Ta dwójka kotów nie podobała mu się. Ani trochę. Złość buzowała w nim, słysząc ich słowa. On? Słaby? Gdyby tylko znali prawdę, to pewnie inaczej by śpiewali. W końcu nie walczył z żadnym samotnikiem, tylko próbował się przedostać z powrotem do Klanu Klifu, a ojciec zniweczył te plany.
— Ja się dziwie, że mu pozwoliłeś. Sądziłeś, że wdał się w ciebie i zamorduje kogoś jak ty zrobiłeś to z Łasicą? — fuknęła liliowa kotka.
Zamurowało go ze zdziwienia. Jaka Łasica? Czemu mówili o jego siostrze? Przecież żyła, ku jego wielkiemu niezadowoleniu i spała w tym samym legowisku co on! Wojowniczka widząc jego minę, postanowiła mu wyjaśnić sprawę dokładniej.
— O. Tata ci nie powiedział jak bestialsko zabił naszego przyjaciela? — zadrwiła.
Skulił uszy na jej ton głosu. Nie wiedział co na to odpowiedzieć. Podejrzewał, że Mroczny Omen był nienormalny, więc fakt, że kogoś zabił był prawdopodobny. Zresztą wyrywając mu ucho, wyglądał jak szaleniec i miauczał okropne słowa z oderwanymi kończynami.
Czekoladowy kocur zarechotał widząc jego reakcje.
— No zobacz. Języka mu w gębie zabrakło. Już się chowa za tatusia. Wstyd. Powinieneś go znowu porzucić, by uchronić go od bycia klanowym łamagą, tak samo jak zresztą ty.
Zacisnął pysk, wbijając pazury w ziemię. Wcale się za niego nie chował! Nie znosił swojego mentora. Trzymał go tutaj bez jego woli! Ta dwójka jednak myślała inaczej, przez co chciał im udowodnić, jak bardzo się co do niego mylą.
Dojrzał jak Mroczny Omen zjeżył futro, stawiając wysoko ogon.
— Zrobiłem to, co powinienem, chroniąc swój klan. I dobrze o tym wiecie — warknął. — Na waszym miejscu trzymałbym się z dala od mojego syna. Nie jest klanowym łamagą. Ani ja, ani on. Jest przyszłością klanu, podobnie jak reszta uczniów. Ale wy nie potraficie tego zrozumieć. Jesteście przecież samotnikami — jego ton głosu uspokoił się pod koniec wypowiedzi i został tylko zimny, lodowaty wydźwięk i równie chłodne spojrzenie. — Z waszymi genami, wasze dzieci pewnie wolałyby same uciec z klanu, niż żyć z takimi rodzicami. — stwierdził. — Chłód nie jest takim tchórzem, by uciekać. — powiedział, patrząc się znacząco na syna, bo nie do końca była to prawda.
Słuchał słów ojca zdumiony, że stanął w jego obronie. Najwidoczniej też nie przepadał za tą dwójką, ale to chyba jasne skoro przyznał się, że zabił im przyjaciela. Czyli w Klanie Wilka van miał wrogów... Dobrze było to zapamiętać.
Miał ochotę potwierdzić słowa ojca, że ich dzieci pewnie to zrobią, bo sami byli głupsi od myszy, jednak z jego gardła nic się nie wydobyło. Mentor zaskoczył go kolejnym kłamstwem na temat jego "tchórzostwa". Ale co się dziwić, skoro wojownik karmił wszystkich własną wersją wydarzeń, jeszcze mu grożąc, jeżeli miał powiedzieć co innego na ten temat.
Koty prychnęły tylko w odpowiedzi.
— Chodźmy gdzie indziej, bo tu zajeżdża skunksem kochanie — Oset mruknął do Ości, która tylko potwierdziła jego słowa.
— Dobrego dnia Omenie. Pamiętaj kto teraz rządzi w tym klanie — zaśmiała się i oboje zniknęli im z oczu.
— Kto to był? — zapytał starszego, nadal wpatrując się w miejsce, w którym zniknęła ta dwójka.
Usłyszał obok prychnięcie, a łeb ojca zwrócił się w jego stronę.
— Zakrzywiona Ość i Ostowy Pył. — miauknął. — Kiedy jeszcze liderem był mój mentor, mieliśmy ciężką sytuację i nasze tereny były zamieszkane przez dziki i Dwunożnych. Musieliśmy jakoś pomagać w odbudowaniu siły, przynajmniej na tamten moment. Przeganiałem samotników, rozpętała się bójka, w wyniku której umarł Łasica. Ich przyjaciel. To ja go zabiłem. Potem dołączyli do klanu i szukają zemsty. — opowiedział. — Szczerze, nie mogę się doczekać, aż któreś z nich zdechnie, bo oczywiście zawsze muszą chodzić razem. Dwa na jednego. Zwykli tchórze i nic więcej.
— Chcą... chcą cię zabić? — zapytał zaskoczony. Kto normlany dołączyłby do klanu, po to by się zemścić? Nie rozumiał tego. Zresztą tak jak ojca, który na ten moment zachowywał się normalnie, a jeszcze wczoraj rozrywał mu ucho na strzępy. Na samo to wspomnienie poczuł zimny dreszcz, przebiegający mu po grzbiecie.
— Prawdopodobnie. Już raz próbowali. — odpowiedział. Odwrócił się do pobliskiego drzewa i zaczął ostrzyć pazury. — Całe szczęście musieli zrezygnować ze swoich idiotycznych prób, po patrol przechodził koło nas. Zawsze uważam, żeby nigdy się z nimi nigdzie nie zaplątać sam na sam. Kto wie, co byliby w stanie mi zrobić bez świadków. A ja nie powalę dwóch kotów na raz. Mimo, że są idiotami, są silni. Trzeba im to przyznać. — westchnął i odwrócił się z powrotem do syna. — Koniec gadania. Zabieramy się za trening, póki jasno. Pokażesz wszystkim, jak dobrym będziesz wojownikiem.
Widząc jak ostrzy pazury, zaczął się zastanawiać, czy zaraz one nie skończą w jego ciele. Na szczęście tak się nie stało. Pokiwał szybko głową, nadal z trudem przyzwyczajony do nowego sposobu życia.
— Spróbuje znów coś wytropić i upolować... — miauknął, zabierając się za poszukiwania.
Wojownik skinął głową.
— Pamiętaj, by odpowiednio wycelować odległość. Nie możesz skoczyć za szybko, ale i za późno na zwierzynę. A jeśli zacznie uciekać, nie biegnij. Nie dasz rady jej dogonić, a tylko stracisz siły.
Nie mógł mu tego obiecać. Emocje odkąd pamiętał nim rządziły i robił to samoistnie, nim rozum zatrzymałby ciało. Ale musiał przynajmniej spróbować.
Zaczął węszyć, ale przez ich rozmowę, większość zwierzyny opuściła już te tereny. Ruszył więc dalej, aż do jego nosa dotarł nieznany zapach. Uznał to jednak za zwierzę, które występowało pewnie tylko na terenach Klanu Wilka, więc zaczął się skradać, by je upolować. Kiedy zbliżył się na odpowiednią odległość, ze zdziwieniem spojrzał na królika. Co on tu robił? Czy da radę go złapać? Musiał spróbować. Starał iść najciszej jak mógł, jednak długie uszy wyłapały odgłos kroków i zwierzę poderwało się do ucieczki.
Sapnął zawiedziony.
— Nie wierzę! W Klanie Klifu już dawno bym coś złapał!
— Bądź cierpliwy. — powiedział wojownik i zbliżył się do kocura, ocierając się o jego sierść. — Parę prób i będzie szło ci lepiej, synu. Nie myśl o Klanie Klifu. To przeszłość. Teraz jesteś tutaj.
Naburmuszył się słysząc jego słowa.
— Ale ja umiem polować! — zapewnił. — Zimorodkowy Sen ostatnio mnie chwaliła. Nie mogę uwierzyć, że tu mi nie idzie... — Spojrzał na kocura, a do nosa dotarł zapach jego sierści, gdy ten się o niego otarł. Super. Naznaczał go Klanem Wilka. Jeszcze tego mu brakowało. — Nie mam cierpliwości... — fuknął.
— Na króliki najlepiej jest polować z większego dystansu, bo mają czuły słuch. Najlepiej od razu łam zwierzynie kark, żeby nie mogła ci uciec. Rób to tak samo, jak robiłeś w Klanie Klifu. — polecił, mając nadzieję, że syn jakoś szybko ogarnie dupę.
— W Klanie Klifu nie ma królików. Jest drobna zwierzyna — wytknął mu tą niewiedzę. — Spróbuje znowu. Ostatni raz — sapnął.
Wyczuł kolejną zwierzynę, kilka kroków stąd. Była to wiewiórka. Zacisnął pysk i zaczął się skradać, by udowodnić, że coś potrafił. Krok za krokiem, zbliżył się do ofiary i naskoczył na nią, pozbawiając życia.
— Ha! A masz! Udało się! — zawołał uradowany, niosąc stworzenie za kitę.
— Brawo. — miauknął kocur, wpatrując się w zwierzynę. — Zanieśmy ją do obozu. To koniec na dziś. — obwieścił, prostując nogi.
Zadowolony niósł zdobycz, nie zwracając uwagi na ojca. Był z siebie dumny i zadowolony. Tak jakoś się złożyło, że zamiast do obozu Klanu Wilka, skierował się do obozu Klanu Klifu, nawet tego nie zauważając.
Wojownik podbiegł do ucznia, mając ochotę przyszpilić go do ziemi jeszcze raz.
— Dokąd to? — spytał. — Twój dom jest tam. Nie tu.
Zatrzymał się nagle na te słowa, odwracając do mentora. Widząc jego gniewny wyraz pyska, podkulił ogon pod siebie.
— P-pomyliłem się... — miauknął, szybko zawracając ze zdobyczą w prawidłowe miejsce.
— Oby tak było. — powiedział twardo kocur, nieufnie spoglądając na rudego.
Zestrachany nie na żarty, przyspieszył kroku i w końcu dotarli do obozu Wilczaków. Rzucił piszczkę na stos, po czym rozejrzał się po terenie. Nadal wszyscy byli tu dla niego obcy. Wiele kotek zerkało nawet na niego z niesmakiem.
— To jak koniec treningu, to mogę teraz robić co chcę?
— Oczywiście. Rozgość się. Tylko nie wychodź z obozu bez opieki. I pamiętaj, żeby zachować naszą małą... Potyczkę w tajemnicy. Jako nasz mały wspólny sekrecik. — mruknął. — I radzę ci nie zaczepiać przydupasów Wielkiej Gwiazdy. Nadużywają swojej władzy i durnych ideologii, które popierają tylko kretyni.
— Dobrze... — powiedział, odchodząc od kocura. Czyli teraz miał czas dla siebie. Bez niego... musiał wymyślić plan idealny na ucieczkę. W tym celu potrzebował sojuszników. Udał się więc do legowiska uczniów, próbując zaznajomić się ze Szczurzą Łapą...
***
Minął calutki tydzień w nowym miejscu. Chodził na treningi, udając grzecznego ucznia, knując na uboczu kolejną ucieczkę. Musiał w jakiś sposób wykiwać ojca, by ten nie zdołał go ponownie zatrzymać. Nie wiedział co zrobiłby mu, gdyby złapał go po raz kolejny. Zaprzyjaźnił się więc ze Szczurzą Łapą, który nieco go irytował. No może bardzo. Robiłby tylko kawały i nic więcej, narzekając na dorosłych. Nie miał pojęcia czy byłby zdolny z nim wytrzymać jeszcze moment sam na sam, nim by mu wlał. Starał się jednak kontrolować. Jak z nim nie wyjdzie to spróbuje z jego siostrą. Ta miała teraz większe wpływy po mianowaniu na wojownika. Jednak jej brat zdradził mu, że za bardzo jest wierna liderowi, co mogłoby pokrzyżować mu plany, gdyby kotka wypaplała Wielkiej Gwieździe, że zamierza się zmyć.
Wstał rano, oczekując na pojawienie się vana. Powoli już się przyzwyczajał do jego obecności i ich treningów. Nie były złe, gdy kocur zachowywał spokój. Nawet udowodnił, że potrafił polować z czego był zadowolony.
Czyjś łeb zajrzał do środka legowiska, zwracając jego uwagę.
— Wstawaj, Chłodna Łapo. Idziemy na trening.
Od razu wyszedł, kierując się za starszym ku wyjściu z obozu.
— Już nie śpię — miauknął. — Co dzisiaj będzie? Znowu polowanie?
— Tym razem będziemy ćwiczyć walkę. — poinformował, czekając na jego reakcję.
Drgnął i spojrzał na niego z niepokojem, ale i z zaciekawieniem. Walka? Nieco się jej obawiał. Kocur był silny i nieobliczalny. Nie miał pojęcia jak to będzie wyglądało i czy nie straci w niej czegoś ponownie. Jednak... to był sposób na poznanie jego słabych punktów! Gdyby tylko odkrył, gdzie należy uderzać, by kocura znokautować, to nawet gdyby go przyłapał na granicy, mógłby go pokonać i uciec.
— Walkę? Brzmi ciekawie... — powstrzymał cisnący się mu na pysk uśmiech. Lepiej żeby nie zdawał sobie sprawy z jego małych knowań.
<Tato?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz