Strzyżykowy Promyk powierzyła uczniowi ważne zadanie, jakim było posegregowanie kilku zebranych ziół. Miał również powoli rozpocząć naukę ich nazewnicywa. Przyglądał się rośliną, starając się układać te podobne do siebie na jednej z pięciu kupek przed sobą. Strzyżyk w ciszy przyglądała się jak wykonuje zadanie.
Ostrożnie wąchał każdą roślinę, starając się również nie tylko że względu na podobieństwo, ale i zapach dopasowywać je. Chwilę mu to zajęło, a gdy skończył zerknął na rudą oczekując werdyktu. Jak na pierwszy raz, chyba dobrze mu poszło, prawda?
— Całkiem dobrze ci poszło. Dobrze, że nie sugerowałeś się tylko ich wyglądem, ale również zdecydowałeś się skorzystać z innych zmysłów, jak węch. Mimo to czeka cię jeszcze sporo pracy.
Na pyszczku ucznia wykwitł dumny uśmiech, że został pochwalony przez swoją mentorkę. Przytaknął łebkiem. Po tym medyczka uraczyła go nazwami pięciu roślin, które niestety nie miał okazji wcześniej poznać osobiście. A były to między innymi żółty kwiat o czterech płatkach zwany glistnik jaskółcze ziele i podbiał pospolity, który bardzo słodko pachniał. Ledwo co kucrek mógł się powstrzymać przed zjedzeniem wielkich, paprociowych liści. Sam zapach powodował, że ślinka mu ciekła z pyszczka. Pośpiesznie ją jednak wytarł, mając nadzieję, że kotka nie dostrzegła tego. Mogłaby go wtedy przegonić widząc, że ma chrapkę na zjedzenie wszystkich zapasów. A on nie chciał być przegoniony. Tak więc postanowił, że test roślinki i ich działanie na sobie, gdy jest zdorwy, będzie przeprowadzał w samotności.
— Strzyżykowym Promyku, a jesteś jakieś zioło, które potrafi wyleczyć ze smutku i zmartwień? — stanął na dwóch łapach opierając się o skalną półkę przyglądając się pozostałym ziołą, która na razie znajdowały się poza jego zasięgiem, i to dosłownie, był zbyt mały, by do nich dosięgnąć
— Oczywiście. Jednak jeszcze za wcześnie byś je poznał. Wszystko w swoim czasie, na razie twoim zadaniem będzie nauka tych roślin — Wskazała ogonem na niższą półkę — utrzymywanie porządku w legowisku medyka i uważne przyglądanie się temu jak leczę koty. Tylko tyle, bądź aż tyle. Jak zobaczę, że naprawdę poważnie do tego podchodzisz, to kwestia księżyców, aż pozwolę ci wyleczyć samemu jakiegoś kota.
Poczuł mrowienie w brzuchu na dźwięk słów kotki. Nie mógł się doczekać dnia, gdy sam z łatwością zdiagnozuje kota, uda mu się go wyleczyć każąć mu przyjąć jakieś zioła, bądź nastawi wybity bark. Już chciał nieść pomoc każdemu, nie chcąc zbytnio czekać. Ale musiał być cierpliwy. Miał nadzieję, że pierwszym jego pacjentem będzie ktoś z jego rodziny. Albo Śledź. Nie, że chciał aby byli chorzy. Po prostu wiedział, że na pewno właśnie te koty nie będą na niego krzywo patrzeć, gdy będzie z nimi rozmawiać czy też dotykał. A jego rola tego wymagała. Musiał jakoś przekonać do siebie resztę kotów w klanu, udowadniając, że może i czekoladowe koty były gorsze od wszystkich innych, ale na medycynie znały się jak nikt inny. Chciał być najlepszym z najlepszych w ziołolecznictwie.
[463 słów - trening med]
[Przyznano 9%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz