Brzask kaszlał.
Zachód rzęziła.
Poranek miała załzawione oczy.
Zaś sama Świt niemalże wypluwała sobie płuca przy każdym kichnięciu, które sprawiało, że jej ciałko aż podskakiwało. Młoda pierwszy raz z czymś takim się spotkała i… nie było to przyjemne uczucie. Szakali Szał zachodziła chyba w głowę, jakim cudem jej dzieciaki mogą być chore, przecież legowiska były dobrze izolowane, zaś w otaczającej ich roślinności nie było najmniejszego prześwitu.
Ba, dzieciarnia miała póki co jeszcze zakaz na wychodzenie na zewnątrz. Zarówno jedna mama i druga, tłumaczyły im, że są zbyt delikatni, zaś na dworze panuje zbyt wielki ziąb.
— Kunia Norka znowu gdzieś polazła — mówiąc to, Szakal strzepnęła z siebie śnieg, który spadł na jej grzbiet. Na pysku zastępczyni widać było jej zirytowanie, jednakże szybko zakryła je lekkim uśmiechem. Małe mlekożłopy ucieszyły się, a przynajmniej większość z nich, na widok matki, której zielone ślepia przesunęły się na jej małą armię.
Wielgachny glut zwisał z nosa Świtu, chociaż Brzask przed chwilą miał większy, tylko wytarł o łapą, brudząc gilami swoje świeżo umyte futro.
— Idź do Gęsiego Wrzasku, pewnie jest w obozie z Chłodnym Omenem — odparła Bielik, przyciągając do siebie jedynego kocurka z miotu, rozpoczynając na nowo mycie małego kaszojada.
Matka zniknęła na moment, zaś kiedy wróciła, towarzyszył jej liliowy kocur, który już wcześniej miał przyjemność poznać całą piątkę, przy okazji ucząc ich “mowy dorosłych”.
— …Mówiłem ci, że ta wywleczona krowa nie robi nic pożytecznego. Wiecznie siedzi z grubą dupą, a to do mnie koty przychodzą, mimo, że nie pełnię już funkcji medyka — warknął w stronę matki, strosząc sierść. — Mój teść powinien tą wywłokę zajebać już dawno — zamilkł na moment, jednakże nawet nie przejął się faktem, że mogą tu być dzieciaki, które są w stanie bardzo szybko podłapać jego wspaniały język.
— Mnie to mówisz… przynajmniej jak zdechnie, to ktoś kompetentny wstąpi na to stanowisko — mruknęła Szakal, wprost do ucha swojego mentora. Na całe szczęście jej słów dzieciaki już nie słyszały. Inaczej rozpoczęłaby się salwa pytań.
— Psze pana! Psze pana! Bo my mamy gluty z noska… — miauknęła Świt, wychodząc starszemu naprzeciw. Point uniósł brew, lustrując wzrokiem całe legowisko, jego turkusowe ślepia utkwione były w mchu, na którym leżała Bielik.
Marszcząc nos, podszedł do zielska, trącając je łapą.
— Masz swojego winowajcę — burknął, krzywiąc się, gdy wysuszony mech podrażnił jego nos. — Te leniwe memeje, których nazywasz uczniami chyba zapomnieli, jakie mają kurwa obowiązki. Poczekaj, przyniosę zielska. — mówiąc to, zniknął tak szybko, jak się pojawił.
— Ej, Brzask, znowu masz gluta… — pisnęła Świt, której gil nadal zwisał z pyszczka. Dotknęła łapką policzek brata, który znowu uwalony był gilami.
< Brzask? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz