Jednak nawet teraz jak skończony idiota zrobił dokładnie to, czego oczekiwałby Janowiec.
Ale nie, to nie była jego wina. To ci kretyni rzucili się na wojnę z Klanem Nocy. Zresztą, czym była śmierć paru kotów w imię zdobycia większego terytorium? Pokazali, że są silni. Pokazali, że coś znaczą.
Komar pokazał, że nie potrzebował Janowca do zwycięstwa.
Tak, był wystarczająco dobry, by zdobyć władzę. Nie potrzebował tego durnego starucha. Potrafił osiągnąć równie dużo w pojedynkę. W końcu to on sprowadził kocura do grupy! Bez niego Janowiec nie osiągnąłby niczego. To nie jego wina, że nie przewidział, że ojciec Agresta wykorzysta również jego. Miał dużo rzeczy na głowie, miał prawo nie zdać sobie z tego sprawy. Tak, był przecież przez cały czas rozproszony przez Sadzę. On na pewno specjalnie próbował mu zaszkodzić. Zmanipulował go, by myślał, że mu na nim zależy. Wykorzystał go i wmówił, że Komar ma do niego jakieś uczucia.
Bo w końcu jak inaczej wytłumaczyć to piekące uczucie żalu, które wypełniało jego pierś, od kiedy Sadza go opuścił?
Komar przecież zrobił to wszystko dla niego. Wszystkie jego czyny były uzasadnione. To nie on zrobił coś złego, to Sadza nie rozumiał. Nie powinien go winić, nie znał sytuacji.
W głębi duszy Komar wiedział, że nawet wytłumaczenie mu wszystkiego by nie podziałało.
Parsknął z pogardą. Miał ważniejsze sprawy do załatwienia niż użeranie się z bandą mysich móżdżków. Musiał wreszcie uporządkować bałagan pozostawiony przez Janowca. Najpierw jednak trzeba było zająć się tym nieporadnym cielęciem, które wpatrywało się w niego przerażonym spojrzeniem.
– Co się gapisz?! – syknął. Brzoskwinka spuściła wzrok. Wyglądała jak spłoszone zwierzę, które już pogodziło się z tym, że za kilka chwil kły drapieżnika zacisną się na jego krtani. Komar skrzywił się. Żałosne. – Słuchaj uważnie, starucho – mruknął powoli, wstając i zbliżając się do kotki. – Nie myśl sobie, że pozwolę ci rządzić Owocowym Lasem. To, że Janowiec umarł, nie oznacza, że pozwolę ci zniszczyć to miejsce. Jesteś tylko słabą, głupią imitacją wojownika, rozumiesz? – wydobył z siebie krótki, pogardliwy śmiech. – Wszystkie decyzje musisz konsultować ze mną – rozkazał. Kotka po krótkiej chwili kiwnęła szybko głową. Z gardła niebieskiego wydobył się cichy warkot. Czy wątpiła w jego przywództwo? Czy uważała, że nie potrafił sobie poradzić bez Janowca?
– C-czy mam ponownie wybrać drugiego zastępcę? – zapytała drżącym głosem. Komar parsknął głośno. Czemu ta kupa futra Błysk wybrała akurat Brzoskwinkę na swoją następczynię? Kotka wydawała się zupełnie nie rozumieć, czego od niej się wymaga i jak wygląda sytuacja w grupie.
– Nie. Najpierw muszę ustabilizować sytuację w Owocowym Lesie – stwierdził, odwracając się i wbijając wzrok w obóz. Plusk (czemu ona wciąż nie skończyła treningu? Komar zanotował sobie, że musi się tym w końcu zająć) i jej uczeń mieli pełne łapy roboty. Bitwa z Klanem Nocy osłabiła wojowników. Niebieski skrzywił się. Mysie móżdżki. Sami sobie zgotowali ten los, rzucając się w nieplanowaną bitwę. – Ale co ty możesz o tym wiedzieć? W końcu nigdy nie miałaś prawdziwej władzy – syknął, a na jego pysku pojawił się jadowity uśmiech. Brzoskwinka skuliła się pod wpływem jego spojrzenia.
Żałosne.
Dobrze, że starucha wiedziała, kto tu rządzi. Komar nie miał najmniejszej ochoty na użeranie się z nieposłusznymi idiotami. Musiał pokazać im wszystkim, że coś znaczy. Nigdy nie był zależny od Janowca i nigdy go nie potrzebował. Czekała go świetlana przyszłość. Miał zapisać się w pamięci kotów jako ktoś wielki, ktoś, kto przywrócił potęgę Owocowego Lasu. W końcu już teraz osiągnął tak wiele, przejmując władzę sprytem.
Więc czemu ciągle miał wrażenie, że to nie jest wystarczające, by przyćmić spuściznę Janowca?
Ta świadomość paliła go. Musiał coś zrobić, by zgasić ten wewnętrzny pożar, by pokazać wreszcie, że jest lepszy. Nie było tak, że ten trup w jakimkolwiek stopniu go obchodził. Janowiec się nie liczył, tak samo, jak jego rodzice (po księżycach czekania kocur zdał sobie sprawę, że został porzucony, bo gdyby chcieli go znaleźć, zrobiliby to, ale to nie miało żadnego znaczenia, ani trochę go to nie dotykało), najważniejszy był ten znienawidzony Owocowy Las i władza, którą trzymał w łapach. Właśnie ona była jego spełnieniem, jego sposobem, na zwrócenie wszystkich oczu w jego stronę, jego…
W tym momencie poderwał się z miejsca, a jego pysk rozświetlił chytry uśmiech. W jego głowie powoli zaczął kształtować się plan.
Zamierzał dokonać wielkich rzeczy, a wszyscy, którzy go porzucili, mogli tylko żałować.
***
Obce zapachy unosiły się w powietrzu. Silny, porywisty wiatr uderzał w bok Komara. Kocur zadrżał, gdy przeszyło go zimno.– Nie rozumiem, jak ktokolwiek może żyć w takim miejscu – parsknął, rzucając spojrzenie w stronę idącego za nim Agresta. Syn Janowca zrezygnowanym wzrokiem omiótł okolicę. Widać było, że bardzo nie chciał tam być. – Przestań się nad sobą użalać – syknął cicho. Czekoladowy kocur skrzywił się niemal natychmiast. Emocje Agresta zawsze były bardzo łatwe do odczytania. Komar zastanawiał się czasami, jakim cudem na wojownika wciąż nie padły podejrzenia o zabójstwo Janowca. Jedno niewłaściwe słowo, jeden przestraszony wyraz pyska i cały ich misterny plan mógł lec w gruzach. Konspirowanie z Agrestem nie ani bezpieczne, ani szczególnie przyjemne – kocur nie dorównywał inteligencją Sadzy. Mimo to Komar musiał wierzyć, że strach przed konsekwencjami morderstwa zamknie wojownikowi pysk. Syn Janowca (o ironio!) był aktualnie jednym z niewielu kotów w Owocowym Lesie, którym mógł częściowo zaufać. – Mamy ważne zadanie do wykonania – dodał bardziej rezolutnie, przyspieszając kroku.
– Wciąż nie wiem, co masz na myśli. – Agrest dogonił go. – I po co ci do tego Plusk? – zapytał, spoglądając na podążającą za nimi uczennicę medyka.
Komar uśmiechnął się śmiało.
– Nie zawracaj sobie tym głowy – zasugerował, patrząc na niego z wyższością. Agrest był tylko kolejnym nieznaczącym graczem w tej politycznej grze. Na razie nie potrzebował znać żadnych szczegółów.
Szczególnie że każdego ich słowa słuchała ta ruda niedojda.
– Pożegnaj się z mentorką. To ostatni raz, kiedy ją widzisz – oznajmił. Plusk podniosła na niego zaskoczone spojrzenie i otworzyła pysk, jakby chciała zacząć coś mówić. Nie wydała jednak z siebie dźwięku. Komar parsknął cicho. Dokładnie tak jak myślał. Plusk była przerażoną, żałosną medyczka, która jakimś cudem wykazała się wystarczającą odwagą, by posunąć się do morderstwa. Zabawne.
Ruda niepewnie wysunęła się naprzód, przejmując prowadzenie. Wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować ze stresu. Komarowi przez myśl przeszło, by zakpić z kotki i przestraszyć ją nieco, jednak szybko odrzucił ten pomysł. To, że Plusk znała drogę do obozu Klanu Burzy, było mu na łapę. Panika kotki byłaby tylko i wyłącznie problemem.
Plusk przemykała przez dobrze znane, wydeptane ścieżki. Komar podążał za nią bez słowa, próbując dokładnie zaplanować sobie, co zamierza powiedzieć. Prawdopodobnie nie powinien zachowywać się zbyt buńczucznie w obecności obcej przywódczyni. Wywoływanie konfliktu nie było tym, czego teraz potrzebował.
Obóz Klanu Burzy znacząco różnił się od obozu Owocowego Lasu. Dopiero w tamtym momencie Komara uderzyło, jak bardzo różnią się ich style życia. Skalno-ziemny nawis i legowiska umieszczone w króliczych norach musiały chronić ich mieszkańców przed podmuchami wiatru. Kilkanaście obcych kotów tłoczyło się przy wejściach do jam. Na krótką chwilę serce niebieskiego ścisnęła niepewność – czy aby na pewno zdziczali członkowie Klanu nie postanowią rzucić się na niego bez zadawania pytań? Szybko jednak odgonił wątpliwości. W razie czego mógł poświęcić Agresta i samemu się uratować. Coraz więcej burzaków zaczęło zwracać uwagę na ich obecność. Kilku wojowników ruszyło w ich kierunku, jednak zanim zdążyli odgonić ich ze swojego terenu, Plusk wystąpiła o krok naprzód.
– O-oni nie są groźni! P-przyszli ze mną i chcą się zobaczyć z K-kamienną Gwiazdą – wyjaśniła szybko i spojrzała z niepewnością na Komara, jakby szukając aprobaty. Kocur rozglądnął się po zebranych kotach, które wciąż prychały z nieufnością. Z tłumu wysunęła się zielonooka kotka. Ich spojrzenia spotkały się. Niebieski uśmiechnął się subtelnie. Opis liderki Klanu Burzy, o który poprosił Plusk, pokrywał się z wyglądem nieznajomej. Skinął głową w stronę Agresta, dając mu znak, by za nim podążał.
– Spotkanie z przywódczynią Klanu Burzy jest prawdziwym zaszczytem – zamruczał, zbliżywszy się do obcej.
– Czego tu szukasz? – miauknęła podejrzliwie, bez zbędnego przywitania, wciąż uważnie lustrując wzrokiem nieznajomego.
– Przychodzimy w pokoju – zapewnił. Musiał zdobyć sympatię liderki, nie chciał przecież wywoływać zbędnych konfliktów. – Nazywam się Komar i jestem zastępcą w Owocowym Lesie. To jest Agrest – przedstawił się i wskazał ogonem na milczącego kocura. – Można mu zaufać. – A przynajmniej taką miał nadzieję. Agrest był przerażony tym, co stało się z Janowcem i konsekwencjami jego śmierci. I dobrze. Strach czynił go posłusznym. – Czy moglibyśmy przenieść się z rozmową w bardziej prywatne miejsce? Obecność ciekawskich uczniów, którzy słuchają każdego naszego słowa, będzie całkowicie zbędna – zniżył głos.
Zacisnęła zęby, wyraźnie niechętna do rozmowy. Komar zmrużył delikatnie oczy. Miał szczerą nadzieję, że nie napotka niedogodności w pierwszym możliwym momencie. Po chwili kotka skinęła głową.
– Oczywiście. Pod warunkiem, że będziemy sami. Tylko ty i ja. Nie sądzę, że jego obecność będzie konieczna – nieufne spojrzenie zielonych oczu zmierzyło Agresta. Komar kiwnął głową, ukrywając niezadowolenie. Obecność czekoladowego była całkowicie zbędna, jednak czułby się o wiele bezpieczniej, gdyby kocur mógł iść razem z nim. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać po tych dzikusach z Klanów.
– Po pierwsze chciałbym w imieniu całego Owocowego Lasu podziękować za pozwolenie Plusk na uczenie się u waszej medyczki – zamruczał z wdzięcznością, gdy wreszcie znaleźli się w odpowiedniej odległości od innych kotów. Kamienna Gwiazda nie musiała wiedzieć, że nigdy nie podobało mu się, że ruda kotka łazi niekontrolowana przez nikogo do obcego miejsca. Był prawie pewny, że wygadała Klanowi Burzy zbyt wiele ich sekretów. Plusk nie była godna zaufania.
– Nie zapomnimy – obiecał. Musiał jak najszybciej sobie poradzić z tym niefortunnym długiem. Owocowy Las nie mógł być zależny od jakiegoś Klanu. – Mam nadzieję, że pozostaniemy w dobrych stosunkach, gdy Owocowy Las wreszcie zacznie brać czynny udział w polityce Klanów – stwierdził, jakby mimochodem rzucając najważniejszą informację, z którą przyszedł do przywódczyni. Nie potrafił przewidzieć jej reakcji na takie oświadczenie i wolał jak na razie grać bezpiecznie.
Dopiero po czasie mógł zacząć się bawić.
Kotka uniosła brew, a koniuszek jej ogona zadrgał lekko.
– Ostrzegam was, że nie każdy klan może przyjąć was z gościnnością. – Komar niemal drgnął, słysząc szorstkość w jej głosie. – Wiara w Klan Gwiazdy jest głęboko zakorzeniona w tradycjach i kulturze tutejszych kotów, a to jest równoznaczne z wiarą w cztery klany, które istnieją już od wieków. Nie zdziw się, jeśli nie będzie miejsca dla piątego. Nie miałabym zbyt dużych oczekiwań na twoim miejscu – miauknęła już bardziej zrównoważonym tonem głosu. Niebieski miał ochotę odpowiedzieć jej coś nieuprzejmego, jednak ugryzł się w język. – Klanowi Burzy jednak nie zależy na niepotrzebnych konfliktach.
– Zdaję sobie sprawę z zagrożenia – skinął głową, jednak wewnętrznie skrzywił się, słysząc warknięcie przywódczyni. Czy w jej słowach kryła się groźba? Nie mógł ufać nikomu, kto pochodził z Klanów. – Jednak zbyt długo żyliśmy w ukryciu. Teraz gdy pokazaliśmy Klanowi Nocy, że nie może nami dłużej pomiatać, nadszedł czas, aby zająć prawowite miejsce między Klanami. – Nie wiedział, czy Klan Burzy był świadomy wojny Owocowego Lasu z nocniakami. Był jednak pewny, że Kamienna Gwiazda potrafiła zrozumieć prawdziwe znaczenie jego słów. Byli potężni i nie zamierzali się wycofać. – Plusk już dłużej nie będzie nadużywała waszej gościnności. Jestem dozgonnie wdzięczny za współpracę i czekam z niecierpliwością na owocną przyszłość relacji między naszymi grupami – zamruczał uprzejmie.
– Klanowi Nocy? – powtórzyła w zamyśleniu, a gdy doszło do niej, co miał do przekazania, zamrugała kilkukrotnie, skupiając się na drugiej części wypowiedzi Komara. – Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że wasza medyczka nauczyła się wystarczająco podczas swojej nauki w Klanie Burzy. Także liczę na dalszą, miejmy nadzieję, bezkonfliktową współpracę – mruknęła, lustrując kocura wzrokiem. – To tyle, co miałeś do przekazania, Komarze?
Komar skinął głową z szacunkiem.
– Tak – mruknął. – Jeśli pozwolisz, opuścimy już wasze tereny – mruknął uprzejmie.
Zmrużyła oczy, a po chwili milczenia odwróciła głowę, gotowa do odmaszerowania w swoją stronę.
– Weź swojego kompana i ruszajcie. Do zachodu słońca mam nadzieję nie zastać was na naszych terenach – mruknęła na odchodne. Komar powstrzymał się od prychnięcia.
– Nie masz się o co martwić – obiecał spokojnie. Wycofał się w kierunku wyjścia z obozu, czując na sobie dziesiątki zaciekawionych spojrzeń. Agrest i Plusk już na niego czekali. – Wracaj do obozu – rozkazał rudej kotce. Medyczka kiwnęła posłusznie głową, a wojownik spojrzał na niego pytająco. – Nas czeka jeszcze trochę pracy – oznajmił, zwracając się do syna Janowca. – Bo widzisz Agreście – mruknął, uśmiechając się szelmowsko – jesteś świadkiem rozpoczęcia się nowej ery dla Owocowego Lasu.
***
Na pysku lidera Klanu Wilka malował się uprzejmy uśmiech. Komar zmrużył oczy, nie potrafiąc stwierdzić, czy ów wyraz pyska rzeczywiście był szczery. Osoba Mrocznej Gwiazdy napełniała go nieuzasadnionym niepokojem – jego sposób bycia częściowo przypominał mu zachowanie Janowca. Zastępca Owocowego Lasu nie miał w zwyczaju denerwować się podczas żadnych rozmów, jednak jakaś część tego dziwnego kocura sprawiała, że czuł się wyjątkowo niekomfortowo.
– Dołączenie do życia Klanów jest waszą decyzją i zależy wyłącznie od was – mruknął po chwili, a przez ciało niebieskiego przebiegł nieprzyjemny dreszcz. – Jednak nie radziłbym robić sobie wrogów w Klanie Wilka – dodał enigmatycznie, a Komar parsknął w duchu.
Uśmiech Mrocznej Gwiazdy definitywnie był nieszczery.
– Dziękujemy za przyjęcie nas i wysłuchanie – odpowiedział najspokojniej, jak potrafił. Przywódca Klanu Wilka musiał wiedzieć, że się go nie boi. Komar zamierzał dopilnować, by Owocowy Las wreszcie zaczął budzić respekt wśród Klanów.
Mroczna Gwiazda kiwnął głową, pozwalając mu odejść. Niebieski szybko wycofał się. Nie miał ochoty przebywać ani chwili dłużej w tym dziwnym Klanie. Patrol, który przyprowadził ich do obozu, niemal natychmiast zebrał się ponownie, obrzucając ich nieufnymi spojrzeniami. Komar rzucił Agrestowi krótki, pełny pewności siebie uśmiech.
Udało się.
Oboje milczeli przez całą drogę powrotną. W powietrzu wisiało dziwne napięcie – nie było jednak ono niczym negatywnym, przypominało bardziej iskrę podekscytowania i nadziei, która lada chwila miała rozbłysnąć jaśniej niż jakakolwiek gwiazda. Nawet czekoladowy kocur, przybity i zrezygnowany od śmierci (nie, morderstwa – Agrest z zimną krwią pozbył się własnego staruszka) Janowca, wydawał się zainteresowany. Dopiero gdy patrol Klanu Wilka odprowadził ich na granicę i oddalił się na odpowiednią odległość, Komar przemówił.
– Banda pierdzidup.
Agrest spojrzał na niego z zaskoczeniem. Komar parsknął krótkim śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Z całego tego tałatajstwa najgorszy był Lamparcia Gwiazda – stwierdził. – To lisie łajno mnie wyśmiało! – syknął z irytacją, wbijając pazury w ziemię. – Niech się udławi – warknął cicho, powolnym krokiem ruszając w stronę terenów Owocowego Lasu. Wojownik podążył za nim i wbił wzrok w ziemię.
– Czego się spodziewałeś? Można było przewidzieć, że cię tak potraktują – westchnął. Komar pokręcił głową.
– Nie rozumiesz – mruknął. – Moim celem nie było nawiązanie natychmiastowego sojuszu, a zapoznanie nas z nimi i pokazanie, że istniejemy – wyjaśnił, spoglądając na Agresta z góry. Czy jego zamiary nie były oczywiste?
– Co planujesz? – zapytał wojownik, stając w miejscu. Niebieski odwrócił się do niego i uśmiechnął chytrze.
To był moment, na który czekał od tak dawna. Teraz to on tworzył historię. On miał władzę nad losem i nikt nie mógł mu jej odebrać. Sadza mógł go nie rozumieć, Janowiec mógł go zdradzić, a rodzice mogli go porzucić, jednak teraz to on panował nad losem całego Owocowego Lasu. To było warte tej wielkiej wyrwy w sercu, której nic nie potrafiło wypełnić, prawda? Każdy jego czyn prowadził do tego momentu.
– Rozmawiałem z Lisówką i Lulkiem – rzucił jakby od niechcenia. – Opowiedzieli mi o swoim życiu w Klanie Wilka. – Wlepił spojrzenie w przestrzeń, jakby przypominając sobie rozmowę z dwoma przybyszami. Nagle gwałtownie podniósł wzrok na czekoladowego kocura. – Agreście, nasze ukrywanie się dobiega końca. Owocowy Las wreszcie przestanie być niewidoczny. Będziemy budzić strach i podziw, będziemy miłowani i nienawidzeni – wypalił, wypełniony pasją i zachwytem wobec swojej wizji. – Będziemy coś dla nich znaczyć.
– O czym ty gadasz? – mruknął niepewnie czekoladowy kocur. Komar zrobił kilka kroków w jego stronę i zniżył głos, jakby miał powierzyć mu największą tajemnicę.
To było jego dziedzictwo, jego najważniejszy cel. To było coś większego, niż Janowiec mógł kiedykolwiek osiągnąć. Wreszcie mógł udowodnić, że był kimś lepszym, że coś znaczył.
Szkoda tylko, że Sadza tego nie dostrzegał.
– Owocowy Las przybędzie na zgromadzenie Klanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz