Starość go dopadła, odbierając radość z życia. Nigdy nie spodziewał się jej dożyć. Pamiętał swoją młodość, która zaczęła się na ulicach Siedliska Wyprostowanych. Było ciężko żyć z taką patologiczną rodziną. Jego siostry dość szybko zmarły w tym niebezpiecznym świecie, więc i on nie wierzył, że będzie mu dane jej doczekać. Stracił wszystko co miał, uciekł i rozpoczął swoje życie na nowo. Właśnie tu, w Owocowym Lesie. Przyzwyczajenie się do życia w tak ogromnej społeczności nie było łatwe. Został jednak zaakceptowany, a jego życie rozkwitło. Tu był ten raj, gdzie był w stanie odpocząć. Ta sielska cisza, przyjaciele i ukochane osoby. Nawet został ojcem. Nie był w tym najlepszy, bo sam nie miał dobrych wzorców, ale starał się tak jak mógł, by dać wsparcie swoim dzieciom.
No i teraz mógł czekać tylko na wnuki.
Przeszłość na nowo jednak go dopadła przez Krwawnika, który wywlekł na wierzch jego brudy. Nie miał już sił na intrygi Komara. Bóle stawów i dodatkowe denerwowanie się, nie były przyjemne. Wspomnienie młodości, tej siły jaką dzierżył, obaw, że stanie się taki jak ojciec... Teraz to zniknęło. Wygrał. Pokazał swojej matce, że udało mu się pozostać krzemieniem; zwykłym kamieniem, który nie zapalił iskry, powodującej okropny pożar lasu. Żył tak jak chciał, bez pobudzenia swojej mrocznej natury. Zakochał się w pięknej kotce, która nie doceniała swojej bieli futra, tak jak on nie doceniał swojej czerni. Byli podobni do siebie. Każdy z nich pragnął być kimś innym. To właśnie ich połączyło.
A Bez... Jego futro mignęło mu gdzieś w obozie. Uparciuch ciągle do niego przychodził, rysując coś na ziemi. Nadal nie potrafił wybić mu z głowy tego, że uznał go za swojego ojca. Bardzo go to irytowało. Brzoskwinia nie była chętna, aby powiadomić syna o prawdzie, dlatego ten zaczął go na starość męczyć. Nie mógł przed nim uciec, udawać, że się go nie widzi. Jednak teraz, gdy siwizna przyozdobiła mu pysk, docenił tego skrzywdzonego przez los kocurka. Mimo, że był dla niego okropny, nie kryjąc się z niechęcią do białego, czuł że ten po jego śmierci, będzie cierpiał równie mocno, co jego rodzina. Dlatego też, gdy przyszedł do niego, ten ostatni raz, przytulił go. Chciał odejść bez wyrzutów sumienia. A co do tego, że jego czas się kończył, był pewien. Każdy dzień był coraz bardziej męczący. Spędzał go na drzemaniu, rozmawiając od czasu do czasu z Ziębą. To już nie było życie, tylko wegetacja. Bóle łap, złe samopoczucie i żarcie zielska... Na dodatek ogólny głód w klanie. To wszystko przełożyło się na jego stan zdrowia.
- Nie poddawaj się, nigdy - miauknął do białego, który rzucił mu pytające spojrzenie.
Poklepał go łapą po grzbiecie, uśmiechając się. Może kiedyś, gdy do niego dołączy w zaświatach, uda mu się wytłumaczyć, że wcale nie byli spokrewnieni. Teraz jednak chciał dać mu radość, by zapamiętał go właśnie takiego. Zwykłego staruszka, który pragnął przebaczenia.
Gdy Bez odszedł, przyszła jego prawdziwa rodzina. Zięba wiedziała, że było z nim źle, przez co zagoniła jego dzieci, by spędziły z nim chwilę czas. To dużo dla niego znaczyło. Dowiedział się dzięki temu, że radzili sobie w życiu, ale wnucząt to raczej nie doczeka.
- Cieszę się, że wyrośliście na silnych wojowników. - miauknął. - Opiekujcie się mamą i sobą nawzajem. Rodzina jest najważniejsza.
- Nie mów tak, jakbyś miał nas już opuścić! - fuknął Szpak.
- Nie zostało mi już wiele czasu. Nie smućcie się. Jestem z was dumny. Gdziekolwiek trafie po śmierci, czy też zniknę, bo nic na mnie nie będzie czekać, wiedzcie że was kocham.
Te słowa powtarzał wciąż, gdy przychodzili do niego jeszcze przez kilka dni. Jednak w pewnym momencie, nie miał sił otworzyć oczu. Odszedł. A jego historia dobiegła końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz