Z kimś u boku… było po prostu jakoś łatwiej, lepiej.
I tak oto, z owiniętym ogonem wokół grzbietu przyjaciela, zamknął powieki, wreszcie odpływając do krainy snów.
*Przed wojną*
Od ponad dwóch godzin leżał w środku lasu, trzymając swoją głowę w łapach i wbijając w nią pazury. Łzy zatrzymały się w jego zaczerwienionych oczach, nie chcąc spłynąć po poranionych policzkach. Cały drżał, szybko wdychając powietrze. Próbował się uspokoić, chociaż dobrze wiedział, że na tym świecie nie istniało nic, co mogłoby go pocieszyć. Brzuch miał cały mokry od śniegu, więc nawet nie był pewien, czy trząsł się bardziej z zimna, czy z emocji.
Co on zrobił. Co on zrobił.
Teraz już był mordercą. I kłamcą.
Zupełnie jak… zupełnie jak…
Zacisnął szczękę.
Powinien się jakoś ukarać. Za okrucieństwo, jakiego się dopuścił.
Opuścił więc łapy ze swojego futra i wyciągnął je przed siebie. Przyłożył pazury do jednej z nich, z zamiarem przeciągnięcia nimi po przedramieniu. Miał je już wbić pod swoją skórę, jednak coś w ostatniej chwili go powstrzymało. Wahał się jeszcze przez kilka uderzeń serca, po czym całkowicie się poddał.
Był okropny. Był tchórzem. Nie potrafił nawet wymierzyć sobie kary, na którą w pełni zasłużył.
Gdyby jeszcze to było zaplanowane… Gdyby jeszcze to nie sprawiało mu przyjemności…
Ale tak niestety nie wyglądała rzeczywistość. Mordując go, czuł się świetnie. Czuł się silny i wyzwolony. Jakby w końcu mu ulżyło. A w górowaniu nad Janowcem było coś uzależniającego. Podobało mu się w końcu posiadanie nad nim władzy. Ciosy, które zadawał, przynosiły satysfakcję. Był niczym każdy psychopatyczny, seryjny morderca, pragnący krwi.
Pamiętał, jak zawsze oburzała go brutalność skrytobójcy. Nie wystarczało mu zabicie kogoś, musiał jeszcze albo go wcześniej torturować, albo zmasakrować jego zwłoki. Tymczasem sam kompletnie rozharatał twarz swojego taty. Stał się jedną z osób, którymi tak gardził i życzył jak najgorzej. Stał się NIM.
Pomyśleć, że kiedyś tak bardzo tego pragnął. Być taki jak on. Nigdy się mu to nie udawało, aż dotąd. Jednak wydarzyło się to w sposób, jakiego się kompletnie się nie spodziewał. Zwyczajnie oboje byli dokładnie takimi samymi, bezwzględnymi zbrodniarzami.
Nienawidził go. Nienawidził go za wszystko, czego dokonał.
Kochał tatę i wierzył, że on też to robił. A kocurowi zależało tylko na tym, żeby go wykorzystać. Zabił mu biologiczną matkę. Zabił kotkę, która go wychowywała. Zabił jego brata. I pewnie zabił też resztę kotów, które znaleziono martwe.
Jednocześnie jakaś inna część Agresta chciała, żeby tutaj był. Przytulił go, zdjął z niego odpowiedzialność. Sprawił, by znów poczuł się jak niewinne kocię.
Chociaż czy gdyby Janowiec rzeczywiście wrócił, syn ponownie by go nie zabił? Nie był pewien. Nie wiedział czego spodziewać się po sobie.
Tak czy inaczej, to nie było teraz ważne. On go zatruł. Nie wiedział, ile miało to wspólnego z genetyką, ale na pewno spędzanie z nim czasu go psuło. Z każdym księżycem, z każdym jego słowem, bicolor stawał się coraz gorszy. Ojciec skaził go, przez co kocur przerodził się w gnijącą, ropiejącą, zakrwawioną masą. Kopię upiora, który wysysał życie z innych.
To wszystko wina Janowca.
To wszystko wina Agresta.
Odgłosy kroków, na skrzypiącym śniegu, przerwały natłok jego myśli. Podniósł się i otarł łapą twarz, wciąż pozostając tyłem do hałasu.
Czyżby już wybierali się na wojnę? Miał nadzieję, że pora ataku się nie zmieniła, zostało jeszcze sporo czasu do zmierzchu.
Odwrócił głowę i ujrzał Kuklika. No tak. Oczywiście, że to on. Nikt inny by go nie szukał. Był jedyną osobą, która nie wydawała się chętna do opuszczenia kogoś takiego jak on.
Ale teraz stało się jasne dla Agresta, dlaczego szylkret nadal się z nim trzymał. On po prostu go nie znał. Zawsze go wychwalał i podziwiał, bo nie zdawał sobie sprawy, jaki jest okropny. Sam podobnie myślał o swoim tacie, dopóki nie ujrzał jego prawdziwego oblicza. A skoro bicolor jest teraz taki sam jak on, poprzez przebywanie z Kuklikiem też może go zarazić własnym zepsuciem. Musi więc mu pokazać, jak zwyrodniały jest. Wówczas przyjaciel go zostawi i będzie bezpieczny.
Gdy wyzna mu, że jest zabójcą, na pewno go wtedy porzuci. Dodatkowo znał kocura na tyle, żeby wiedzieć, iż mimo to nie wyda najlepszego przyjaciela.
— A-agrest? Co się stało? — zapytał szylkret, z troską marszcząc brwi.
— Jak to co? — warknął z wyrzutem. — Mój tata nie żyje.
Zaskoczony Kuklik odskoczył do tyłu.
— O-oh... P-przepraszam, ż-że zapytałem — wymamrotał. — P-powinienem się domyślić... A-agrest... J-ja wiem, że to j-jest trudne, a-ale dasz radę...
Kocur przez chwilę wpatrywał się w ziemię, milcząc. Przełknął ślinę. Teraz albo nigdy.
— To ja go zabiłem.
Panika błysnęła w brązowych ślepiach.
— C-co?! J-jak to, ty... D-dlaczego? — pisnął, przestraszony tym, co zrobił jego kolega.
— B-bo jestem okropny — odpowiedział łamiącym się głosem. Miał wyznać to z przekonaniem, aby przyjaciel od niego odszedł, ale w tej chwili po prostu nie potrafił brzmieć groźnie. — Jestem potworem — pokręcił głową, mówiąc już bardziej do siebie — jestem potworem.
— P-przecież n-nie jesteś d-dlaczego t-tak sądzisz... — Przyjaciel nadal wyglądał, jakby nie dowierzał.
— Jak to dlaczego? — Uderzył ogonem powietrze. — Zamordowałem go! Rozwaliłem mu twarz!
Zszokowany kolega spojrzał na niego.
— J-jak to r-rozwaliłeś t-t-twarz? Ty... N-na pewno nie, p-przecież... N-na pewno z-zrobiłeś to w d-dobrym celu, b-bo... T-ty nie jesteś t-taki...
Jego słowa tylko potwierdzały wcześniej wysnutą tezę. Zaśmiał się gorzko.
— Nie wiesz, jaki jestem. Zrobiłem to, bo chciałem, żeby cierpiał.
— D-dlaczego ch-chciałeś b-by cierpiał?
— Bo… — zamierzał znów powiedzieć, iż to przez jego wstrętność, jednak duszona w nim prawda wręcz wylała się z jego pyska — on zabił ich wszystkich! To on okazał się tym seryjnym mordercą. — Po policzkach kocura wreszcie spłynęły łzy. — Okłamywał mnie! Wszystko zniszczył! — wycharczał, wbijając pazury w ziemię. — Wszystko!!!
— C-co?! — Źrenice Kuklika zrobiły się wielkie. — A-agrest, w-wszystko b-będzie d-dobrze, p-po p-prostu...
Tak proste słowa, a jednak tak parzące w obecnej sytuacji. Przypomniało mu to „jest już dobrze” jego taty i „będzie dobrze” Komara, które były tylko zwykłymi kłamstwami. Oni wszyscy kłamali.
— Dobrze? — W jego oczach zabłysły iskry szaleństwa. — Dobrze?! — ryknął. — NIC NIE JEST DOBRZE!!!
Wystraszony kolega odskoczył od niego.
— P-p-przepraszam — pisnął niegłośno, mając już zaszklone, wielce smutne ślepia. — Ch-chciałem t-tylko pomóc.
Nienawidził go. Nienawidził tego wzroku, jakim na niego patrzył; słów, jakie wypowiadał. Nienawidził, bo przez to czuł się jeszcze bardziej winny, choć wcześniej nawet nie przypuszczał, że to jest możliwe.
A szylkret się nie ruszał miejsca. Cicho pochlipywał tuż przed oczami Agresta, na co jego wnętrzności wręcz się skręcały. Za każdym uderzeniem serca coraz bardziej.
Musi go przepędzić, zanim je zwymiotuje z bólu.
— Jestem potworem. A wiesz, kto tylko trzyma się z potworami? — Nastroszył się, by sprawiać wrażenie podlejszego. — Inne potwory.
Nie miał tego na myśli. Jeszcze nie. Ale jeśli Kuklik będzie dalej z nim przebywać, może się faktycznie w takiego przeobrazić.
Jednak przyjaciel w odpowiedzi tylko odsunął się i rozpłakał jeszcze mocniej, zdezorientowany zadając pytania. Ciężko oddychał, a na każde jego zakwilenie, coś coraz bardziej ściskało w klatce piersiowej bicolora. Czuł się jak tyran.
Nie mógł znieść już dłużej tego widoku.
— ODEJDŹ — krzyknął. — Po prostu odejdź!
Szylkret uciekł więc z płaczem, pozostawiając Agresta samego.
Nienawidził siebie. Nienawidził go. Nienawidził świata.
Wojownik z frustracji zamachnął się obiema łapami i z całej siły przerył pazurami ziemię. To jednak niewiele pomogło.
Teraz wszystko w nim płonęło, szaleńczy ogień spalał każdą jego tkankę, każde włókno nerwowe. I czuł, że na koniec zostanie z niego tylko popiół.
Nacisk twardej gleby na wnętrze jego pazurów, był piekielnie bolesny, ale go to nie obchodziło. Rył, dopóki miał taką potrzebę.
Gdy skończył, dysząc, położył się na ziemi, chowając swoją głowę w łapach.
Głośny, spazmatyczny szloch wydobył się z jego gardła. Tonął we łzach, trzęsąc się i zawodząc, obsmarkując przy tym całą swoją twarz.
Był potworem.
<Kuklik? </3>
wow ostro
OdpowiedzUsuńale mam hot chlopaka ktory sie na mnie drze
OdpowiedzUsuńzazdroszczę :P
Usuń