Spod przymrużonych powiek obserwował klanowe życie. Zmieniło się, odkąd został liderem. Niektórzy się cieszyli, że Wilczaki wreszcie wstaną na łapy i staną się silni jak nigdy - inni, ta bardziej słodkorzygająca i dobroduszna część klanu, nie popierali go, a nawet się bali. Cóż, nie miał zamiaru ich niańczyć. Lepiej wyjdzie dla niego, jeśli idioci sami się wyplenią. Nie potrzebował nieużytecznych mazgajów.
Pierwsze co zrobił, gdy już wybudził się na dobre, to zwołał kilka zaufanych kotów i wyszedł z obozu, kierując kroki do rowu. Zabrał ze sobą mały kawałek mięsa. Musiał nakarmić to plugawe stworzenie, żeby mu nie zdechło z głodu. To byłaby tylko dla niej łaska. A on? On chciał jedynie, by cierpiała. Mógł napawać się jej bólem. Ona i Ost naprawdę myśleli, że go zniszczą? To takie zabawne. Rozmawiali z następcą Jastrzębiej Gwiazdy. Był po stokroć silniejszy od tej zasranej dwójki.
Nie spodziewał się jednak widoku, który zobaczył, gdy odwiedził kotkę. Kocięta się urodziły - wiły się i miauczały, malutkie, niewinne zawiniątka. Oprócz jednego, które było martwe. Nawet po tej żmii nie spodziewałby się takiego ruchu. Zaschło mu w pysku, gdy odsłonił wściekły kły.
— Coś zrobiła? — warknął. — Nie starczyło ci wrażeń? Może dla odmiany powinienem był ci wydłubać oczy?
Liliowa rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
— Czego się spodziewałeś, robiąc mi kocięta? No dalej, zabij mnie. Chociaż to pewnie nie to, czego chcesz? — mruknęła z nutą kpiny, świdrując go spojrzeniem.
Biało-czarny machnął jedynie ogonem.
— W porządku, Słodka Myszko. Jeśli tak chcesz się bawić, to się pobawimy — wymruczał gniewnie, odwracając się od kotki i znikając z jej pola widzenia. Kazał Trójokiemu jej przypilnować, w razie, gdyby ten mysi móżdżek postanowił zabić mu kolejne kocię.
* * *
Klan mógł zobaczyć, jak na polecenie lidera, kilku sekciarzy wynosi Grada z obozu. Nie sprawiał większych problemów, niż warczenie pod nosem na kultystów, którzy jednak bachora zgrabnie uciszyli, grożąc mu pazurami. A gdy już dotarli do Słodkiej Myszki, oczy kotki zabłyszczały, jak gdyby już spodziewała się, co się zaraz stanie.
— Ani mi się waż go tknąć — syknęła, kładąc uszy. Mroczna Gwiazda jedynie uśmiechnął się zawistnie.
— To łaska, że może zdechnąć patrząc na swoją żałosną rodzicielkę. Słyszysz, gówniarzu? To twoja ostatnia szansa na pożegnanie się z mamusią.
Grad popatrzył przelotnie na matkę, jednak zacisnął pysk, nie odzywając się ani słowem. Odsłonił kły, gdy Sosna i Irga złapały go po obu stronach, by nie mógł uciec.
— Jak chcesz — mruknął jedynie z obrzydliwym uśmiechem. — Mam nadzieję, że wierzysz w swoje Gwiazdki, bo zaraz do nich dołączysz.
Złapał kocię, które pisnęło, wysuwając pazury. Wykręcił jego kark, a chrzęst kości przeciął powietrze. Niedługo potem martwe ciało Gradu już leżało bezwładnie na ziemi.
— Zabierzcie jej kocięta i ciało mojego syna do obozu.
Obserwował, jak wojownicy podnoszą zawiniątka leżące u boku Ości. On natomiast zajął się ciałem bękarta swoich wrogów. Podniósł go, położył na krawędzi i łapą zepchnął do dołu, w którym leżała matka.
— Teraz będziesz patrzeć jak twój syn tutaj gnije i nigdy nie doczeka się swojego pochówku. Na twoim miejscu bym go zeżarł. Bardziej przydatny jest martwy niż żywy — prychnął. — Powodzenia.
* * *
Wrócił tam po dłuższym czasie. Minęło sporo świtów, a on chciał się upewnić, że Ość nie zdechła. Przecież jeszcze się wystarczająco nie zemścił, prawda? Nie zamierzał się nad nią litować. Wziął ze sobą resztki z mięsa jakiegoś samotnika, którego ubili jakiś czas temu, i ruszył w stronę dołu, razem z kilkoma zaufanymi kotami z obstawy. Był ciekaw, czy Myszka postanowiła urządzić sobie kolację ze swojego syna. On by to zrobił. Zjadłby nawet Chłodny Omen czy Łasicę, gdyby sam miał umrzeć z głodu. Gdyby to on padł, chciałby, by dzieci też zjadły jego ciało. Nie zmarnowałoby się, a oni nie zginęliby z głodu. Nie wiedział jednak, czy Myszka to rozumiała.
Gdy tylko dotarł na miejsce, smród zapalił go w nozdrza. Skrzywił się, spoglądając najpierw na liliową, potem na ciało kocięcia, które wciąż tam leżało, nietknięte. Zaśmiał się po chwili z kpiną.
— Myślałem, że masz więcej rozumu, Słodka Myszko — prychnął. — Najwidoczniej się myliłem. Równie dobrze możesz tu paść z głodu, a wystarczyło tylko skubnąć kawałek ciała swojego syna...
— Nie muszę tobie niczego udowadniać — warknęła, próbując się podnieść, ale drżące i osłabione łapy skutecznie jej to uniemożliwiły. — Skoro masz jaja tak się do mnie odzywać, to zamiast wysługiwać się swoimi pieprzonymi przydupasami mógłbyś stanąć do walki.
Gdyby coś teraz pił, lider w tym właśnie momencie by się zakrztusił. Zaśmiał się cicho.
— Jesteś zadziwiająco pewna swojej siły, kochana. Nie rzucaj mi wyzwania, bo w stosunku do mnie jesteś tylko upierdliwą pchełką, którą łatwo można zrzucić z futra. — rzucił do niej wcześniej przyniesionym mięsem. Nie było świeże, nie była to także duża porcja, ale musiał utrzymać ją przy życiu. Co to by była za zabawa? Śmierć byłaby dla niej litością.
Liliowa spiorunowała go wzrokiem, jednak poświęciła swoją godność i zaczęła konsumować, ignorując towarzystwo vana.
— Smaczne? — rzucił, gdy skończyła, oblizując pysk. — To mięso pochodzi z kota.
Oczekiwał od niej trochę innej reakcji, skoro nie tknęła syna; bardziej zdziwienia czy obrzydzenia, jakie obserwował u innych kotów, które dowiedziały się, co jadły. Nie było ich wiele, ale taki syn był odrażony jedzeniem własnej ciotki. Kotka jednak nie wyglądała ani na obrzydzoną, ani przerażoną. Machnęła ogonem, rzucając mu pewne siebie spojrzenie.
— Szkoda, że nie jest z ciebie.
Zastygł w bezruchu, czując jak fala złości przebiega przez jego ciało. Wysunął pazury i nachylił się do kotki, robiąc jej szramę na pysku. Chociaż wydała z siebie pisk, końcowo i tak spojrzała mu w oczy bez iskry szczerego strachu.
— To jedyne co potrafisz zrobić? Nastraszyć mnie? Nie masz jaj, by mnie zabić. Nie masz nawet jaj, by ze mną zawalczyć. Chronisz się swoimi przydupasami, bo się boisz. To jest prawda. Jeśli myślisz, że zacznę się ciebie słuchać, to zestarzejesz się i zdechniesz prędzej, niż się tego doczekasz.
Na jej słowa zacisnął zęby, wysuwając pazury.
— Myślisz, że jestem głupi? Śmierć byłaby dla ciebie litością. Pozabijałem ci rodzinę. Partnera i twoje durne dziecko, a ty wciąż myślisz, że nie byłbym w stanie zabić i ciebie? Możesz się mnie nie słuchać, ale przypominam ci, że to ode mnie zależy twoje życie. Ode mnie zależy, czy zdechniesz, czy dane ci będzie dożyć starości. Ode mnie zależy, czy będziesz żarła gruz, czy porządną zwierzynę. Ode mnie zależy, czy twój organizm będzie wołał o pomstę do zaświatów, czy będzie na tyle silny, by unieść ciężąr twoich łap. Na twoim miejscu uważałbym na słowa, niewdzięczna kretynko. Może cię nie zabiję, ale mogę sprawić, byś dosłownie błagała o śmierć.
— Z mojego pyska nie uszedłby żaden dźwięk, nawet gdybyś mnie żywcem obrywał z futra.
Gardłowy warkot wydobył się z pyska przywódcy. Zapomniała już chyba, jaki ból jej wyrządził. Po chwili patrzenia się w jej oczy nienawistnym spojrzeniem, skierował wzrok na kultystów.
— Skoro tak mówisz, to przekonajmy się, czy łżesz — warknął, odsuwając się na bok, by dać swoim sojusznikom pole do popisu. Sosnowa Igła pierwsza rzuciła się do przodu, jak niedożarty pies. Położył po sobie zirytowany uszy, słysząc jej sadystyczny śmiech, jakby co najmniej od księżyca marzyła o tym, by poznęcać się nad kimś fizycznie. Bez krzty odrazy czy litości obserwował, jak do Sosny przyłącza się reszta. Krew Słodkiej Myszki spłynęła na ziemię, a sama liliowa wydawała z siebie przerywany wrzask, gdy szarpiące ją kły wyrwały kłak futra z jej sierści. Ogon lidera tańczył na wietrze, a on sam wydał z siebie podłużny pomruk. Jak to możliwe, że zajebał jej partnera na jej oczach, połamał jej łapy, wsadził do dołu przez kilka świtów bez jedzenia i picia, a obecnie z ograniczonymi racjami żywnościowymi, zabił jej syna, a swojemu kazał się nad nią znęcać, i mimo to wciąż była tak samo pyskata i odważna? Nic się nie uczyła. Nie zdawała sobie sprawy, kim był i jak wielką miał moc, by zrobić z nią cokolwiek zechce. Irytowało go, że kotka wciąż się mu stawiała. Nie zamierzał jednak odpuścić. Mógł znęcać się nad nią do jej zasranej śmierci, żeby w końcu coś przemówiło jej do rozsądku. Lubił wyzwania, jednak... gdy ktoś na dłuższą metę nie przestawał mu podskakiwać, robił się niecierpliwy. Proces odważnego kota zmieniającego się w kruchą, marną istotkę pogodzoną ze swoim losem, był dla lidera fascynujący. Tyle, że Ość tylko fizycznie stała się słaba. W duchu widać było, że jej psychika była silna. Większość kotów już dawno dałaby sobie spokój i przestała się stawiać liderowi, by zapewnić sobie podstawowe dobra.
Zmrużył oczy, gdy zauważył, jak Ość machnęła łapą na oślep, sycząc i starając się bronić. Nie miała jednak szans z kultystami. Oni ćwiczyli i żywili się regularnie, podczas gdy jej organizm był osłabiony. W dodatku była jedna na całą grupę. Nawet szczęście by jej nie pomogło.
Dopiero po kilku kolejnych uderzeniach serca, gdy odgłosowi cieknącej krwi zawtórował chrzęst łamanej kości, wziął wdech.
— Zostawcie ją — miauknął donośnie, prostując łapy. Chciał, żeby bolało ją jak najbardziej, ale nie, żeby umarła. To byłaby dla niej tylko litość. Chociaż im dłużej się nad nią znęcał, tym bardziej miał wrażenie, że nie dało się jej zmęczyć psychicznie. Syna wystarczyło nastraszyć, by podkulił ogon i przestał podskakiwać komuś, kto dzierżył znacznie większą władzę od niego. Z nią było inaczej, co było jednocześnie ciekawym doświadczeniem, ale i strasznie irytującym.
Sosna kichnęła, rozpryskując wokół krew ze swojego pyska. Jak wywnioskował van po jej spojrzeniu, chętnie kontynuowałaby czynność. Nie dziwił się jej. Ale nie mógł pozwolić Ości umrzeć. Pewnie tylko tego chciała. Podszedł do liliowej, wykrzywiając pysk. Oddychała płytko. W kilku miejscach miała łyse placki, z których ciekła krew. Ogon wykrzywiony w złamaniu. Bolało ją. Widział to w jej oczach. Widział, że pewnie miała już tego dość. Ale to godność nie pozwalała jej odpuścić. Żałosne. Nie wiedział, czy bardziej podziwiał jej upartość, czy jej za nią nienawidził. Pewnie zrobiłby to samo na jej miejscu. Walczyłby do końca, nawet gdyby miał zdechnąć. Wolał to niż bycie tchórzem. Jednak pierdolenie się z nią było męczące. Sprawiało jednak, że miał motywację, by krzywdzić ją dalej, aż sama zapragnie własnej śmierci.
Skierował na nią zaciekawiony wzrok.
— Możesz w każdej chwili się poddać i na tym skorzystać. Czemu tego nie zrobisz?
— Nie jestem tchórzem jak ty — splunęła, krzywiąc się nieznacznie. Jej łapy drżały od samego stania.
Kocur jedynie przewrócił oczami.
— Robisz się nudna ze swoimi obelgami — jego wąsy zadrżały. Gdyby była bardziej rozmowna, zaspokoiłaby jego ciekawość, jednak jedyne co mógł od niej wynieść, to rozmaite przekleństwa rzucane w jego stronę. Podniósł łapę i popchnął kotkę prosto do dołu, nim zdążyła ugryźć go w łapę. Zdawała się teraz tak słaba, jakby lekki wiatr mógł ją pokonać.
Chociaż słyszał wściekły, zachrypiały wrzask za sobą, nie odwrócił się. Parę kultystów przyspieszyło kroku. Trójoka Wrona oblizał wargi z krwi, krzywiąc się lekko. Poprowadził ich z powrotem do obozu, a sam wrócił do wykonywania swoich obowiązków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz