo. Chciał jednak spróbować ostatniej deski ratunku. Ostatniej, która mogła go uratować lub pogrążyć na wieki, gdyby plan nie wypalił.
— T-tak, wrócę! Naprawdę! Pójdę i będę grzeczny! — zapewnił go.
Czarno-biały prychnął i zszedł z syna, dodatkowo jeszcze odpychając go pazurami, by zadać mu ból ten ostatni raz. Ciało go bolało, ale udało mu się wstać. Złapał oddech i spojrzał na ojca z trwogą. Nagle jednak skierował wzrok na coś innego.
— Mama? — miauknął zdziwiony.
Kocur tak jak przypuszczał, spojrzał w tamtym kierunku, a wtedy on, szybko pognał w stronę wody, modląc się do Klanu Gwiazdy, by go ocalili przed tą głupotą.
Usłyszał jego wściekły charkot, tupot łap. Rozchlapał wodę, podczas przeprawy i już odczuwał pewną ulgę, bo był poza terenami Wilczaków, gdy wojownik go zadziwił. Wcale się nie zatrzymał. Przeskoczył strumyk i odbił się na łapach, łapiąc go za kark. Zaczął się szamotać, wyrywać, modlić do przodków o ratunek. Był jednak za słaby. Mroczny Omen bez żadnego słowa zawrócił z powrotem na tereny Wilczaków i rzucił go na ziemię, podchodząc do niego wolnym krokiem. Uderzenie w ziemię odebrało mu na chwilę dech. Wtedy wiedział, że już nie żył. Że ojciec go zamorduje, a pomoc nie nadejdzie.
— No... Muszę przyznać, zaimponowałeś mi. Niezły z ciebie kłamca. — miauknął zimno, wpatrując się w niego i zaciskając mocno zęby. — Ale też okropnie bezczelny bachor. Może sprawimy, żebyś był mniej bezczelny? — zapytał cynicznie, wściekły na zdradę pierworodnego. Przybił go łapami do ziemi i pochylił się nad nim. Szczęki kocura otworzyły się i wojownik złapał kłami ucho Chłodnej Łapy, szarpiąc je. Z jego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask, gdy część ciała została oderwana. Mroczny Omen splunął, wyrzucając część ucha gdzieś w pobliską trawę, a on drżał, rycząc jak kocię, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Umrze tu. Umrze.
— Mamo, ratuj — wysapał piskliwie.
— Mamusi tu nie ma. Nie uratuje cię. Jest ojciec. — miauknął twardym głosem, z którego nie dało się wyczytać żadnych uczuć. — Wstawaj. Oszczędzę cię. I lepiej niczego nie próbuj, chyba, że chcesz skończyć porzucony w lesie bez oczu i wszystkich swoich kończyn. — miauknął.
Szok nadal nie minął, więc gdy kocur z niego zszedł, jeszcze tak leżał, dygocząc. Dopiero jego ostre słowa, sprowadziły go na ziemię. Szybko wstał na łapy, potykając się po drodze, byle van nie spełnił swoich gróźb. Ucho go nadal bolało, a zapach krwi drażnił w nos. Z podkulonym ogonem wrócił do obozu, zbyt przerażony by spojrzeć na wojownika czy też granicę z Klanem Klifu.
Czuł, że szedł za nim, zamykając pochód, żeby w razie gdyby próbował uciec złapać go. Na czarnym pysku widniał chory uśmiech. Ten uśmiech, który można przypisać do psychopatów, gdy widzą, że sprawili komuś cierpienie. Dojrzał go kątem oka, a serce ścisnęło mu się z przerażenia.
***
Kiedy tylko przekroczyli próg obozu, doskoczył do nich jakiś obcy kocur, który zainteresował się jego stanem. Wiedział, że wyglądał żałośnie. Taki skulony i zakrwawiony, bez połowy ucha.
— Co mu się stało, Mroczny Omenie?! — zapytał.
Czy oni wiedzieli, że van był psycholem? Powie im, że to jego sprawka i mu przyklasną? Dobra robota Mroczny Omenie, tak właśnie robi się z nieposłusznymi dziećmi. Mogłeś bardziej mu dokopać, jesteś za litościwy. Już czuł to. Czuł, że Klan Wilka był właśnie takim chorym, porypanym klanem.
— Zaatakował nas samotnik — miauknął biały, udając wyczerpanego. — Poszliśmy na trening. Dałem Chłodnej Łapie z nim walczyć, żeby sprawdził swoje siły. Okazał się jeszcze zbyt młody na taką walkę, więc musiałem go przegonić. Niestety... Została mu blizna. — dodał z udawanym smutkiem, wpatrując się w oderwane ucho. — Tak mi przykro, synku. Ale teraz przynajmniej zebrałeś doświadczenie. Nie martw się.
Słysząc jego kłamstwa, miał ochotę zaprzeczyć. Czyli jednak się mylił i nie wiedzieli o jego chorych zapędach... Mógł im powiedzieć prawdę. Tylko... czy by mu uwierzyli? Był obcy... A on tu żył od dawna. Przełknął więc ślinę, spuszczając wzrok na swoje łapy. Nienawidził go. Nienawidził jego kłamstw i jak udawał troskę. Chciał zniknąć, zapaść się pod ziemię, by być jak najdalej od niego.
— Ośnieżona Łąka powinna was obejrzeć. Chodźcie. Mamy dużo pajęczyny, odkąd tu wróciliśmy — miauczał starszy kocur.
Ruszył wraz w nimi do legowiska medyków. Tam van poklepał go czule po głowie, powodując że skulił się bardziej na ten gest. Nadal nie mógł wyjść z szoku, po tym co się stało, a on udawał... udawał dobrego ojca?
— Będzie dobrze. Może boleć, ale przynajmniej masz własną bliznę, prawda? Następnym razem nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. — miauknął delikatnie, kątem oka rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie.
Zbierało mu się na płacz. Jak on mógł ich tak zwodzić? Jak mógł udawać, że to wcale nie on mu to zrobił? Nie da go skrzywdzić? Kłamstwa, podłe kłamstwa. Był szalony. Szalony i niebezpieczny.
Ośnieżona Łąka zbadała go i zakleiła jego rany pajęczynami, wcześniej nanosząc na nie jakąś papkę.
— Następnym razem uważaj — doradziła mu miło. — A ty, Mroczny Omenie? Musiałeś mu pozwolić na samotną walkę z tym samotnikiem? Przecież to jeszcze młode i głupie. Powinieneś być mądrzejszy, zwłaszcza że go dopiero co odnalazłeś. Jest przerażony! Dać ci coś na uspokojenie? — zwróciła się do niego, a on natychmiastowo pokręcił głową. O nie! Nie będą go znowu tutaj truć! Przecież wtedy nie ucieknie... Będzie tu uwięziony na zawsze z... z nim.
— Wiem, Ośnieżona Łąko. Chciałem, żeby się wykazał. Byłem tuż przy nim, więc spodziewałem się, że nic się nie wydarzy. Okazało się, że samotnik był szybszy, niż przypuszczałem. — miauknął w odpowiedzi. — Przyjmij zioła od medyczki, Chłodzie. Będzie ci lepiej. — dodał w kierunku kocura.
Jego głos... potworny... Wiedział, że będzie mu kazał. Czego się spodziewał? Po kimś takim?
— Nie chcę... — miauknął. — Nic mi nie jest... — dodał niezbyt pewnie.
— Pewnie jeszcze do nas nie przywykł — westchnęła kotka, wracając po chwili z ziołami. — Może ciebie posłucha. Podaj mu to i niech dzisiaj odpoczywa. — zwróciła się do wojownika.
Słysząc jej słowa, rozszerzył w panice oczy. O nie! I co miał teraz zrobić? Zjeść je czy pozwolić, by ojciec wepchał mu je do gardła razem ze swoją łapą?
Mroczny Omen skinął głową. wziął od niej zioła i zwrócił się do Chłodnej Łapy, podając mu wiązkę w pysku. Spojrzał na jego pysk i pokręcił głową. Przecież jak tak od niego je weźmie, to będzie wyglądać jakby się całowali. A na to nie miał teraz ochoty...
— Zjedz. — miauknął i położył zioła przed jego łapami. Wbił w niego głęboki wzrok, a po jego grzbiecie przebiegł dreszcz. To spojrzenie było niepokojące. Nie potrafił go przejrzeć. Na dodatek medyczka na niego spoglądała, udając że robi coś innego. Żeby przerwać tą niekomfortową sytuację, musiał to zjeść. Pochylił się i z wielkim bólem i gulą w gardle, przełknął rośliny.
— Ygh. Fuj...
— Jest gorzkie, ale przynajmniej ci pomoże. — stwierdził van.
— Mhm... — mruknął pod nosem. Chciał już stąd wyjść, jednak nie wiedział, czy kocur mu zezwoli. Chociaż... teraz był miły. Zgrywał takiego przed wojownikami, więc może nie zrobiłby nic głupiego przy świadkach? — A... To teraz nie mogę trenować przez księżyc tak? — spytał medyczki.
Nie chciał tu się szkolić. Chciał do domu. Do Lśniącego i Mroza. Z dala od tego psychola i jego chorych pragnień.
Kotka zaśmiała się pod nosem.
— Czemu nie? To nie są poważne rany. Jutro będziesz już w pełni sił — zapewniła.
Nie tego oczekiwał. Chciał zapewnienia, że ojciec nie będzie mógł go szkolić. Wizja spędzania z nim dnia codziennie, była przerażająca. Kto wie co mu odbiję i co mu jeszcze zrobi...
Ojciec podniósł brodę.
— Następnym razem będę ostrożniejszy. — zapewnił i skinął głową w kierunku ucznia. — Chodźmy już, Chłodna Łapo. Musisz odpocząć przed kolejnym treningiem.
Wstał i pożegnał się z medyczką, wychodząc za ojcem. Dzisiejszą potyczkę wygrał.
— To ja pójdę teraz do siebie... — Skierował wzrok na legowisko uczniów.
Już powoli czuł działanie ziół, które zażył. Uspokajał się, co byłoby nienormalne, zważywszy że jego kat stał tuż obok niego.
— ... do siebie. — powtórzył kocur, spoglądając na niego uważnie. — Przyjdę po ciebie jutro. Bądź przygotowany na szkolenie.
Nie odpowiedział mu na to. Szybko przemknął do legowiska, zajmując wolny mech. Tam ułożył się na nim i nie wychodził już wcale, nawet na posiłek. Odechciało mu się w tamtym momencie wszystkiego. A zwłaszcza zacieśniania więzi rodzinnych z tym psycholem.
<Omen?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz